Artykuły

Humanizm uniwersalny

Na czym polega niezmienny od lat czar i urok sztuk Antoniego Czechowa? W czym leży tajemnica jego popularności i wpływu, jaki wciąż wywiera (może nie wprost, ale w ramach pewnej formuły humanizmu) na dramaturgów z różnych części globu? Na pytanie to usiłowało odpowiedzieć wielu komentatorów, odpowiada sobie ciągle widz jego dramatów. Wydaje się, iż idzie przede wszystkim o dwa aspekty twórczości wielkiego rosyjskiego pisarza: bliskość życiu w jego najintymniejszych przejawach oraz dwoistość widzenia, na które składa się rzadko spotykane połączenie "prozy" i "poezji" życia. Programowemu zainteresowaniu małymi, zwykłymi ludźmi i ich bardzo codziennymi sprawami towarzyszy dostrzeganie w nich duchowego piękna, pomieszanego zresztą z brzydotą. Pospolite gesty i błahe słowa, uformowane w zachwycające precyzją i wdziękiem frazy, zyskują nowe wymiary, odsłaniają głębszy sens ludzkich tragedii i radości. Składają się na humanizm uniwersalny i współczujący - nie łzawo, nie banalnie.

Czechow pokazuje, że życie jest wprawdzie często okrutne i brutalne, ale szuka przyczyn tego nie w nim samym, lecz w duszach ludzkich, nie umiejących odnaleźć własnej drogi, mijających obojętnie lub ślepo piękno i szczęście. Nie brak w jego utworach głupców i kabotynów, mitomanów i egoistów, ale pisarz nie zamierza formułować aktu oskarżenia z prokuratorską bezwzględnością. Jest jednocześnie oskarżycielem i obrońcą, i w rezultacie wyrok nie jest ani skazujący, ani uniewinniający - lecz wyjaśniający motywy. "Wyjaśnianie" należy tu zresztą rozumieć w sposób szczególny; psychologia w sztukach Czechowa jest subtelna, nie wkracza "z butami" i skalpelem chirurga do wnętrza, raczej sugeruje, przypuszcza. Kwintesencją dramaturgii owej jest "Wiśniowy sad", wystawiony właśnie przez Teatr Ludowy w Nowej Hucie. Spektakl nowohucki nadążył za złożonością i artyzmem Czechowa - może nie w sposób optymalny, ale godny podkreślenia i pochwał.

Nie potrzeba dodawać, iż specyfika "Wiśniowego sadu" wymaga inscenizacji i gry aktorskiej na poziomie wyższym, niż ten, jaki mógłby wystarczyć np. przy Zapolskiej. Inny jest też diapazon środków wyrazu, posługujących się - by tak rzec - nie tyle i nie tylko tonami, ale pół- i ćwierćtonami, czy wreszcie sceniczną ciszą. Reż. Irena Babel dobrze to wyczuła. Warto zwrócić uwagę na owe przerwy, wytrzymywanie widza z wyliczoną precyzyjnie dokładnością w napięciu i "zawieszeniu", zanim potoczą się dalej losy bohaterów. Jest to cisza zadumy - tak charakterystyczna dla Czechowa. Widać ją i w grze aktorskiej - zwłaszcza u Haliny Mikołajskiej. Jej gościnne występy ozdabiają sztukę niemałymi walorami artystycznymi.

Mikołajska (Raniewska) dysponuje tak potrzebną w "Wiśniowym sadzie" kameralnością i intymnością starannie wyważonego gestu. Ruch ręki, przechylenie głowy, przelotny uśmieszek ni to melancholii, ni to goryczy - a jednocześnie wybuchająca raz po raz chęć życia i kochania starzejącej się kobiety znalazły wyraz trafny, pełen dramatyzmu skrywanego często, ale przecież widocznego i właśnie dzięki temu szczególnie widocznego. Życiowa niezaradność, lekkomyślność, zagubienie Kaniewskiej i jej pasja przezwyciężania swej bezsilności po to, by na nowo w nią zapaść, to konstrukcja "nieudacznictwa" życiowego nietuzinkowa, sugerująca mimo wszystko optymizm.

Poziom gry całego zespołu był bardzo wyrównany, i wysiłki Mikołajskiej nie mogłyby tego zastąpić. Zdecydowanie wyróżniała się obsada kobieca, bardzo w całości udana. Dużo wdzięku prezentowała Maria Andruszkiewicz (Ania), ze swoją dziewczęcą naiwnością, raz po raz natykającą się na brutalność otoczenia. Nieszczęśliwą, romantyczną choć trzeźwą Warią była Bogusława Kożusznik. Dobrą klasę pokazała Stanisława Zawiszanka (guwernantka Szarlota Iwanom), dobre momenty miała Anna Wróblówna (Duniasza). Z panów największą porcją pochwał obdarzyłbym Zdzisława Klucznika (lokaj Firs) i Józefa Fryźlewicza (Łopachin). Zygmunt Malanowicz potwierdził dobre mniemanie, jakie wyraziłem o nim z okazji "Bliźniaków z Wenecji" Goldoniego. Jako tło przedstawienia służy interesująca scenografia Krzysztofa Pankiewicza, któremu udały się zwłaszcza kostiumy. Pozostaje tylko wyrazić zadowolenie, że teatr w Nowej Hucie tak szczęśliwie i ambitnie rozpoczął sezon, czcząc tym samym godnie rocznicę Rewolucji (notabene - o wiele lepiej, niż inne teatry Krakowa).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji