Artykuły

Sztuka wycinania

Warto ten spektakl zobaczyć, by przekonać się, jak pięknie wygląda świat w bajkach - o "Krańcu" w reż. Piotra Nowaka w Teatrze Wytwórnia w Warszawie specjalnie dla e-teatru pisze Ewa Hevelke.

Była sobie baletniczka, która całe życie kręciła się w miejscu do melodii kołysanki. Z każdym obrotem było jej coraz bardziej niedobrze, coraz niżej opadały ręce. Aż pewnego dnia pojawił się piękny jak marzenie o szczęściu ołowiany żołnierzyk, który obiecał pokazać jej piękny świat. Umówili się pod stołem w jadalni, że rzucą wszystko i wyjadą w stronę zachodzącego włoskiego słońca, bo ona nie zna francuskiego, więc Riviera odpada.

Tylko, że takie rzeczy to się dzieciom na dobranoc opowiada.

W rzeczywistości Maśka (Agnieszka Roszkowska) ma rodzinę, a Tomasz (Leszek Lichota) ważniejsze sprawy na głowie niż niańczenie odrażającej, sfrustrowanej baby w wyleniałym lisie, dodatkowo żony obcego faceta.

Polska z końca alfabetu. Nudno, brudno, pseudointelektualne szachy na stole. Większość bohaterów zna tylko dwa pojęcia - szach i mat. Straszny dziadunio, ojciec Władysław (Jacek Różański) w fotelu i Pani Halinka (Małgorzata Rożniatowska) ze śmiesznymi spinkami w krótkich włosach przy stole. Czekają na powrót dzieci. W końcu raźno wmaszerowuje Inka (Katia Paliwoda) ze zwisającym z krzyża Chrystusem pod pachą. "Trzeba naprawić" mówi. Za nią drepcze ze stertą zeszytów doskonale myszowata, chociaż w pomarańczowym swetrze, Olga (Ewa Szumska). Siadają za ogromnym stołem. Inka ćwiczy rysunek na egzaminy wstępne do Akademii. Olga poprawia klasówki. Pojawia się Henio Kranz (Waldemar Obłoza) chłopek roztropek, kiedyś poeta do szuflady, dzisiaj ma pomysł na modernizację fabryki butelek, w której pracuje. Chyba lubi Olgę. Olga chyba lubi jego. Ale to delikatna sprawa i nie ma co ich popędzać. Wszyscy czekają, bo coś trzeba zrobić z tym czasem. Tym bardziej, że strasznie leje za oknem.

A na podwórku miejscowy głupek Szczepek (Paweł Domagała) napastuje ludzi. On też czeka - na jakąś dziewczynę, co mu kiedyś powiedziała, że przyjdzie.

Zjawiają się jeszcze Maśka z Piotrem (Piotr Miazga). Tym razem ona ma obandażowaną jedynie rękę, on - jak zwykle, pewny siebie wyraz twarzy. Taki burak z gminy, co to w sztabie przeciwpowodziowym, przy wódce debatuje nad brakiem worków i piasku.

Wszyscy czekają, czas mija, a wody w rzece przybywa.

W końcu są! Nareszcie przyjechali. Z Warszawy. Super heros brat Andrzej (Marcin Bosak) ze swoją super żoną - błyszczącą aktorką Iwonką (Dorota Papis).

Rodzina w komplecie. Można usiąść przy jednym stole. Tak po staropolsku. Przy cieście z miejscowej cukierni i trzystu pierogach, klejonych przez cały poprzedni dzień. Będzie miło, domowo - jak na fotografii, co zwykle zostaje dla potomnych, żeby ją w ramki oprawić i na kredensie postawić.

A skoro już stoi, to zacznijmy wycinanie. Artystycznie i dokładnie, żeby śladów nożyczek nie było widać. Ale trzymajmy się zasad. Przy stole ma być pełna kultura. Chcecie się kłócić, to jazda do kuchni!! Tam sobie skaczcie do oczu, o to, kto ma się zająć ojcem, bo mu się już w głowie miesza. Licytujcie, kto ma w życiu bardziej... trudno i dlaczego.

Nic dziwnego, że wały puściły i wszystko woda zalała. Tak, że nie było co zbierać.

W historii światowej literatury oczekiwanie jest popularne. Jedni czekają na Godota, inni na sygnał. Jeszcze inni, na wyjazd do Moskwy. A w podczas tego czekania bohaterowie doprowadzani są do rozmaitych krańców. Małgorzata Owsiany kazała trzem siostrom planować wyjazd do Warszawy. Do lepszego życia, pracy, mężczyzny. Do wszystkiego, czego nie mają w domu, a bez czego, wydaje im się, nie mogą żyć. Ale świat, podobnie jak czechowowski, jest okrutny i nikt się nie interesuje wolą i nie-wolą sfrustrowanych ludzi. Zresztą, nikt z bohaterów nie dostał tego, co chciał. Mimo to życie toczy się dalej i trzeba mu sprostać. Tylko, że należy przestać czekać na cokolwiek. Przyzwyczaić się do realiów i pogodzić się z nimi. Nałogowy hazardzista Andrzej nigdy nie będzie prawnikiem, Iwonka wyżej porno gwiazdy nie podskoczy. Właściciel sexshopów Marek vel technolog Tomasz, specjalista od ratowania upadających miejscowych fabryczek, nie odzyska długu od Andrzeja. Taka jest ta mityczna Warszawa. Tak więc, Maśka nie zostawi męża, bo dla kogo? Olga może wyjdzie za Henia, ale w ramach małżeństwa z rozsądku, bo on tak naprawdę kocha Inkę. A ta, będzie się twórczo wyżywać nad trwałą ondulacją. I tak ma być. Bo to jest życie, a nie teatr.

No, i przede wszystkim: panie Władysławie, postawmy sprawę jasno. Pana żona nie żyje. Wszystko, co pan może zrobić, to naprawić Chrystusa, żeby tak nie dyndał na tym krzyżu.

I niech ktoś zaopiekuje się Szczepkiem. Bo biedak czeka na dziewczynę, która się utopiła dobre kilkanaście lat temu.

Piotr Nowak, reżyser "Krańca" przedstawił świat w czarnych barwach. Pusta scena, tylko najpotrzebniejsze rekwizyty. Za to wielu aktorów. Wszyscy doznają sprzecznych uczuć i namiętności. Dlatego dużo krzyczą, przeklinają, płaczą. Chodzą bez sensu. Obijają się od ściany do ściany. Swoje emocje zaznaczają głównie częstotliwością i intensywnością machania rękami. Dzięki czemu lepiej widoczny i prawdziwszy w przekazie jest statyczny drugi plan - stonowana, pogodzona z losem Pani Halinka i Szczepek - który jak w lustrze odbija nastroje rodziny. Kiedy oni są dla siebie uprzejmi, on jest niedorozwiniętym chłopcem. Jednak kiedy członkowie rodziny mają sobie skoczyć do oczu - ten nagle odzywa się normalnym, zdrowym głosem.

Dodatkowo napięcie na scenie podkreśla stopień intensywności kapania wody. W początkowych scenach jest to jedynie wąski strumień lecący z sufitu. W scenach najbardziej dramatycznych - powodzi, mamy już całe kaskady lecące na scenę. Trzeba przyznać, brzmi nieźle w połączeniu z dźwiękami grzmotów puszczanymi z offu. Ale czy jedynie efektowność obrazu jest wystarczającym powodem, żeby kazać aktorom przez 20 minut stać w strugach wody? Mam wrażenie, że muzyka Jana Duszyńskiego sama w sobie robiła już wystarczająco mocne wrażenie. Nie trzeba było jej zagłuszać.

"Kraniec" jest spektaklem, w którym wszystkiego jest za dużo. Za dużo bohaterów, emocji, lania wody, może również dobrych chęci, by opowiedzieć prostą prawdę. Nie rozumiemy się, nie słuchamy, nie zależy nam na sobie. Jednak, z drugiej strony, zawsze będziemy dzwonić do siebie, żeby się pożegnać przed wyjazdem. I będziemy się niepokoić, kiedy okaże się, że nikogo nie ma w domu.

Warto ten spektakl zobaczyć w zasadzie po to, by przekonać się, jak pięknie wygląda świat w bajkach i co to znaczy spędzić 7 godzin w jednym przedziale z żołnierzami rezerwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji