Artykuły

Fresk o Konradzie Wallenrodzie

Tak się złożyło, że właśnie premiera "Konrada Wallenroda" - a więc tytułu zaplanowanego w repertuarze Teatru Ludowego w Nowej Hucie jeszcze w sezonie poprzednim - stała się pierwszą pozycją firmowaną już przez nową, po Ryszardzie Filipskim, dyrekcję Henryka Giżyckiego. I choć spektaklowi temu można wiele istotnych zarzutów postawić, przecież w sumie dobrze świadczy o ambicjach zespołu i zachęca do ponownego z nim spotkania.

A trzeba przyznać, że już samo zamierzenie teatralne nie było proste. Jak bowiem dobrze wiemy, "Konrad Wallenrod" jako powieść poetycka należy do gatunku rządzącego się zupełnie innymi prawami niż dramat. Stąd znana wszystkim lektura szkolna co najwyżej kojarzyć się może z pojęciem szlachetnej recytacji, czyli tzw. teatrem rapsodycznym. Otóż adaptator Mickiewiczowskiego tekstu i reżyser przedstawienia, a zarazem odtwórca jednej z ról głównych, Aleksander Bednarz, nie skorzystał z tej recepty najprostszej i postanowił - chyba słusznie - posłużyć się kanwą "Konrada Wallenroda" dla zbudowania pełnej scenicznej inscenizacji. Z tym że oparł się głównie na stronie plastycznej widowiska, komponując sugestywne i wymowne obrazy, umiejętnie stwarzając nastrój odpowiednim operowaniem światłem i tonem, co dawało niekiedy świetne wyniki.

Wprowadzenie ruchu i śpiewu musiało tekst ożywić, uatrakcyjnić i pobudzić wyobraźnię widza, zwłaszcza młodego, na którego w tym wypadku miał prawo teatr liczyć w pierwszym rzędzie. Stąd sam zamysł spektaklu uznałabym za sukces, grzechem natomiast okazały się już pewne niekonsekwencje realizacyjne, zbytnie nagromadzenie i pomieszanie scenicznych stylów i efektów, co, jak wiadomo, miast wzbogacić przedstawienie, musiało osłabić jego wymowę i w jakiś sposób zniszczyć wiele dobrych pomysłów.

Już sam punkt wyjścia dla całej tak szeroko zakrojonej inscenizacji nie był dostatecznie jasny. Na pustej ciemnej scenie ukazuje się bowiem Mickiewiczowski Guślarz z II Części "Dziadów", w otoczeniu dziatwy, jakby wychodził z dopiero co zakończonego obrzędu i po drodze spotykał czy wywoływał jeszcze jedną zjawę. Daje mu to okazję do opowiedzenia dzieciom historii Konrada Wallenroda, w której sam obejmie rolę Halbana, ostatniego litewskiego wajdeloty. Ta rola, w stylu wiejskiego lirnika, zupełnie by wystarczyła do zapoznania dzieci z pieśnią przeszłości i przekazania im tych wszystkich prawd, które niesie z sobą "wieść gminna, ta arka przymierza między dawnymi i młodszymi laty". Obarczenie bowiem wajdeloty-Halbana dodatkowo rolą Guślarza (tak zresztą figuruje Aleksander Bednarz w spisie osób) nie wydawało się potrzebne, a na pewno już nie tłumaczyło się później na scenie.

Z nowohuckiej inscenizacji "Konrada Wallenroda" zapamiętamy przede wszystkim piękne sceny zbiorowe, na czele z przejmującym, ożywającym po bitwie pobojowiskiem w części I spektaklu. O dziwo, nutę szczerego wzruszenia i jakiejś swoistej prawdy wprowadzają tu dzieci, tak zazwyczaj nieznośne w teatrze i z reguły niszczące iluzję sceniczną. W przedstawieniu tym funkcję małych aktorów pełni dziatwa z Teatrzyku ABC Dziecięcego Domu Kultury Huty im. Lenina, co okazało się szczęśliwym pomysłem inscenizatora. Efektownie wypadł również pochód Krzyżaków z mieczami, dużo gorzej już - bitwa w drugiej części spektaklu, gdzie nadmiar niczym nie umotywowanych pląsów kłócił się z zamierzoną podniosłością chwili. Reżyserowi walnie pomogła prosta i surowa scenografia Zofii Bodakowskiej, oparta na odpowiednim operowaniu sznurami, płachtami materiału i światłem.

Ale poprowadzenie inscenizacji w kierunku taneczno-wokalnym - choć na pewno dodało piękności wielu scenom - zaciemniło samą wymowę sztuki, jak to przeważnie bywa, gdy większość tekstu jest śpiewana, a nie mówiona. I trudno się tu realizatorom tłumaczyć, że każdy z widzów powinien znać tekst "Konrada Wallenroda" na pamięć. Nawet jeśli go zna, skoro przychodzi do teatru ma prawo do zrozumienia sprawy w "Wallenrodzie" najistotniejszej, czyli jak Konrad (nie na darmo to imię noszący) rozumie swój czyn i jak my winniśmy go osądzić. A tego z całej nad miarę rozbudowanej inscenizacji nawet z trudem nie da się wyłowić. Zaś wielka sprawa wallenrodyzmu ginie jakoś w tych ogólnych tańcach i śpiewach.

Główni bohaterowie tego przedstawienia - Janusz Krawczyk (Konrad), Aleksander Bednarz (Guślarz) i Jadwiga Leśniak-Jankowska (Aldona) - grają swe role zupełnie poprawnie. Żeby jednak przebić się przez tę całą otoczkę wizualno-nastrojową, którą realizatorzy zaproponowali, trzeba by wyrazistszego i mocniejszego aktorstwa. Należałoby również zwrócić większą uwagę na możliwie idealne przekazywanie tekstu - żeby jednak młodzież zapamiętała coś więcej z tej inscenizacji "Walleroda" ponad taniec i śpiew, choćby to nawet miały być tak piękne i rodzime melodie jak: "Wilija naszych strumieni rodzica" czy zgoła "Bogurodzica".

Teatr Ludowy w Nowej Hucie: "KONRAD WALLENROD" Adama Mickiewicza. Adaptacja i reżyseria: Aleksander Bednarz, scenografia: Zofia Bodakowska, muzyka: Barbara Zawadzka (z fragmentami opery Konrada Wallenroda Władysława Żeleńskiego) ruch sceniczny: Jacek Tomasik. Udział bierze zespół "Kontrast" AWF oraz Teatrzyk Dziecięcy Domu Kultury HIL ABC. Premiera 6 X 1979

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji