Garczyński na scenie Narodowej
Jeżeli w ogóle komukolwiek, to jemu jednemu - Stefanowi Garczyńskiemu, poecie i żołnierzowi - wolno było może napisać gorzki i bolesny wiersz, nie przeznaczony zresztą do druku:
Nie uciekanie z kraju, gdy się inni biją,
Nie przenoszenie nosem współbliźnich
zaletą,
Kto chce dziś wiersze pisać, kto zostać
poetą,
Ten niech nie będzie Mnichem -
Arabem - lub Żmiją.
Polakiem trzeba zostać, Polakiem
jedynie!
Zresztą nie rym gładzony do serc
dzisiaj kluczem:
Będziemy poetami, kiedy się nauczem
Czuć prawdę - pisać prawdę -
i stwierdzać ją w czynie.
Ty rzuć pióro, twym zimnym
nie poruszysz słowem.
Matka Boska w śmiech parschła, gdyś
Hymn pisał dawny.
Nikt w nogę nie uderza, kiedy chce być
sławny,
Więc rzuć pióro - żyj długo - tucz się
- i bądź zdrowym.
Jednoznaczny był i jest adres tych słów gwałtownych i skrajnych w niesprawiedliwej ocenie, ale pamiętać trzeba, że w czasie, kiedy zostały zapisane, przyszły autor "Kordiana" znany był zaledwie z kilku utworów młodzieńczych, liryków powstańczych i dwu tomików paryskich. Pamiętać też trzeba o biegu życia i ostatnich dniach Garczyńskiego. Wychowanek warszawskiego Liceum Lindego (odznaczony po jego ukończeniu), student prawa i filozofii w Berlinie, tam entuzjasta Hegla i Gansa, druh serdeczny Mickiewicza, mimo kiepskiego zdrowia przyjechał z Rzymu do Warszawy na wieść o powstaniu. Porucznik, niedawny adiutant generała Umińskiego, kawaler złotego krzyża zasługi, w styczniu 1832 r. przybył do Drezna, a później - trawiony ciężką chorobą płuc - do Bex w Szwajcarii. Opiekę nad gasnącym poeta sprawowała siostra miłosierdzia rannych powstańców, a niebawem wygnańców z ojczyzny - Klaudyna Potocka; opieki nad korektami dzieł Garczyńskiego podjął się Mickiewicz, który umierającego przyjaciela przewiózł z Bex do Awinionu: "Smutne i rozdzierające duszę było widzenie się nasze! Patrząc na twarz piękną Stefana, taką bladą i smutną, przewracało mi się w sercu. Stan jego zdrowia jest taki, że (...) trudno mi wychylić się za próg, (...) Jadąc z Lausanne znalazłem na statku na Lemanie p. Potocką, która jak anioł opiekuńczy utrzymuje duszę w Stefanie. Ta kobieta godzi z rodzajem ludzkim i może natchnąć znowu wiarę w cnotę i w dobroć na ziemi. Zdaje się mieć życia tylko na parę godzin, a przecież znajduje zawsze siły na służenie innym". Klaudynę Potocką, która pośpieszyła za konającym, przywitał Garczyński "tak serdecznie, tak czule! Mówił, że mu lżej przy mnie, że tak chciałby na ręku moim umrzeć". Słowacki doniósł matce: "Ukazał się był na chwilę nowy talent poetyczny, Garczyński. Wydał dwa tomiki poezji, w których było wiele pięknych rzeczy, a więcej jeszcze nadziei - ale nieszczęściem suchoty zniszczyły go - i umarł...".
I może godzi się, nawiązując do przytoczonego wyżej wiersza, przypomnieć słowa Kordiana z dramatu o spisku koronacyjnym wydanego w kilka miesięcy po tomikach Garczyńskiego, a mianowicie pytanie: "Wszak potrzeba bić wrogów?" - i zarazem odpowiedź alter ego bohatera, Doktora obcego, brzmiącą:
Wiem o tej potrzebie...
Naród ginie, dlaczego? - aby wieszcz
narodu
Miał treść do poematu, a wieszcz rym
odlewał,
Aby nieliczną iskrę ognia pośród lodu
Z pieśni wygrzebał anioł...
Polski dramat romantyczny rodził się w niecodziennych okolicznościach. Trzeba przypomnieć ów splot wydarzeń z przeszłości i w skrócie prześledzić trudną, a zarazem specyficznie polską drogę tekstu dramatycznego do teatru. Jak cała polska literatura romantyczna, również i dramat powstawał niemal bezpośrednio po wielkich wydarzeniach narodowych, których początkiem były rozbiory i Sejm Wielki a kresem upadek zrywu niepodległościowego 1830/31 roku i tułaczka emigracyjna. Druga sprawa ściśle się łączy z poprzedzającą: będąc w znacznej swej części dramatem poruszającym zagadnienia bytu narodowego i problematykę filozoficzną, nie mógł być pisany, a co więcej wydawany w kraju, gdzie zaborcy tępili wszelką myśl narodową. Powstawał zatem, niemal w całości, na emigracji i tam też doczekał się wydań w drukarniach paryskich. Po trzecie: polski dramat romantyczny nie przeszedł próby sceny za życia jego twórców i pozostawał dramatem książkowym. Mimo że - nierzadko ukryte pod maską kostiumu historycznego - dźwięczały w nim echa niedawnych wydarzeń dziejowych, mimo że jego odbiorcy posiadali wszystkie otwierające go klucze historyczne, polityczne, filozoficzne czy obyczajowe, ten potencjalny współczesny repertuar dla ówczesnego teatru był przez długie lata wyłącznie lekturą. Zaważyło to na jego rozwoju w sposób, którego niepodobna nie docenić.
Dramat romantyczny wszedł na scenę polską w kilkadziesiąt lat po jego napisaniu, w chwili kiedy istniały już liczne interpretacje historyczno-literackie, które z konieczności musiały się odbić na scenicznej realizacji dzieł romantycznych. Wszystko, o czym tu dotychczas mówiono, dotyczy również najwybitniejszego dzieła Stefana Garczyńskiego, poematu dramatycznego "Wacława dzieje", wprowadzonego po 140 latach na scenę narodową.
Od lat pasjonował badaczy problem: "Wacława dzieje" a "Kordian". Jeśli sobie bowiem uprzytomnić bliskość czy identyczność zawartej w owych dziełach problematyki, to zdumienie ogarnąć może czytelnika obu tekstów. Tak więc bohater Garczyńskiego doświadcza na sobie załamania się wszelkich autorytetów, które w dotychczasowym jego życiu były busolą prowadzącą do bezpiecznego portu. Padają w gruzy podstawy nauki, filozofii, religii Jedyna miłość jego życia okazuje się sprzeczna z prawem ludzkim i boskim. W czym zatem szukać sensu istnienia, skoro świat stał się zwaliskiem fałszu, zakłamania i próżnych nadziei? Odpowiedź przychodzi rychło: w narodowości.
Bóg w nowej zabłysnął postaci.
Nie w księgach go wynaleźć: On
w żywocie braci
Mieszka jak w swym kościele, jak
w arce przymierza!
W modłach noce przepłaczę, dni
przemęczą w trudzie,
Tylko niech kraj mój wolnym - wolni
będą ludzie!
Otwiera się właśnie teren do działania w Warszawie, gdzie bawi cesarz ze swoją świtą i gdzie spiskowcy przygotowują się do czynu porażającego rozległością zamysłu. A zatem spisek koronacyjny? Ależ tak, spisek - nie spełniony podobnie jak w "Kordianie", i także nie tylko dlatego nie spełniony, że nie doszedł do skutku w r. 1829 w Warszawie. Bo oto u boku Wacława stoi Nieznajomy - wieczny opozycjonista bohatera, uosobienie sceptycyzmu i rozumnej kalkulacji, apostata, Kusiciel. Jak gdyby jeszcze jedna, wcześniejsza wersja Doktora obcego z dramatu Słowackiego - i w konsekwencji rozdarcie bohatera tytułowego między teorie systemów filozoficznych a problematykę narodową osadzoną w konkretnej, polskiej rzeczywistości historycznej. Funkcję Nieznajomego, według określenia Mickiewicza karykatury dążeń samego Wacława, oświetlić też może przerzucenie pomostu do znamiennej wypowiedzi w Prologu do "Kordiana":
Ja wam zapał poety na nici rozprzędę.
Wy śmiejcie się z zapału mego
towarzysza...
Wreszcie, żeby zamknąć ów łańcuch skojarzeń, Garczyński nie zdążył skreślić dalszych dziejów Wacława, nie znamy też następnych części trylogii o Kordianie.
Historyk literatury może oczywiście zestawić wątki, motywy, postaci, tylko że takie rejestry nie wyjaśnią istoty fenomenu literackiego, z jakim się tu spotykamy. Istota jego tkwi bowiem - o czym już wyżej pisano w uwagach o rodowodzie dramatu romantycznego - w uświadomieniu sobie przez Garczyńskiego i Słowackiego zasadniczej problematyki nowych dziejów polskich i w przekazaniu jej zwłaszcza rówieśnemu pokoleniu, dla którego schyłek XVIII w. w Polsce znaczył przeszłość nieodległą i najnowszą, a wydarzenia pierwszych dziesiątków lat XIX w. historię, której pokolenie owo było świadkiem i współtwórcą.
Dzieło mającego w chwili śmierci 28 lat poety wskrzesił na deskach scenicznych Adam Hanuszkiewicz w Teatrze Narodowym. Urzeczony niezwykłym pięknem wiersza, wyrazistym rysunkiem postaci, dramatyczną akcją i żywiołem teatralnym w niej tkwiącym, wreszcie przebogatą zawartością myślową - nie uląkł się najeżonego trudnościami pomysłu teatralnego. Czy zapomniany dziś ze szczętem, a znany prawie wyłącznie z prelekcji paryskich Mickiewicza, poemat dramatyczny Garczyńskiego ożyje tylko na skąpe godziny w światłach sceny, a potem zapadnie nad nim na nowo ciemność zapomnienia - to pytanie i zarazem ryzyko owej próby. Chciałoby się, by było inaczej. Aby "Wacława dzieje" znalazły drogę do zasobu lektur szkolnych dla młodzieży licealnej, a sukces premierowego spektaklu odbił się na frekwencji sali na dalszych - jak najliczniejszych - przedstawieniach.
Fachowcy zabiorą zapewne głos i wyważać będą swe sądy uzbrojeni w elementy warsztatowego rynsztunku. Historycy literatury zbadają stosunek inscenizacji do tekstu będącego jej podstawą. Mowa będzie o scenografii Kołodzieja i o oślniewającej - jak mi się zdaje - muzyce Kurylewicza, a nade wszystko o poziomie aktorskim przedstawienia. Cokolwiek bądź, w tych dniach listopadowych przemówiła ze sceny warszawskiej wielka poezja zapomnianego poety, przywrócono narodowej scenie jedno z ważniejszych ogniw polskiego dramatu romantycznego, utwór będący częścią jego istotnej substancji.
I jeszcze o jednym chciałbym tu wspomnieć. Do owej niezwykłej w atmosferze premiery dostroił się w najszlachetniejszym wysiłku cały zespół aktorski przekazujący nam kunszt poetycki i bogactwo myślowe słowa Garczyńskiego. Główny jednak ciężar przedstawienia spoczywał na z niezwykłą przenikliwością przez Hanuszkiewicza dobranym trójosobowym zespole najmłodszych czołowych wykonawców, który nazwałbym trio romantycznym poezji w "Wacława dziejach". Okazało się ono instrumentem nad wyraz czułym na wszelkie piękności trudnej przecież partytury tekstu. Stworzone przez aktorów postaci sceniczne na bardzo długo zapadną w pamięci słuchacza i widza: Wacław - Krzysztofa Kolbergera, Nieznajomy - Daniela Olbrychskiego i Helena - Bożeny Dykiel.