Artykuły

Szekspir z poprawkami

Skoro pełny tytuł sztuki F. Dürrenmatta której polską prapremierę przygotował Teatr Ludowy w Nowej Hucie, brzmi Król Jan, według Szekspira (tłum. Z. Krawczykowski) należało się spodziewać czegoś w rodzaju powtórnych opracowań, lub przeniesienia bogatej historii Jana Bez Ziemi we współczesność.

Sam bowiem fakt sięgnięcia po raz już (co najmniej) wyeksploatowany temat dla nadania mu własnej wersji dramaturgicznej, nie zaskakuje dziś nikogo. Tak, jak nie zaskakiwał w epoce Szekspira, gdy ten czerpał pełnymi garściami z opowieści również wykorzystanych przez innych dramatopisarzy. A w konkretnym przypadku Króla Jana mistrz William nie tylko zużytkował kronikę Holinsheda, ale całkowicie gotowy już dramat pierwszego w Anglii protestanckiego biskupa Ossory, J. Ball’a. Nie wyczerpuje to., jeszcze dodatkowych zapożyczeń z innego, anonimowego utworu scenicznego (z 1591 r.) pod zwyczajowo już spiętrzonym, tytułem: „Pierwsza i druga część zamieszek pełnego panowania Jana, króla Anglii. Z odkryciem króla Ryszarda Lwie Serce nieprawego syna (zwykle zwanego Bękartem Faulconbridge). Także śmierć króla Jana w opactwie Swinstead. Tak jak to różnymi czasy granem było przez J. Królowej Mości aktorów w przezacnem mieście Londynie”.

W ten sposób dochodzimy do poszczególnych ogniw w łańcuchu świadomych wpływów i mówiąc delikatnie — pożyczek z napisanych dzieł dramatycznych, od Szekspira do Dürrenmatta. Zarzut przystrajania się w cudze piórka — odpada. Najpierw bowiem należałoby wnosić pretensje do Szekspira. A po co ?

Po co jednak Dürrenmatt, zamiast napisać nową sztukę, usiłuje zmieniać (czy uzupełniać) Szekspira? Wszak — w zasadzie — trzyma się wiernie, zwłaszcza w pierwszych partiach tekstu, strof dramatu szekspirowskiego. Im dalej w tekst, tym więcej scen nieco odmiennych.

Dürrenmatt najwyraźniej bawi się utworem Szekspira. Jednocześnie stara się wyręczyć współczesnego reżysera oraz inscenizatora. Jakby chciał ukazać w przekorny sposób, że wizja współczesna starego dramatu bynajmniej nie musi dążyć do rozebrania scenicznych osób z szat epoki, do której przynależą; że wystarczy — z perspektywy naszych doświadczeń historycznych, politycznych, moralnych — zmienić ton i dodać sceny, zgodne z logiką działań ówczesnych ludzi, czy mechanizmu władzy, aby spoza namaszczonej tragedii kronik historycznych. wypełzła satyra, najbardziej współczesna i trafiająca do wyobraźni widza.

Autor Króla Jana, według Szekspira poszedł jeszcze dalej w satyrycznym kie runku odświeżania tego dramatu. Na dał mu bowiem charakter komediofarsy. Ponurej, w swojej wymowie, ale komediofarsy!

W imię czego podjął się Dürrenmatt tego zabiegu na utworze Szekspira? Przecież nie dla wprawki, ani dla przywrócenia instytucji dramaturga w teatrze, którego zastąpił (gorzej lub lepiej) reżyser i scenograf przy scenicznej obróbce sztuki. Niewątpliwie chciał w sposób drastyczny, bez filozoficznych oraz poetyckich ozdób, ukazać śmiesznie proste, a groźne w skutkach, motywy wywoływania krwawych wojen, farsę pojednań i groteskową bezmyślność w ponoszeniu ofiar wojennych dla kaprysu władzy i jej egoistycznych przedstawicieli w koronach oraz tiarach. Sprowadził więc działania osób oraz idei w dramacie Szekspira do wymiarów tyleż dziecinnej, okrutnej zabawy, co i zmyślnej przebiegłości „dzielenia się” władzą nad światem potęg — nazwijmy je współczesnym językiem — imperialistycznych. Satyra Dürrenmatta nie cofa się przed uproszczonym, jako chwyt literacki, odsłonięciem zgnilizny moralnej i politycznej prostackich monarchów oraz światłego (a przez to wyniosłego) i bogobojnego, na pozór, Rzymu. Mądrzejsi i sprytniejsi okazują się władcy Watykanu.

Reprezentują ideę, popartą nagrodami w niebie, klątwami i potępieniem wiecznym. Realizują zaś całkiem doczesne cele. Środki jednych i drugich prowadzą do wyniszczenia ludu, który zawsze w takich układach społeczno-politycznych musi pracować i ginąć za obce mu Interesy. Interesy antyhumanistyczne, dyktowane przez klasy posiadające, wszystko jedno, czy świeckie — czy duchowne.

Dürrenmatt posłużył się Szekspirem, jako odskocznią do wizji zachodniego, konkretnego świata: świata podzielonego antagonizmami klasowymi, pomimo odejścia od form feudalnego do kapitalistycznego ustroju. Jest to wciąż świat wywołujący wojny, a mechanizm jego działań, odarty z nalotu cywilizacji i kultury XX wieku — nadal przypomina swoim kształtem model z Króla Jana

Przeistoczenie tragedii Szekspirowskiej w komedię Dürrenmatta, ten ostatni podbudowuje znamiennym oświadczeniem: „Komedia bowiem ze szczególną łatwością przekształca rzeszę widzów teatralnych w masę, którą przy pomocy ataku, pokusy czy podstępu nietrudno nakłonić do słuchania rzeczy, których zazwyczaj chętnie by słuchać nie chciała”. Adres tej wypowiedzi jest oczywisty: zachodni, syty mieszczuch. Ten, bez którego bierności oraz korzyści materialnych, nie mogłyby istnieć warunki działania maszynerii kapitalizmu i wynikającego z tego imperializmu.

A my? Jak my widzimy komedię Dürrenmatta? Myślę, że wystawienie tej sztuki uczy pogłębiać naszą świadomość społeczną i polityczną, utwierdzać postawy ideowe, z których wynika, jak słuszne są zdobycze socjalizmu dla nauki humanistycznego myślenia i jedynej prawidłowości na drodze rozwoju społeczeństw.

Toteż należy podkreślić właściwy wybór pozycji repertuarowej przez Teatr Ludowy, który coraz konsekwentniej realizuje program wychowywania ideowego własnej widowni. Gdyby jeszcze za tym nadążały wszystkie formy artystycznego ujęcia, byłby to prawdziwy powód do zadowolenia. A, że nie wszystkie walory komedii zostały wydobyte z widowiska, trzeba przypisać ten fakt lukom w obsadzie aktorskiej, z której Aleksander Bednarz (Król Jan), Krystyna Feldman (jego matka), Edward Bączkowski (Kardynał), Zdzisław Klucznik (Delfin) oraz częściowo Danuta Jamrozy (Blanka Kastylijska), Irena Jun (Konstancja) i Stefan Rydel (król Filip) sprostali komediowej stylistyce przedstawienia. Reżyserowała spektakl, na ogół sprawnie. Irena Babel przy współpracy scenograficznej Barbary Stopki, efektownie rozwiązującej (barwnie i plastycznie) tereny akcji sztuki w Anglii i Francji.

P. S. Jan Pieszczachowicz, wspominając na marginesie swojej recenzji z „Króla Jana” („Echo Krakowa” — 13. I. br.), o moim podsumowaniu działalności teatrów krakowskich, napisał m. in., że „i chyba nie ma racji Jerzy Bober, który (…) aż tak sceptycznie patrzy na nie, zarzucając im brak ambicji i bezkierunkowość…”

Sądzę, że nie ma chyba racji Pieszczachowicz, pomawiając mnie o to, czego nie napisałem. To fakt, że krytycznie oceniłem ub. rok sceniczny, ale akurat nie za brak ambicji np. Teatru Ludowego i Rozmaitości, których pracy nie analizowałem w cytowanym artykule, czyniąc to wcześniej i bez wytykania im bezkierunkowości. Przeciwnie, nadmieniałem nawet o ambicjach na wyrost (Rozmaitości) i o ukierunkowaniu repertuaru Teatru Ludowego, po kilkuletnich poszukiwaniach drogi do swego widza. Natomiast, podkreślając program i ambicje Teatru im. J. Słowackiego, pisałem z niepokojem (ale i nadzieją) o wrażeniu przypadkowości w działaniach Teatru im. Modrzejewskiej.

Trzeba jednak czytać dokładniej cudze teksty, zanim się zrelacjonuje (z drugiej ręki) czytelnikowi swojego pisma czyjeś racje. Bez widocznych racji obiektywnych i własnych. Choć w przeciwieństwie do mojego „sceptycyzmu” — optymistycznych (chyba) w ocenie zeszłorocznego repertuaru scen Krakowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji