Artykuły

Jubileusz mimo woli. „Sen nocy lipcowej” J.N.Kamińskiego

Kraków, dnia 15 czerwca. Zupełnie nieświadomie na premierze w KTP [Krakowskim Teatrze Powszechnym] byliśmy jednocześnie współuczestnikami jednego z najmilszych jubileuszów sceny polskiej. Stało się to nawet, zdaje mi się, mimo dobrej skądinąd woli organizatorów imprezy. Zapomniano bowiem zupełnie, że Krakowiacy i Górale, roztańczeni i rozśpiewani wczoraj w Śnie nocy lipcowej narodzili się dokładnie 150 lat temu. Namalował ich barwnie, kwieciście Wojciech Bogusławski w roku 1794, już w dniu 1 maja tegoż roku, wystawiając ich po raz pierwszy w Warszawie, widowisko pt.: Cud, czyli Krakowiacy i Górale. Sztuka spotkała się z niezwykle żywym, entuzjastycznym przyjęciem, „śpiewki wyszły poza teatr”. Przeżyła jednak tylko trzy wieczory na scenie warszawskiej, bowiem względy polityczne nie zezwoliły na dalsze jej wystawianie. W roku 1821 Jan Nepomucen Kamiński przerobił sztukę Bogusławskiego, wystawiając ją w swym teatrze jako: Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale, zabawka dramatyczna, ze śpiewkami w trzech aktach. (To „czyli” — zaznaczyć wypada — było nieodzowne w tytule każdej prawie sztuki). „Zabawka dramatyczna” Kamińskiego wywołała we Lwowie taki sam entuzjazm, jaki towarzyszył premierze Bogusławskiego w Warszawie.

Porównując obydwie redakcje Bogusławskiego i Kamińskiego, wydaje się początkowo, że Zabobon jest dalszym ciągiem Cudu, że Jan Nepomucen skreślił tylko dalsze dzieje wizyty górali w podkrakowskiej Mogile. Tak jednak w istocie nie jest. Choć Kamiński miejscami nawiązuje do sztuki Bogusławskiego, snując z niej jakby dalszą akcję, to jednak jego Zabobon jest tylko przeróbką, powiedzmy od razu, lepszą od pierwowzoru. Spotykamy u niego tę samą konstrukcję i analogiczne rozwinięcie tematu; w niczym niezmieniona intryga kieruje akcją, te same osoby mówią prawie o tym samym. Dla przykładu warto przytoczyć w skrócie treść Cudu Bogusławskiego.

Górale przypływają do Mogiły, aby zabrać żonę dla swego druha, Bryndusa. Narzeczona jego, Basia, kocha się jednak w krakowiaku, Stachu, z którym podglądała, „jak turkawki tsepotały się wa pniu sksydłami” (i czyniła podobnie). Młoda macocha Basi kocha się w Stachu, intryguje więc, aby nie doszło do małżeństwa i za wszelką cenę pragnie wydać pasierbicę za górala. Zjawia się jednak w porę zabiedzony student, Bardos, no i ratuje sytuację. Górale przybyli jednak po dziewczynę. Bryndus nie pozwala, aby „grano mu na nosie” i przysięga zemstę. Na czele swych ludzi kradnie bydło wioskowe. Czuwa jednak znowu „skubent” z Krakowa. Rozpościera na polanie leśnej drut połączony z prymitywną dynamomaszyną i górale padają na ziemię, porażeni prądem elektrycznym. Staje się więc „cud”, a sprytny student wyzyskuje sytuację, by doprowadzić do zgody między krakowiakami i góralami, załatwić pomyślnie sprawę małżeństwa Basi i Stacha, no i „nawrócić” niedopieszczoną żonę młynarza, Dorotę. Z lasu idą wszyscy oczywiście na miodek, a studentowi, wdzięczni chłopi przyrzekają dać kawał roli.

Ściskających się przy dzbanach krakowiaków i górali postanowił Kamiński jeszcze raz puścić w tan intrygi. Zagrał im krakowskiego i zbójnickiego, temu i owemu szepnął słówko, no i awantura zaczęła się na nowo; można powiedzieć od początku. Kończy się oczywiście szczęśliwie, aż nadspodziewanie szczęśliwie, bo na miodek zaprasza teraz wszystkich nowy pan wioski, dotąd biedny studencina. W konstrukcji sztuki u Kamińskiego nie można dopatrzeć się — jak już zaznaczyłem — żadnych zasadniczych różnic z Cudem. Kamiński zmienił jednak charakter widowiska, gdyż jego „zabawka dramatyczna” przeobraziła się z czystej sielanki w sztukę opartą na motywach ludowych, w której nie brak momentów i zagadnień społecznych. U Bogusławskiego krakowiacy i górale tylko bawią się, tańczą, śpiewają i kłócą. Kamiński wyprowadził ich z ciasnej chałupy młynarza i karczmy na otwarte pole i postawił w obliczu mniej beztroskich spraw, bo choćby już wobec pańszczyzny, wyzysku nieuczciwego zarządcy dworu itp. Wprawdzie bohaterzy Bogusławskiego poruszali niektóre z tych zagadnień w swych piosenkach, ale nie miały one żadnego wpływu na sam bieg akcji. Kuplety śpiewane przez krakowiaków i górali były satyrą na stosunki społeczne, ale jak były oderwane od samej sztuki, może świadczyć choćby fakt, że tylko w ciągu trzech wieczorów przedstawień warszawskich Bogusławski trzykrotnie zmieniał treść piosenek. – U Kamińskiego zaś zagadnienia społeczne poruszone w sztuce wpływają na tok akcji.

Przeróbki dokonane przez Jana Nepomucena, trzeba przyznać, w dość naiwny sposób nie zaszkodziły sztuce. Widowisko pozostało nadal barwną i wspaniałą panoramą ludową. Tempo, które zaś nadał Kamiński widowisku, jest tak żywe, że Krakowiacy i Górale, mimo swego sędziwego wieku, dalej rześko i wesoło uwijają się po scenie, zmuszając wprost widzów do darzenia ich sutymi oklaskami, jak to z przyjemnością czyniliśmy wszyscy na premierze.

Podczas każdorazowego wystawiania Krakowiaków i Górali tak zmieniano sztukę, że prawic w każdym dziesięcioleciu wyglądała ona inaczej. Nie pokazano ją w bardzo szczęśliwej przeróbce, ale zmienioną aż do tytułu włącznie. Kuplety zaktualizowano i górale wraz z krakowiakami śpiewali wesoło o „bimbrze”, pomysłowych paskarzach i historyjkach tramwajowych.

Scenicznie Sen nocy lipcowej w reżyserii St. Daniłowicza wypadł doprawdy imponująco. Wspaniały rozmach, żywe tempu, odmłodziły sztukę. Oprawa muzyczna doskonała. Wielu kompozytorów polskich pisało muzykę dla Krakowiaków i Górali, St. Nawrot miał więc z czego wybierać przy kreśleniu ram scenicznych widowiska. Obsada ról bardzo trafna. Pp. Kostrzewska i Gołaszewska sympatycznie zaprezentowały się jako miłe krakowianki. U p. Kostrzewskiej podziwialiśmy wspaniały głos, p. Gołaszewska wiele wdzięku włożyła w otworzenie milej postaci Zosi. P. Pichelski konkurował z p. Szalawskim nie tylko o Basię, ale o sympatię widowni. Obydwaj — trzeba przyznać — pozyskali sobie szczere uznanie publiczności, ale jeśli chodzi o mnie, to gdybym był kobietą, prędzej zakochałbym się w hyrnym harnasiu, przybyłym spod sinych Tatr. Warszawa przysłała nam, co miała najlepszego, nic więc dziwnego, że mieliśmy prawdziwą przyjemność ujrzeć tak doskonałych artystów, rozśmieszających nas do łez, jak pp. Orwida i Chmielewskiego. Pierwszy był chyba najwspanialszy ze wszystkich ekonomów, jakich tylko widzieli Krakowiacy i Górale, a drugi stworzył kapitalną postać, wydobywając z roli Miechodmucha nawet więcej humoru, aniżeli nakreślił autor sztuki. Chór Bogdana nie tylko pięknie śpiewał, ale również doskonale grał. Szczupłość miejsca nie zezwala na omówienie dalszych ról i postaci, a szkoda, bo wszystkich w tej Sztuce trzeba naprawdę szczerze pochwalić. A najbardziej już chyba balet, złożony z doskonałych solistów pod kierunkiem E. Paplińskiego, który w ostatnim akcie tak z serca, po polsku, jak można było najlepiej, odtańczył ognistego mazura. Naprawdę ręce mdlały od oklasków, a wszyscy dopominali się powtórzenia. Dekoracje G. i J. Galewskich prześliczne. Wspaniała przede wszystkim była oprawą scen w lesie, a ostatni akt rozegrał się na tle miłego dworku, który jakby wyszedł spod pędzla Rychter-Janowskiej. Reasumując, impreza wypadła imponująco. Kraków od dawna, może nawet przed wojną, nie miał możności oglądać tak wspaniałego widowiska. Jubileusz, choć mimo woli, udał się więc w całej pełni. Krakowiacy i Górale rześko i zręcznie uwijali się po scenie, sala pełna była krakowiaków, no a kasa, mam nadzieję, pełna „górali”!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji