Artykuły

Claudel w Nowej Hucie

Wystawienie Zamiany Claudela właśnie w nowohuckim Teatrze Ludowym, prowadzonym przez Henryka Giżyckiego należy potraktować jako ewenement repertuarowy. "Mimika" oraz "Krakowiacy i górale", "Pan Tadeusz", a w sezonie 1979/80 "Konrad Wallenrod", "Betlejem polskie", "My niżej podpisani", "Czarna komedia", "Kot w butach" i "Nadspodziewany początek bankietu" - oto pozycje, jakie prezentowano tutejszej publiczności i w jakich występowali zatrudnieni w Ludowym artyści.

A jednak czworo wykonawców "Zamiany" spisało się nieźle na premierze, ciekawe natomiast czy po wakacyjnym wznowieniu spektaklu dopisze publiczność. Czy słyszała o Paulu Claudelu, niezwykle rzadko przecież granym w Polsce? Czy zwabi ją reklama zdjęciowa (tymczasem zdjęć brak), a może jakaś ulotka ze streszczeniem intrygi o tytułowej "zamianie" pomiędzy dwiema parami małżonków? I czy potem, na miejscu podda się teatrowi poetyckiemu, jaki przygotował na scenie kameralnej Włodzimierz Nurkowski wraz z Anną Sekułą i Jolantą Szczerbą-Kanik?

"Ameryka wschodnia. Plaża na brzegu zatoki otoczonej skałami i zalesionymi wzgórzami" - to u Claudela. W przedstawieniu jest inaczej: scenografia od razu zapowiada uniwersalność dramatu - w bezpośredniej bliskości widza znajduje się wypełniony piaskiem okrąg. W przestrzeni "zaklętego koła", z małym podestem w tyle, wybiegającym w kulisę, poruszać się będą aktorzy. Wszelkie realia amerykańskie pojawią się wyłącznie w rozmowach, także o posuwających akcję nieszczęsnych wydarzeniach (zabójstwo Ludwika i podpalenie domu Tomasza) będzie się tylko napomykać.

Widzom pozostają dialogi i długie monologi, ciekawa obserwacja zachowań i postaw czwórki bohaterów, bezustanna konfrontacja czterech odmiennych rodzajów światopoglądu, moralności, także typów psychofizycznych. Każda z postaci dowolnie zestawiona z inną stanowi jej opozycję. Marta to uosobienie mądrości, dobroci, ideał żony - lecz równocześnie praktyczna realistka, kobieta egocentryczna, kochająca i cierpiąca. Lechy - Modliszka, Aktorka (i wyżyciu, i na scenie) - w głębi duszy nieszczęśliwa, samotna. Ludwik, mąż Marty - pół-Indianin dziki, powolny instynktom, impulsywny, duże przekupne dziecko, artysta, oderwany od życia marzyciel. Tomasz, mąż Lechy - trzeźwy pragmatyk, człowiek czynu, inteligentny, stanowczy, spokojny, któremu zasady etyczne dyktuje interes i pieniądz.

Aktorzy spróbowali to zagrać. Wraz z reżyserem wyprowadzali z kolejnych opozycji puenty, demonstrowali ewolucję wzajemnie oddziałujących na siebie postaci, doprowadzając do końcowego przesłania o konieczności ładu świata, o wyłączności chrześcijańskiego kanonu moralnego (Marta jest tu jedyną Europejką, osobą wierzącą w Boga i ona właśnie "uzdrawia" Lechy i Tomasza). Przekonywała w spektaklu powściągliwość Marty (Zdzisława Wilkówna) i Tomasza (Aleksander Bednarz), skontrastowana z barwnością, ekspresją czy krzykliwością ról (także kostiumów) Ludwika (Krzysztof Wojciechowski) i Lechy (Barbara Stesłowicz).

Idealna symetria zakomponowanych przez Claudela układów: charakterów, symboli, dialogów, sytuacji - przedstawiona przez reżysera oraz plastyka dodatkowo w formie "czworokąta wpisanego w koło" i uzupełniona odpowiednimi motywami dźwiękowymi - niesie jednak ze sobą, oprócz walorów dramaturgicznych i teatralnych, równej bodaj miary schematyczność. Przesłanie Claudela jest tyleż szlachetne, co w dzisiejszym odczuciu nieco kaznodziejskie.

Tej schematyczności ulegają niekiedy i wykonawcy, to jasne, choć z satysfakcją obserwuje się inwencję reżysera (realizację także) w obmyślaniu, zdawałoby się ograniczonych, zadań aktorskich możliwych w obrębie kola, w dodatku na piasku. Bezruch i skupienie przeplatają się z wybuchami słów, uczuć, z krzykiem i wspierającym go biciem w bęben, a hieratyczna posągowość - z nadekspresją czy niemal baletowością gestu i ruchu.

Claudel pewnie by akceptował taką ascezę i funkcjonalność scenografii oraz pracę świateł, którym to zagadnieniom zawsze poświęcał wiele uwagi. Wszak dekorację uproszczono tu do maksimum; a jej efekt plastyczny, zwłaszcza zaś naturalnego tworzywa jakim jest piasek, wydobywają światła reflektorów prowadzonych w przedstawieniu z laboratoryjną dokładnością (od koloru piasku odbija na przykład czerwień koszuli Indianina czy - w jednej z ciekawszych scen - mieniący się barwami kostium-przebranie motyla, w jakim wabi chłopca Lechy; spokojnie wtapia się w odcienie piachu biel sukni Marty). -Wszystkie te rezultaty, służące ostatecznie eksponowaniu słowa, były jednak możliwe dzięki kameralnym, atelierowym warunkom i atmosferze, jakie ma scenka Nurt, szczęśliwie teraz reaktywowana i udostępniona Claudelowi.

Przedstawienie ma swoje rytmy, tempo, naprzemian wznoszącą się aż do kulminacji i potem opadającą linię emocji i napięcia. Naturalnie, dzieje się tak i za sprawą samego tekstu, tzn. fragmentów typowo kolokwialnych połączonych z niekiedy rozległą frazą i biblijną niemal stylistyką, tworzącymi aurę specyficznej poetyckości i melodyjności. Reżyser Włodzimierz Nurkowski bardzo okroił tekst, ale pewne partie nadal brzmią deklamatorsko, nieprawdziwie (zwłaszcza Marta ma wiele takich partii) - i nie zawsze chyba z przyczyny aktorów.

Słowo Claudelowskie, w którym zawsze widziano nadrzędną wartość, czytano jak precyzyjną i partyturę dla reżysera (jak u nas Fredrę) i dla aktorów, którzy winni ją odśpiewać, wedle życzenia autora, jako kwartet na głosy - tym razem chyba straciło zwykłą moc kreatywną, a pozostało w spektaklu głównie i wrażenie poetyckiej, nazbyt koturnowej stylizacji. Ale to już zapewne nie wina teatru, lecz sprawa innych czasów, zmienionych kryteriów literackich i przewartościowań artystycznych, którym stale podlegamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji