Artykuły

Zepsute okno (z widokiem na teatr)

Teatr Muzyczny w Gdyni pod dyrekcją Igora Michalskiego otwiera się coraz bardziej na tytuły spoza kanonu musicalowego. Ostatnio na afiszu pojawiła się farsa Raya Cooneya Okno na parlament, którą potraktować można zarówno jako test sprawności warsztatowej aktorów, mierzących się z arcytrudnym gatunkiem dramatycznym, jak i sondowanie oczekiwań widzów. Nie ma wątpliwości co do jednego – publiczność (z wyjątkami) przyjęła tę zmianę w repertuarze gdyńskiego teatru entuzjastycznie – w teatralny.pl pisze Joanna Puzyna-Chojka. 

Słowo „parlament” w tytule sztuki pojawia się nieprzypadkowo. Cooney, główny dostarczyciel fars na polskie sceny, postanowił bowiem tym razem zadrwić z polityków. Oto minister z ramienia konserwatywnej partii, cyniczny Richard Willey, przeżywa gorący romans z sekretarką lidera opozycji. Wykorzystując fakt nocnej, arcyważnej debaty w brytyjskim parlamencie, od której być może zależą nawet losy rządu, spotyka się z nią na schadzce w hotelowym apartamencie – tym samym, w którym spędził wiele miłych chwil z własną żoną. Sytuacja ulega jednak pewnej komplikacji, kiedy kochankowie odkrywają w tytułowym feralnym oknie przygniecione ramą ludzkie ciało, uznane przez nich za martwe. Od tego momentu, zamiast przeżywać erotyczne uniesienia, skoncentrują się na próbie usunięcia domniemanego trupa, którego obecność w luksusowym apartamencie, wynajętym rzecz jasna na koszt podatników, grozi kompromitacją popularnego polityka…

Znane? A jakże! Lawina kłamstw wymyślanych przez cynicznego Willeya i pozostałych bohaterów sztuki Cooneya (najwyraźniej zainfekowanych przez niego bakcylem lawirowania) nie ustępuje stężeniem głupoty „konstrukcjom intelektualnym” tworzonym przez naszych rodzimych polityków z pewnej konserwatywnej partii, którzy wypuścili się nie tak dawno na romantyczną eskapadę do Madrytu pod pretekstem udziału w ważnej debacie na szczeblu europejskim, a potem usiłowali na różne sposoby wpisać swój eksces w standardy zachowań parlamentarzysty. Co prawda, nasi „bohaterowie” zabrali ze sobą w tę służbową podróż osobiste małżonki, jednak poza tym drobnym elementem podobieństwo sytuacji jest zaskakująco uderzające. Dowodzi to niezbicie tego, że rzeczywistość polityczna III Rzeczypospolitej osunęła się dosłownie w farsę, czego nie należy w tym wypadku traktować jako figury stylistycznej.

Żałuję, że reżyser gdyńskiego przedstawienia nie wykorzystał tej zaskakującej zbieżności między sytuacją opisaną w sztuce Cooneya a jej kuriozalną repliką osadzoną w realiach polskiego życia parlamentarnego. Była bowiem szansa na powstanie przedstawienia nie tylko prowokującego do śmiechu, ale i ironicznie komentującego rzeczywistość wykrzywioną w farsowym odbiciu. A tak pozostał nam tylko śmiech. A raczej rechot, którego źródłem jest czysty idiotyzm gatunku opartego na mnożeniu coraz bardziej abstrakcyjnych sytuacji – tak kuriozalnych, że wykluczających bliższy związek z rzeczywistością. Ach, gdyby chociaż Marcin Sławiński, realizujący sztukę Cooneya przecież nie po raz pierwszy, zechciał ten idiotyzm farsy uczynić „boskim”, doprowadzając do wynaturzenia jej wszystkich chwytów, a w konsekwencji do spiętrzenia absurdu!

Siła i żywotność farsy opiera się bowiem na pewnym paradoksie. Osobliwość tego gatunku polega na tym, że jego prawidła niewiele się zmieniły od czasów starożytnych. W Oknie na parlament mamy więc trupa w szafie, kłamliwego i cynicznego szefa, głupią, acz seksowną sekretarkę, sprytnego kelnera (potomka zannich z włoskiej komedii dell’arte), zazdrosnego męża i uporczywe nieporozumienia co do tożsamości poszczególnych osób. Chodzi o to, żeby z tych znanych składników zbudować nową, wybuchową miksturę, opartą wszak na matematycznej wręcz precyzji. Choć większość z nas postrzega farsę jako tryumf bezsensu wymierzonego w tak zwany zdrowy rozsądek, w gruncie rzeczy jest ona zabawą dla umysłów ścisłych, znajdujących przyjemność w przestrzeganiu niewzruszonych reguł. Co więcej, tylko wtedy odsłoni się jej absurdalna podszewka, jeśli zachowana zostanie żelazna dyscyplina, która gwarantuje utrzymanie właściwego rytmu i tempa. To tempo musi stopniowo narastać, aż do morderczego galopu, w którym rzeczywistość – zrazu oparta na rozpoznawalnych schematach, sugerowanych przez „angielską” scenografię Wojciecha Stefaniaka z sofą w stylu Chesterfield jako nieodłącznym elementem – osuwa się spod nóg i rządzić zaczyna demon zrodzony z samonapędzającego się kłamstwa.

W gdyńskim przedstawieniu tej galopady niestety nie ma – schematyzm farsowej akcji, podniesiony przez Cooneya do potęgi, nie ma szans zadziałać wywrotowo, demaskując pozorność mieszczańskiego, opartego na ratio projektu rzeczywistości. Nie czuć też napięcia wewnątrz świata przedstawionego, które prowokuje bohaterów do coraz bardziej niestandardowych zachowań. To napięcie w sztuce Cooneya wynika ze stawki, o jaką grają postaci; zwłaszcza główny gracz – Richard Willey, który przez swoje wiarołomstwo może stracić nie tylko żonę, ale przede wszystkim uprzywilejowaną pozycję społeczną, a nawet – w co już naprawdę nie sposób uwierzyć – doprowadzić do upadku rządu.

Kiedy zabraknie tego piramidalnego spiętrzenia bezsensu, którego źródłem jest „potworna” konsekwencja doprowadzająca logikę tego świata do absurdu, pozostaje uczucie zażenowania… Na szczęście w tym pustym, nieistotnym spektaklu (który jednak z pewnością stanie się frekwencyjnym hitem) jest jeden jasny punkt – gra Marcina Sadowskiego. Fajtłapowaty asystent ministra – zdominowany przez mamusię prawiczek i prawomyślny do bólu urzędnik systemu – odkrywa w sobie, nieoczekiwanie dla siebie samego, demona seksu i manipulatora konstruującego nadrzeczywistość w sposób o wiele bardziej wyrafinowany niż jego nauczyciel Richard Willey (w tej roli Rafał Ostrowski, który stworzył postać jednowymiarową, posługując się zaskakująco monotonnymi środkami aktorskimi). George Pigden jako jedyny w tym świecie jest postacią dotkniętą absurdem, a jego przemiana budzi niewymuszony śmiech. Młody aktor, który z dużą dojrzałością wykorzystuje swoje niebanalne warunki fizyczne, zasłużenie zebrał na premierze najmocniejsze brawa, wyrastając na nową gwiazdę gdyńskiego zespołu. Czas pokaże, czy wykorzysta w pełni swój komediowy potencjał. Z pewnością sprzyjać mu będzie rozrywkowy charakter repertuaru preferowanego przez dyrektora Michalskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji