Artykuły

...Miast czekać na iskrę bożą, trzymajmy zapałki w pogotowiu - mówi JÓZEF SZAJNA.

WIK: Gdy w 1982 roku dowiedziałam się, że postanowił Pan wybrać się na emeryturę, stwierdziłam iż to jakiś absurd. Nie mogłam sobie wyobrazić człowieka z taką energią, z takim temperamentem, pełnego chęci wszelakich w kapciach i fotelu. Cóż więc Pan robi na emeryturze?

J.SZ.: Więcej niż w pracy. Skoro wspomniała pani o 1982 r. to właśnie przeglądam różne wypowiedzi o mnie i mojej sztuce z tamtych lat. Skończyłem wtedy 60-tkę, podziękowałem za stanowisko dyrektora Centrum Sztuki Studio i wybrałem pracę w domu. Nie chciałem być dalej prowadzony za rączkę, tym bardziej, że już wtedy wiedziałem iż tamten czas nie sprzyjał pracy. Zawsze lubiłem to, co robiłem, a jeśli tak to takie pojęcia jak: rzetelność, sumienność i uczciwość zawodowa były i są zupełnie czymś oczywistym i normalnym. Zresztą nie dzieliłem dnia na pracę i resztę. Moje życie to praca. Praca wśród ludzi i dla ludzi. Ale i oni niestety zawodzą.

WIK: Mówią o Panu "dziecko szczęścia" lub "w czepku urodzony". Chyba dobrze mówią?

J.SZ.: Urodziłem się dość dawno, więc nie pamiętam, jak to tam z tym czepkiem było. Ale z przekonaniem mogę stwierdzić, że życie jest piękne, jeśli jest bardzo bogate. I takie było moje życie, zróżnicowane przede wszystkim. A ja zachłanny na nie, niczego sobie nigdy nie dozowałem. Jak chciałem być w piekle to byłem. Jak miałem ochotę na niebo to byłem w niebie. Jak długo będzie w nas ta zachłanność i ciekawość świata i ludzi, będziemy szczęśliwi. A że naturę mam, jak z tego wynika spontaniczną i żywiołową to postanowiłem niczego w życiu nie zmarnować i przeżyć jak najwięcej. W związku z tym, to co już za mną sprawia mi raczej satysfakcję niż przykrość, a to co przede mną wciąż jeszcze kusi i fascynuje. A w ogóle od czasu kiedy życie stało się teatrem, teatr stał się dla mnie życiem.

WIK: O Panu i Pańskiej twórczości napisano sporo i to w różnych językach. Powstały prace magisterskie i doktorskie o teatrze Szajny, także film TV BBC, wydano kilka książek. Wreszcie Pana imieniem nazwano teatr w USA. Pańska sztuka bulwersowała, drażniła, zachwycała, wyzwalała emocje i wywoływała ożywione dyskusje. Jak się czuje człowiek, o którym mówi się tak wiele?

J.SZ.: Nie wydaje mi się, żeby trzeba było specjalnie o tym myśleć. Tym bardziej, że w moim życiu wszystko układało się raczej normalnie. Studia w krakowskiej ASP (dyplom artysty grafika i scenografa). Potem reżyseria. Byłem scenografem i reżyserem, współpracowałem z różnymi teatrami w Polsce i zagranicą. Publikowałem też prace teoretyczne na temat teatru. Brałem udział w wielu międzynarodowych wystawach i festiwalach teatralnych. A że nigdy nie interesowała mnie praca na pół gwizdka, raczej na półtora jej efekty same już zwracały uwagę ludzi zainteresowanych sztuką. Przychodziły zaproszenia na festiwale międzynarodowe, a tam zjeżdżają krytycy z całego świata. Reakcje na moją sztukę były różne, ale często dla mnie korzystne, bo jak wiadomo, nie ma dla artysty niczego gorszego niż obojętność. Recenzji było sporo i były świetne. No i przyzwyczaiłem się do pochwał.

(brak części tekstu)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji