Artykuły

Sama na scenie

Mira Michałowska — Róża jest różą, jest różą — monodram w wykonaniu Ryszardy Haniu, reżyseria Wojciech Siemion, scenografia Henryk Tomaszewski, muzyka Edward Pałłasz. Teatr Stara Prochownia.


Ach ten Siemion! Jakież miłe teatralne miejsce potrafił stworzyć w Starej Prochowni, przycupniętej na szlaku dawnej przeprawy przez Wisłę. Sam jest instytucją, a więc nie potrzebował instytucji, żeby stworzyć teatr ciekawy, twórczy, przyjmujący z otwartymi ramionami propozycje autorów, aktorów, reżyserów. Teatr małej formy i wielkiej sztuki. Powstały z niczego — lepiej: z chęci i z potrzeby.

Ileż zajmujących premier wysypało się tutaj przez te kilkanaście lat. Jak zmienia się afisz, przywołujący widzów, chociaż już dawno nie musi to być wołanie, wystarczy jedno słowo — i są. Prochownia ma wierną, własną, młodą i chłonną publiczność.

Właśnie teraz ofiarowuje jej jedno ze swych największych osiągnięć artystycznych, kreację Ryszardy Hanin, w przypomnianym znowu monodramie Miry Michałowskiej Róża jest różą, jest różą.

Kanwę tej opowieści stanowi historia przyjaźni i miłości dwóch kobiet. Gertrudy Stein, głośnej amerykańskiej awangardzistki, zwanej pisarką pisarzy, i jej powiernicy, przez 30 lat nieodłącznej towarzyszki, Alicji B. Toklas. Zażyłość i przyjaźń, oddanie i pobłażliwość, sentyment i wyrozumiałość — to uczucia kierujące wspomnieniami Alicji, opowiadającej teraz nie tyle historię życia swej sławnej przyjaciółki, ile świat, który wspólnie przeżywały.

Był to Paryż, w którym Stein mieszkała od 1902 roku, Paryż rewolucyjnych tendencji w sztuce, nowych zjawisk, wielkich talentów. Stein prowadziła tam salon dla Amerykanów, ściągających do Europy. Jego ozdobą byli i Picasso, i Matisse, i Braque, i Hemingway. Dla Alicji (zresztą Polki z pochodzenia) był to salon kulinarnych popisów — gotowała, doprowadzając to swoje zajęcie do wymiaru sztuki.

I tak opowiada o spotkaniach, kolacjach, ale i o sztuce. Opowiada zwyczajnie, jak widz, który nie wszystko zrozumiał, ale docenił. Wspomina ze łzą wzruszenia i uśmiechem melancholii.

Ta Alicja to Ryszarda Hanin. Wielka aktorka, która od lat uprawia sztukę monodramu z powodzeniem. Spotykamy ją samą na scenie, niemal nieruchomą w krześle, z rzadka operującą gestem, mimiką. Bo przede wszystkim jest tekst, z którego wykwita niezauważenie bogato zaludniona historia. Są w niej wszyscy — Gertruda Stein i jej goście. Jest salon, zasugerowany przez scenografię, celną, jak znak graficzny, jest Paryż. I są rozterki kobiety uwikłanej w życie innej kobiety.

Ani cienia sensacyjności, podtekstów, obyczajowego perskiego oka. Zwykła opowieść o niezwykłych ludziach. Przekazywana niczym przedwieczorna gawęda w miękkim fotelu — z kunsztowną prostotą, naturalnym ciepłem. Narracja, choć ściszona, opalizuje wieloma odcieniami; wydobywa zmienność nastrojów, nie zatracając klimatu ogólnego. Taka jest Alicja Ryszardy Hanin. Wielka rola w małym teatrze jednego aktora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji