Artykuły

Zuchy z Krowodrzy bawią katowicką widownię

Znakomicie bawiący nos na katowickiej scenie "Romans z wodewilu" skłania do szeregu refleksji. Pierwszą z nich jest ta, że ubożuchny jest nasz rodzimy repertuar komediowy, skoro musimy sięgać po takie starocie, gdy pragniemy w karnawale zagrać coś wesołego, prostego, dla ludzi. Druga refleksja wiąże się z prawdą, iż jeśli coś zostało dobrze, ze scenicznym nerwem napisane, to choćby dotyczyło spraw naiwniutkich i miało nawet trzy ćwierci wieku, nadal pozostanie żywe, zajmujące i potrafi nas szczerze bawić. Dalsza refleksja jest loka: aktorzy katowiccy udowodnili, iż jest nieprawdą, jakoby w Polsce zapomniano już grać komedie lekko, z wdziękiem i bez amatorskiego szarżowania. Ale spektaklowi musi nadać kształt reżyser doświadczony i konsekwentny. Józef Paro przekonał nas, że radzi sobie sprawnie nie tylko z takimi "pomnikami", jakim jest "Wyzwolenie", ale również z taką bezpretensjonalną ramotką o ludowym rodowodzie, jakim jest "Romans z wodewilu" przerobiony przez Wł. Krzemińskiego z powstałych w 1910 roku "Krowoderskich zuchów" Z. Turskiego, klasyka krakowskiej "szkoły wodewilowej".

Katowickie przedstawienie jest bardzo sympatycznym popisem dobrej roboty reżyserskiej, pięknych kostiumów zaprojektowanych przez Barbarę Ptakową, zgrabnej dekoracji w kształcie krakowskiej szopki z wymienną częścią centralną, którą wymyślił Wiesław Lange i bardzo sprawnej - o czym tak rzadko, niestety, się pisze - pracy technicznych brygad Teatru Śląskiego, czuwających nad zmianami dekoracji, światłem, efektami akustycznymi, wizualnymi itp.

A jednocześnie jest to widowisko popisem dobrego i - co tu jest istotne - kulturalnie stonowanego aktorstwa. Liliana Czarska i Jerzy Statkiewicz doczekali się, jako radcostwo Kłaczkowie, ról niemal dla siebie wymarzonych. Tuż za nimi widzę Katarzynę i Floriana Gzymsików, których nam przezabawnie zaprezentowali Maria Kłębowska i Zbigniew Kornecki. Bez szarży, przerysowań i jak się okazało, niepotrzebnego operowania krowoderskim "slangiem". Małgorzata Pieklus, jako Kamilla - to odkrycie tego spektaklu dla komediowego emploi. Przynależność trwałą do tego rodzaju potwierdził zaś dobitnie Bogdan Potocki w roli narzeczonego Kamilli. Ewa Decówna świetnie zagrała zbuntowaną córkę Kłaczków, ale nie wiemy przeciwko komu buntowała się interpretując wokalne partie swej roli. Wojciech Górniak wydawał się już być wyobcowanym z grona krowoderskich Gzymsików i konsekwentnie prezentował typ lakierowanego inteligenta krakowskiego tamtych czasów. Natomiast jego bracia, których zagrali R. Zaorski, H. Tarczykowski, J. Głybin i J. Kozłowski, byli sympatycznie "gzymsikowaci" od początku do końca spektaklu. Ponadto brawa widowni zbierali bez przerwy: Maria Stokowska, Krystyna Moll, Oksana Szyjan, Sabina Chromińska, Zofia Bawankiewicz, Jerzy Król, Bogdan Zieliński, Zbysław Jankowiak i Adam Wolańczyk, czyli po prostu cały zespół. I to brawa, jak najbardziej serdeczne oraz zasłużone.

Krakowski wodewil, oparty na tamtejszym folklorze, rzetelnie bawi śląską publiczność. I stąd nasuwa się jeszcze jedna refleksja. Śląski czy zagłębiowski folklor jest równie bogaty, może nawet bogatszy. Dlaczego nikt nikogo dotąd nie zachęcił, aby stworzyć "śląski romans z wodewilu", zamiast wymyślać jakieś kwadratowe, czy inne, równie nieforemne, "Jaja z WAIA", z których wprawdzie zrobiło się w kraju wiele śmiechu, ale nie takiego, o jaki nam chodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji