Artykuły

"Konrad Wallenrod" na scenie Teatru Ludowego w Nowej Hucie

Pomysł zaadaptowania dla sceny jednego z najpopularniejszych poematów Mickiewicza - Konrada Wallenroda - jest przedsięwzięciem z natury rzeczy ryzykownym. Sam utwór wydaje się nie pozostawiać zbyt wiele możliwości wyboru koncepcji inscenizacyjnych, a pierwsza trudność, jaka się tu narzuca, to pytanie, jak uchronić spektakl od typowo "rapsodycznej" konwencji, a więc: jak nie być epigonem lub - co gorzej - nauczycielem udramatyzowującym lekturę szkolną. Toteż należy się słowo uznania za odwagę Aleksandrowi Bednarzowi, że próbę taką w ogóle podjął, inna rzecz czy wyszedł z niej zwycięsko.

"Konrad Wallenrod", którego październikowa premiera w Teatrze Ludowym w Krakowie - Nowej Hucie zbiegła się właśnie z objęciem dyrekcji tego teatru przez Henryka Giżyckiego, jest spektaklem pomyślanym ambitnie. Reżyser pokusił się bowiem o samodzielność koncepcji, dzięki czemu uniknął szczęśliwie owego niebezpieczeństwa konwencji rapsodycznej, ale - następna przeszkoda na tym torze była bardziej wyrafinowana. Sprawa stała się kontrowersyjna. "Konrad Wallenrod" w wersji Bednarza jest bowiem jeszcze jedną częścią "Dziadów".

Pomysł adaptacji byt prosty: w noc "zaduszek" Guślarz z "Dziadów" wywołuje już nie pojedyncze osoby, lecz cały fragment dziejów - historię Wielkiego Mistrza Wallenroda. Toczy się więc akcja poematu w obecności Guślarza i gromadki otaczających go dzieci. I to założenie budzi właśnie sprzeciw, nie nowej zresztą proweniencji. Jak zawsze chodzi bowiem o kwestię, ale dalece wolno reżyserowi przekształcać oryginał i czy w danym przypadku ma to sens?

Sama akcja Konrada Wallenroda rozgrywa się, właśnie rozgrywa, a nie "jest wygłaszana", co na pewno stanowi walor przedstawienia, ale tu znów rodzą się wątpliwości. Reżyser uciekając przed statycznością spektaklu wprowadza elementy baletu, ba, music hall'u nawet (nb. nie dysponując zbyt dobrymi warunkami głosowymi aktorów), ratuje przed nudą i - "amerykanizuje" zarazem "Konrada Wallenroda". Osobiście nie jestem zachwycona takim rozwiązaniem. Inna sprawa, że pieśń "Bogurodzica" wprowadzająca w zakończenie "sprawy Konrada" optymistyczny akcent wydaje się ciekawym pomysłem reżyserskim.

Skoro inscenizacja nie jest najmocniejszą stroną, cóż więc "robi spektakl"? Bo "Konrad Wallenrod" budzi nie tylko sprzeciwy. Otóż tą mocną stroną przedstawienia, jest świetna scenografia Zofii Bodakowskiej. Utrzymana w tonacji szaro-czarno-zielonej, mająca za cały niemal zestaw rekwizytów sznur i płachty, uzyskuje efekty głównie dzięki manewrowaniu światłem. Ale jakież są to efekty! Dzięki nim oglądamy coś, co dzieje się jakby w innym wymiarze, czasem mignie przed oczyma wyblakły tryptyk średniowieczny, to znów raz jakby obraz Grottgera...

Niestety, najsłabszą stroną spektaklu jest obsada głównych ról i poważne trudności, jakie mają ich wykonawcy z rzemiosłem aktorskim. Słynny "krakowski przyśpiew", czyli nieprzyjemne przeciąganie ostatniej zgłoski wyrazu słyszalne w kwestiach Konrada - Janusza Krawczyka, czy wykrzykiwana "grubym głosem" rola Arcykomtura - Zdzisława Klucznika dźwięczą jednak amatorsko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji