Artykuły

Pinter afrykański

„Tam-tam” nazywa się narzędzie w orkiestrze, które dzwon udaje / — naucza Stanisław Wyspiański. I dalej: – waży zaś ledwo kilka funtów / i każdy dźwignie go z łatwością / co uprzystępnia szerszej masie / w teatrze drżeć przy tym hałasie i imitującym nastrój dzwonu / z przedziwną subtelnością tonu". Ale w każdej szanującej się orkiestrze nie tylko „tam-tam”, również i bęben się znajdzie. A gdy już się znajdzie, to z prawdziwą subtelnością tonu można w teatrze oddać nie tylko dzwon Zygmuntów. Z ową subtelnością przedziwną można się z bębnem pokusić również o dziki zew Czarnego Lądu. Dla potrzeb spektaklu Kochanek Harolda Pintera na scenie Kanonicza 1 bęben został odnaleziony.

Stoi w kącie sali, poza sceną, w czerwonym — przywodzącym na myśl słońce zachodzące nad sawannami — kręgu światła. Czarny, jakby oszalały szaman, w miłosnym uścisku ze swym instrumentem (czytaj — bębnem), wypuszcza w powietrze mrożące krew w żydach delikatne szemrania i monstrualne łupnięcia. Boimy się…

Ale czego właściwie? Nie boimy się przecież tego, co grzmi w rogu sali. Rzeczywiście — w istocie lękamy się o to, co na środku, czyli o Kochanka w dłoniach pani reżyser Barbary Krasińskiej. A ściślej — przeraża nas odwieczne pytanie teatromana: co ma piernik do wiatraka?, czyli tutaj — bęben do Pintera? Globalnie zaś — martwi nas sens fuzji Afryki z Europą akurat w małej piwniczce przy Kanoniczej.

Odpowiedź jest jednak prosta i zwykła w takich razach. Otóż, gdy nie wiadomo, o co chodzi w teatrze, to najpewniej chodzi o nastrój. I to nie szczególny jakiś, a ogólny. O metafizyczny nastrój nastrojów.

Krasińska, tak na wszelki wypadek, doczepia swemu Pinterowi klamrę afrykańskiej nieokreśloności. Jakby na scenie działo się Bóg wie co. A tutaj dokładnie wiadomo, co się dzieje: bardzo młodzi aktorzy — Ewelina Paszkę i Roland Nowak — wraz z bardzo młodą panią reżyser borykają się z bardzo trudnym tekstem Pintera. Z tekstem, jak na razie, za trudnym dla nich. Nawiasem mówiąc, sądzę, iż owej smacznej i trującej zarazem psycho-dramy, w której znudzone rutyną lat małżeństwo odgrywa przed sobą nawzajem własnych kochanków, raczej nie powinna grać para młodych aktorów.

Jeśli już jednak gra, to niechaj gra jak może i szczerze, a nie podpiera się kuriozalnym w tych okolicznościach instrumentem. Młodzi ludzie bez bębna wyglądają z widowni o wiele lepiej niż z bębnem. Zapewniam. Poza tym, w pierwszym wypadku można by było opisać, w jaki mianowicie sposób nie radzą sobie z Pinterem. W drugim zaś, czyli niniejszym — trzeba było opisać bęben.

PS. W moim tekście o Reformatorze Rudolfa Zioło, tekście pomieszczonym w „Dzienniku Polskim” z dnia 19 bm., znalazłem ową błędy. Jeden mój.

Po pierwsze: akcję sztuki umiejscowiłem na wsi, gdy Mykoła Kulisz najwyraźniej powiada, że rzecz dzieje się w Charkowie. Za tę nieoczekiwaną zmianę miejsc chciałbym niniejszym przeprosić wszystkich urażonych. Inną sprawą jest — czemu po obejrzeniu spektaklu Rudolfa Zioło akurat wieś mi się napatoczyła, a nie co innego. Ale to problem na inną rozprawy

Po drugie: w trzecim zdaniu od końca „chochlik” zmienił mego Autystę na Artystę. Ma być, rzecz jasna, Autysta. I znów tkwi tu tzw. inna sprawa. Czy aby ten lapsus korekty nie dotyka pewnej narastającej ostatnimi czasy teatralnej tendencji? Tej mianowicie, że artyści sceny coraz częściej mówią nie do widowni, a do siebie, czyli „wsobnie”? Kto wie…

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji