Artykuły

Ludzie i wilki

Po rozwarciu kurtyny, z półmroku wyłania się, nachylony ku widowni, drewniany podest. Jakby nadscenka na scenie. Czyżby zapowiedź swoistego teatru w teatrze? Bo to przecież karty z dziejów krzepnięcia oraz zagrożeń rewolucji francuskiej sprzed prawie dwustu lat - i teatr współczesnego odbiorcy anno 1986. Równocześnie ów podest może pełnić funkcję metafory. Jako symbol trybuny dla nieugiętych retorów w służbie rewolucji - i równi pochyłej dla człowieczych losów.

Więc scena podestowa uzyskuje wymiary symboliczne, choć niekoniecznie jednoznaczne. Mimo snujących się na jej horyzoncie dymów w trójkolorze, mimo dyszkantowej intonacji "Marsylianki" w wykonaniu małej dziewczynki - już na rozświetlonym tle. I mimo wejścia na trybunę - równię pochyłą osób dramatu: wodzów w mundurach z epoki oraz w cywilnych ubraniach, przepasanych wstęgami. Padają pierwsze zdania, zarysowują się powoli sylwetki ludzkie na zewnątrz i od ich wnętrza, albowiem chwila wydaje się osobliwa i sytuacja przypomina o powadze wypadków. One same jednak (w sztuce) pozostają na uboczu. Podest - jak sztuczna wyspa - odbija tylko wzburzone fale akcji. Tu ujawniają się wyłącznie jej skutki, albo dalsze jej przewidywania; tu dochodzą do głosu siły oraz słabości charakterów, czy jedynie różnice w ocenach poglądów i zachowań wobec praw rewolucji. I wobec pytań - kto ma rację w obliczu tworzonej racji stanu, komu wolno ufać lub nie, kogo można by posądzać, także we własnych szeregach, o dwulicowość czy wręcz o działania kontrrewolucyjne? A wreszcie o zdradę ojczyzny - ponieważ dramat rozgrywa się w Moguncji podczas oblężenia wojsk francuskich rewolucjonistów przez armię pruską w r. 1793.

W wyjątkowych zatem okolicznościach sprawdzania postaw - na polach walki zbrojnej i na obszarze sumień - gdy bohaterstwo wojenne okrywa niekiedy płaszczykiem górnolotnych haseł małe zawiści i prymitywny subiektywizm jednostek nawet zasłużonych, jakże często potwierdza się stare, rzymskie powiedzenie: "homo homini lupus est". Człowiek człowiekowi - wilkiem... A jeśli dodać do tego jeszcze tło, najmroczniejsze z mrocznych, czyli czas szalejącego terroru, wtedy dramat nabierze już głębi tragicznej.

W tym też kierunku zmierza inscenizator "Wilków" Romain Rollanda (tłum. Joanny Guze) na scenie TEATRU LUDOWEGO w Nowej Hucie, Wacław Jankowski - twórca b. oryginalnego spektaklu Brandstaetterowskiego Milczenia w "Nurcie" tegoż teatru. Jankowski ujmuje swą inscenizację w podwójne ramy, od strony formalnej - uwidoczniając scenerię spadzistej platformy nieustannych dialogów, nad którymi unoszą się mgławe opary, znaczone barwami Republiki i chmury nad konfliktami wśród grupy przywódczej rewolucjonistów, umownie (oraz wymownie) ażurowane francuskim tekstem dzieła, a także nasycane coraz gwałtowniejszą muzyką - zaś od strony treściowej, przestawiając upadki i moralne wzloty raz w dół, raz ku górze (aż po gilotynę wysuniętą z zapadni), konsekwentnie uzupełnia nawałnicę retoryki wyciszonymi kontrapunktowe pauzami. Propozycją rzuconą widzom i słuchaczom, aby spod gradu słów próbowali wydobyć sfery nastroju sprzyjającego myśleniu. Jako że proste, zdawałoby się, prawdy - wcale nie bywają proste podczas przymiarek do obiegowych pojęć i określeń. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi wąsko lub szeroko pojmowane dobro Sprawy. Celu bowiem, acz jednego i wspólnego dla wszystkich, bynajmniej nie uświęcają każde środki. To kwestia rozsądnego i sprawiedliwego wyboru. Wolnego od prywaty i zaślepienia, arogancji oraz wszelkiego ekstremizmu.

Nadając taki kształt przedstawieniu, Jankowski potrafił przenieść do współczesnego odbioru nie tylko werbalny, tragiczny patos powstałego w r. 1898 utworu wybitnego humanisty, laureata Nagrody Nobla z r. 1915, autora tak znakomitych powieści jak Colas Breugnon, Jan Krzysztof, "Dusza zaczarowana" i serii dramatów o - rewolucji (Danton, Robespierre i in.), lecz także ukazać uniwersalizm znaczeniowy Wilków bez względu na realia epoki, której bezpośrednio dotyczą wydarzenia.

Stąd ową ponadczasowość sztuki należałoby uznać za bardzo trafny wybór repertuarowy. Dramat Rollanda zwracając uwagę na mechanizmy rewolucyjnych ruchów, zarówno te bezdyskusyjne jak i nadal dyskusyjne - ale nie godzące w zasady ideowe! - po prostu zmusza do, co najmniej kilku, przemyśleń. To główna jego wartość w dniu dzisiejszym. Lecz, co może ważniejsze, udowadnia dzięki inscenizacji Jankowskiego,, że jest teatrem. Żywym, acz w konwencji wyraźnie retorycznej. Ba, odkrywa walory swej sceniczności poza wielką czy mniejszą maszynerią widowiskową. niezależnie od wartkości akcji i rozbudowywanej warstwy anegdotycznej. Bez zapożyczeń z innych gatunków sztuki audiowizualnej. Z pewnością wymaga większego skupienia i przygotowania od odbiorcy, ponieważ działa nie tylko na jego wzrok oraz emocje, lecz przede wszystkim na słuch, umysł i wyobraźnię, rozwijaną przy pomocy wiedzy o przedmiocie. I jeszcze jedno: nie odwołuję się ani do szokowania udziwnionymi formami przedstawienia, ani do równie modnych, bo aktualizowanych - czy trzeba, czy nie trzeba - natarczywych zmrużeń oka.

A teraz - skrótowo - o osi intrygi dramatycznej. Sytuacja oblężonych wojsk Rewolucyjnych jest ciężka. Obce armie i rodzima kontrrewolucja napierają nie tylko militarnie, lecz także dążą do rozsadzenia od środka sił broniących interesów ludu. A siły te nie tworzą monolitu. W ich skład wchodzą przedstawiciele niemal wszystkich stanów. Również i arystokracji. Nie każdemu to się podoba. Ale od nieufności do posądzeń o zdradę może dzielić jeden zaledwie krok. Bywa, że błędny...

I tego rodzaju przypadek poddaje Romain Rolland w "Wilkach" osądowi - po obu stronach teatralnej rampy. Wyrok sceniczny jest zaskakujący. Wbrew faktom, które znają jedynie (prócz oskarżyciela) dwaj członkowie trybunału. Czemu tylko jeden z nich domaga się sprawiedliwej oceny niewinnego człowieka, podczas gdy drugi (przewodniczący) zataja prawdę - popierając fałszywe oskarżenie? Czy istotnie wymaga tego racja nadrzędna, i komu wolno o niej decydować, gdy z płaszczyzny prywatnej moralności przesuwa swe odczucia na forum publiczne identyfikując się wręcz z ideami rewolucji?

Spektakl - jak widać - pobudzający do dyskusji nie tylko w sferze moralnej. Ale i dyskusyjny poprzez nierówności rzemiosła aktorskiego. Wprawdzie reżyser zadbał o utrzymanie głównego kierunku ekspresji wykonawczej, podporządkowanej własnemu zamysłowi inscenizacyjnemu, to jednak (na szczęście, poza czterema czołowymi postaciami dramatu) tylko nieliczni odtwórcy pomniejszych ról nie sprawiali wrażenia biernych statystów. Mimo ruchliwości fizycznej, godnej pochwały. Bardzo dobrze, że Jankowski zaprosił na gościnne występy Wojciecha Zielarskiego (z Teatru im. J. Słowackiego) bo jego Teulier - zarówno sylwetką nieco zagubionego w wojskowym gronie naukowca, rewolucjonisty żarliwie oddanego sprawie, a przy tym wyczulonego na fałsze rozmaitych manipulacji moralnoetycznych i prawnych, jak też oszczędnym, wyzbytym łatwego patosu, stylem gry - stał się pierwszoplanową osobą dramatu. W sensie artystycznym oraz ideowym, jako swoiste alter ego autora, czyli uosobienie wykładni humanizmu całego dzieła Rollanda. Z niełatwej, trochę kostyczno-doktrynalnej roli Quesnela - komisarza, przewodniczącego trybunału - obarczonego nie tylko podagrą, lecz i odpowiedzialnością za moralny werdykt, wywiązał się na ogół z powodzeniem Tadeusz Szaniecki, chociaż zbyt uprościł (w moim mniemaniu) psychologiczną "woltę" finałową. I mówił za cicho. Gruboskórnego Verrata, rzeźnika-demagoga, nie gardzącego żadnym niedozwolonym chwytem, a jednocześnie... prawdziwego bohatera na polu bitwy - grał, jak na ekstremistę przystało, jaskrawię ale bez szarży, Andrzej Gazdeczka. Interesująco zarysował swe wcielenie arystokraty służącego rewolucji Ryszard Gajewski (d'Oryon), więc narażonego na podejrzenia ze strony obecnych sojuszników i opuszczonej przez siebie klasy społecznej - mimo że nieufność tych drugich była istotnie uzasadniona, natomiast do tragedii d'Oryona doprowadzili, po intrydze Verrata, ci pierwsi. Wśród reszty obsady (Janusz Sykutera, Władysław Bułka, Marian Jaskulski, Zbigniew Zaniewski, Andrzej, Franczyk, Tadeusz Wieczorek, Krzysztof Górecki, Jacek Paruszyński, Zbigniew Samogranicki, Adam Dzieszyński, Małgorzata Krochmal) wybijali się in plus; Janusz Sykutera (zamaszysty Chapelas) i Tadeusz Wieczorek (Oberżysta) oraz - in minus - Andrzej Franczyk (Szpieg) rażący sztucznością interpretacji tej ważnej, aczkolwiek epizodycznej postaci. Surową, lecz wymowną oprawę scenograficzną zaprojektował Tadeusz Smolicki, a muzykę potęgującą napięcia dramatyczne, skomponował Jacek Grudzień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji