Artykuły

"Antyteatr" Różewicza

Kiedy krytycy zaczęli przebąkiwać, że poezja Tadeusza Różewicza im się "przejadła", że nie umie on wyjść z zaklętego kręgu wojennych kompleksów - ujrzały światło dzienne jego sztuki teatralne oraz proza. Proza była bardzo dobra, i należałoby sobie życzyć, żeby pisarz nie zaniedbywał tej dziedziny twórczości. Sztuki - "Kartoteka", "Grupa Laokoona", "Akt przerywany" i inne wzbudziły życzliwe (nie wszędzie oczywiście) zainteresowanie. Na naszych scenach szalała wtedy (koniec lat sześćdziesiątych) światowa awangarda, przedmiot fascynacji zachwyconej "absurdalizmem" krytyki: Beckett, Ionesco, Adamov - i licytowanie się reżyserów, kto straszniej, bardziej ateatralnie (w porównaniu z tradycyjnym rozumieniem sceny), bardziej ponuro i dziwnie. Wtedy właśnie pojawił się Różewicz ze swoim "antyteatrem", który narodził się nie tyle z destrukcji form tradycyjnych, ile z próby nadania poezji takiej formy, aby spełniała minimum warunków dramatu.

Różewicz - jeden z tych pisarzy, którzy zawsze mieli "na pieńku" z krytyką - ciągle nie był zadowolony ani z reżyserów swej sztuki, ani z interpretatorów. Uważał, że nie dostrzegają oni wszystkiego, że za mało wykorzystują jego sugestie i propozycje, że wreszcie wykazują zbyt mało inwencji. Na to wszystko można się zgodzić jedynie częściowo, boć rzeczywiście w większości inscenizacji "Kartoteki" nadmiaru reżyserskiej pomysłowości nie oglądaliśmy. Faktem jest również, że przy pozorach łatwości inscenizacyjnej, teatr Różewicza stwarza różnego rodzaju pokusy i pułapki, łatwo mogące strywializować i uprościć jego sztuki. "Rapsodyczność", przy akcji zredukowanej do minimum, stwarza inscenizatorom niemało kłopotów. Jak wybrnął z tych trudności reżyser "Świadków albo naszej małej stabilizacji" oraz "Kartoteki" (w Teatrze Ludowym), Lech Komarnicki?

Pozornie całkowicie usprawiedliwione połączenie jednoaktówki "Świadkowie" oraz "Kartoteki" w jednym spektaklu nie było najszczęśliwszym pomysłem; widz czuje się już nieco znużony w momencie, kiedy przystępuje do konsumowania dania głównego - "Kartoteki". Na dokładkę "Świadkowie" są wyraźnie słabsi na scenie. niż "Kartoteka" - mimo zabawnego dialogu między Drugim (Jan Güntner) i Trzecim (Edward Rączkowski).

Inscenizatorzy (scenografia: Liliana Jankowska) niemałym nakładem pracy dali "Świadkom" bogatą oprawę sceniczną (trzy plany, wnętrza domów skontrastowane z ulicą i tłem) - a mimo to jednoaktówka im się rozsypała. Może właśnie dlatego, że aż tak rozbudowali (i rozdzielili) plany? Scalili je, co prawda, w jeden w "Kartotece" - ale nie mogę się pozbyć pewnych wątpliwości odnośnie do "symbolicznej" dosłowności owych dekoracji. Kosmonauta - upiór w "Świadkach", niby groźne memento rozpostarty w tle - i daleki, jakby z obrazów malarzy flamandzkich wyjęty krajobraz na horyzoncie scenografii "Kartoteki" zdają się mieć ambicje bardzo "historiozoficzne", a są jedynie ozdobnikami, w swej symboliczności - zbyt dosłownymi. I właśnie o dosłowność miałbym największe pretensje do inscenizatorów. O zbytnie "posłuszeństwo" sugestiom Różewicza. Kiedy autor w didaskaliach wspomina, że "Wygląda to tak, jakby przez pokój bohatera przechodziła ulica" - realizatorzy wstawiają do wnętrza mieszkania słupek ze światłami sygnalizacyjnymi i malują podłogę w pasy. niczym na jezdni. Kiedy Różewicz żąda "happeningu", to na scenie widzimy wpadający raz po raz tłumek oraz pana, jeżdżącego na rowerze. Chór starców - tylko dlatego, że szydzi się z klasyki, zwłaszcza romantycznej (np. recytując "Dzieckiem w kolebce, kto łeb urwał hydrze...") - wystylizowany został na Wieszczów, skrzyżowanych ze starszymi gminy żydowskiej(?). A ponieważ tytuł sztuki brzmi "Kartoteka", dżentelmeni ci na dokładkę buszują w fiszkach katalogowych... "Weryzm" Różewicza jest realizmem specyficznym, i nie można go traktować tak dosłownie - bo zabija poezję, sprawia, że staje się ona płaską. A przecież nawet w "publicystycznych" fragmentach sztuk Różewicza jest niemało trudnej, szorstkiej poezji.

Ale tekst - przy pomocy niektórych wykonawców - nie poddał się zbyt łatwo zabiegom inscenizatorskim, i w rezultacie mamy niemało luźnych scen, które oglądać można z niejaką satysfakcją. Interesującą sylwetkę Bohatera stworzył Zygmunt Malanowicz, któremu sekundowała Sekretarka (Grażyna Barszczewska). Wołałbym tylko, aby Malanowicz z większym przekonaniem był brutalny wtedy, kiedy irytują go przybysze z ulicy i widma przeszłości w jego domu. Ale może się mylę, może tak właśnie powinna wyglądać "ogólna niemożność"? W każdym razie Malanowicz wychodzi w sumie zwycięsko ze zmagań z tekstem Różewicza. Zupełnie niezłe epizodyczne postaci wykonali: Bogusława Czuprynówna (Matka), Stanisław Michno (Ojciec), Jan Krzywdziak (Wujek) i Zygmunt Józefczak (Dziennikarz).

Warto się zastanowić na zakończenie, jak dziś brzmi sztuka Różewicza, w końcu wysnuta z naszych najnowszych dziejów, z ich tragedii i nonsensów. Trochę mniej przekonywająco wygląda motywacja frustracji bohatera - porażenie wojną. Wydaje się, że jesteśmy tak przekarmieni wojenną i partyzancką strawą, iż nawet znakomita jej wersja budzi opory. Natomiast diagnoza współczesnego, zagubionego w morzu sprzecznych stereotypów ideowych i światopoglądowych bohatera zyskała na sile. Bohater, który próbuje zrozumieć świat wśród słów, co straciły na wartości, wśród bełkotu i obcości otaczającego go życia społecznego - przemówi na pewno do widza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji