Artykuły

Podług zasług

O Byku, premierze w reżyserii Roberta Talarczyka i Szczepana Twardocha, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski

Moroz: Szczepan Twardoch był dotąd w prozie, w gazetach, w filmie, no a teraz zadebiutował w teatrze.

Skrzydelski: To nie całkiem debiut, choć tym razem Twardoch wchodzi do teatru już bezpośrednio – jako współreżyser. Przypominam, że jego teksty trafiają na sceny od dość dawna. Robert Talarczyk realizował Twardocha bodaj dwukrotnie, no a pierwsza była chyba Ewelina Marciniak; zresztą niedawno pokazała nawet Króla w hamburskim Thalia Theater. Tytuł ten wystawiła też Monika Strzępka, było o tym głośno.

Moroz: Ale wreszcie dostajemy pierwszą sztukę teatralną śląskiego pisarza. Specyficzną. Monodram trochę o nim samym, trochę o Robercie Talarczyku, a trochę o Ślązaku jako wyimaginowanym bohaterze i antybohaterze jednocześnie. O silnym indywidualiście – jak podkreśla Twardoch, „nie do zajebania” – Robercie Mamoku.

Skrzydelski: Wiedziałem, że Talarczyk jest niezłym reżyserem, sprawnym menedżerem i dobrym aktorem – ale nie sądziłem, że aż tak dobrym. Bo jego Byk to pod tym względem naprawdę kawał porządnej roboty. Widz ma frajdę, na pewno.

Moroz: Zgodzę się chętnie, a nawet podbiję stawkę. Weźmy bowiem pod uwagę tych kilka czynników, które sprawiają, że miał pod górkę. Po pierwsze, zagrał w sztuce, którą sam reżyserował, choć we współpracy z autorem tekstu. Po drugie, to w końcu monodram, a więc dla wykonawcy jedna z najtrudniejszych form scenicznych i w związku z tym potężny sprawdzian. Te dziewięćdziesiąt minut sam na sam z widzem potrafią obnażyć wszystkie niedoskonałości warsztatu, łatwizny i emocjonalne fałsze. A jednak Talarczyk wychodzi z tego zmagania z tarczą.

Skrzydelski: Chodzi o coś więcej. Aktor mówi też w swoim imieniu; oczywiście nie chodzi o detale z biografii Mamoka. Jednak jego furia wypływa z furii Talarczyka. Ta granica zresztą pozostaje zamazana. Chwilami nie wiemy, gdzie kończy się Mamok, a zaczyna Talarczyk. No i gdzie kończy się Talarczyk i zaczyna Twardoch. Wściekłość na polski świat napędza się pośród tej oryginalnej trójcy. I chyba każdy dorzuca tu do pieca tyle, ile tylko może.

Moroz: Pisarza i aktora gnębią te same śląskie rozterki tożsamościowe. Bierze się z tego podobny sposób odczuwania, podobna wrażliwość. Ale, co najistotniejsze: podobna diagnoza nadwiślańskiej rzeczywistości. I to wszystko krystalizuje się w postaci Mamoka, za którym ciągną się duchy przeszłości: tej zbiorowej, ze swoim początkiem w historii Śląska w XX wieku, i tej osobistej, usianej życiowymi klęskami, a konkretniej: ubrudzonej męskimi grzechami.

Skrzydelski: Byka poznajemy, kiedy staje się bohaterem obyczajowego skandalu. Nie wiemy, jak przedstawiają się jego szczegóły, poza tym, że w grę wchodzi dyżurny zestaw gorszyciela: narkotyki, seks i kompromitujące nagrania. Skandal oznacza koniec długoletniej kariery Mamoka jako dyrektora ważnej instytucji kultury na Śląsku. Przy okazji sypie się także jego – i tak już nieźle nadwerężone – życie intymne. To moment graniczny, w którym można jedynie umrzeć na dobre albo na dobre się odrodzić. Sytuacja dramatyczna, którą obserwujemy, jest więc zarówno przewartościowaniem dokonań i uczuć, jak i próbą wypłynięcia na powierzchnię za wszelką cenę. To czas gry o wszystko, ostateczne rozstrzygnięcie. Rzucam wam całą prawdę w twarz i wciskam gaz do dechy – mniej więcej w takim stylu deklarację składa nam Mamok. I honorowo dotrzymuje słowa. Ale też nie da się nie zauważyć, że ta spowiedź odbywa się w rozpaczy.

Moroz: O jego niewygodnym położeniu dowiadujemy się przede wszystkim z rozmów telefonicznych, które przeprowadza. Wydzwaniają do niego wszyscy, chcąc wyrazić swoje wsparcie lub dezaprobatę. Jednak najważniejszym rozmówcą Mamoka jest „Opa”, jego dziadek. To człowiek schorowany, niemogący już podjąć rozmowy. Leży, jak na początku się nam zdaje, na łóżku ustawionym niemal pośrodku sceny. Nasz bohater mówi do niego jak najęty (dorzucając masę fraz w języku śląskim) i z niejaką czułością. W końcu jednak wiara widzów w to, że „Opa” tam jest, zostaje zakwestionowana. Łóżko okazuje się puste. Może dziadek umarł już dawno, a Mamok zachował tylko nawyk rozmowy z nim, bo przecież niekiedy skrycie gada się z bliskimi jeszcze długo po tym, jak odejdą. A może to nadmiar psychicznych napięć wywołał tę konieczność na wpół obłąkańczego kontaktu z kimś ważnym?

Skrzydelski: Seans rozgrywa się w przestrzeni mieszkania „Opy”. Scenografia w realistycznej, posługującej się skrótem manierze imituje wnętrze pokoju z podniszczonymi kredensem, stołem, krzesłami i meblościanką. Z tyłu widzimy jeszcze dalszą część lokum i drzwi do łazienki.

Moroz: I w tym wszystkim chodzący nerwowo Mamok. Trudno nie odnieść wrażenia, że bije od niego jakaś rzadka szczerość i bezpośredniość. Dlatego najciekawsze w kreacji Roberta Talarczyka są właśnie paradoksy, na których jest ona zbudowana. Jak wspomnieliśmy, to szef instytucji kultury, a stylem bycia przypomina raczej handlarza ze straganu. Jest wrażliwcem i intelektualistą, a zarazem człowiekiem gruboskórnym i nieociosanym. Ma w sobie rzetelność i uczciwość, ale uwikłał się w wielopiętrowe kłamstwo, które wynika też z tego, że jest człowiekiem przyznającym się do słabości. Walczy o godność, jednak niczym pies łasi się do znanego dziennikarza ze stolicy, by załatwić sobie wygodną narrację. Nosi w sobie niewinne dziecko i brud kompromisów. Przede wszystkim jest jednak tym Bykiem, którego wszyscy znają jako nieugiętego gościa. A teraz, zagubiony, wydaje się naprawdę zranionym zwierzęciem. Może to taki Minotaur w labiryncie? To czyni rolę Talarczyka jeszcze ciekawszą, bo wychyla ją nieco poza ramy realizmu.

Skrzydelski: Jest w spektaklu więcej momentów igrających ze scenicznym realizmem. Kilka razy aktor podchodzi do publiczności. Spodziewamy się, że nastąpi wówczas przełamanie czwartej ściany, ale nie dzieje się tak (zgodnie z zaleceniami Twardocha zawartymi w didaskaliach). Kiedy Mamok zaczyna do widowni mówić, a nawet na nią krzyczeć, wiemy już, że w tym momencie przemawiają do nas Twardoch i Talarczyk. Ma to swoją siłę, bo słowa dotyczą warszawskich elit kulturalnych, które nieustannie grają męczenników demokracji.

Moroz: Choć nazwiska nie padają, doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, kto zostaje zaatakowany. Ale pisarz nie byłby sobą, gdyby nie rozdzielał ciosów również na prawo. Każdemu podług zasług, rzec można. Na rządzącą partię wylewają się zatem ironia i wzgarda. Najbardziej dostaje się jednak lewicowym i liberalnym elitom stolicy. To ciosy precyzyjnie wymierzone, także przez to, że właśnie te elity będą głównymi odbiorcami przedstawienia.

Skrzydelski: Muszę powiedzieć, że satyra na miłościwie nam panujących w dziedzinie gustów sprawiła mi niejaką satysfakcję. To jak wpuszczenie świeżego powietrza do zatęchłego pokoju.

Moroz: Widownia chyba podzieliła twoje odczucia, bo w trakcie pokazu, który oglądaliśmy, był to najżywotniej odebrany fragment. Ja jednak zachowuję rezerwę. Obojętnie, czy zgadzam się z ocenami Twardocha/Talarczyka, czy też nie – za dużo tu publicystycznej szarży o dość płaskim, bieżącym tylko wymiarze. Zaznaczam, że twierdzę tak o wszystkich wypowiadanych tu opiniach, uderzających w każdą ze stron polskości.

Skrzydelski: Nie masz racji. Przecież krytyka wielkomiejskich elit koresponduje z rozważaniem o śląskiej tożsamości. A to jedna z najważniejszych i nieograniczonych do gazetowych sporów kwestii, poruszanych przez autora. I to od dawna. Twardoch z Talarczykiem przenoszą ten wątek w sferę odległą od schematów. Dają nam odczuć dramat poczucia obcości, wynikający z historycznych uwikłań. Mamok rozmawiając z „Opą”, zastanawia się też nad łączącymi ich tajemnicami rodzinnymi. Jest w nich, czego można się domyślić, wypierany z pamięci epizod wojny spędzonej w nazistowskim mundurze. Lecz jest także brutalna opowieść o trwodze ucieczki przed Sowietami pod koniec wojny i późniejszym trudnym szukaniu swojego miejsca w PRL-u.

Moroz: Przyjmuję to do wiadomości, nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu fałszu opozycji, na której Twardoch buduje swą tożsamościową opowieść. Śląskość jest tu skojarzona z klasą ludową i jako taka przeciwstawiona polskości – również określonej klasowo jako pańska. Tylko dlaczego polskość ma być zaraz pańska i odsyłać do świata elit? W optyce Twardocha znaczenie tracą wszystkie podziały i dziejowe rodowody w obrębie wspólnoty. Lewica i prawica, komuniści i opozycjoniści, miłośnicy Sasnala i ci od Chełmońskiego – wszyscy są po stronie Polaków, czyli panów, a po drugiej stronie, stronie ludu, są Ślązacy tacy jak Mamok. To bałamutne postawienie problemu.

Skrzydelski: Musisz jednak przyznać, że jest w tym ogień. I że Talarczyk z Twardochem podpalają lont na widowni. Mnie to przez półtorej godziny trzymało może nie w napięciu, ale na pewno w wyjątkowym skupieniu.

Moroz: Tak, choć w kilku momentach napięcie osiąga się chyba nazbyt tanim kosztem.

Skrzydelski: Co masz na myśli?

Moroz: Dramaturgia Byka miejscami ociera się o melodramatyczność. A już najbardziej w zakończeniu.

Skrzydelski: Zauważ, że finał nie przesądza dalszych losów Mamoka. Melodramatyczny chwyt to tylko jeden z potencjalnych wariantów zakończenia. Widzowie raczej sami muszą sobie dopowiedzieć, co się stało. Ten spektakl zresztą w ogóle szanuje naszą inteligencję. Uważam, że także rozmaite sądy Mamoka o polskim bałaganie mentalnym nie zostają nam narzucone, lecz tylko podane do rozważenia. Dzieje się tak mimo intensywności i perswazji aktorstwa Talarczyka. To spora zaleta tego przedsięwzięcia.

Moroz: Co racja, to racja. Szczepan Twardoch w teatrze radzi sobie nieźle. Warto się zmierzyć z Bykiem.

Skrzydelski: Nawet jeśli nie ma do powiedzenia zbyt miłych rzeczy. Ale kto nam obiecał, że w teatrze ma być miło?

Moroz: Nie smuć się! To nie nam dostaje się najbardziej.

Skrzydelski: Jesteś pewien?

Ocena: 4 / 6

 

 

 

 

 

 

 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji