Artykuły

Spór Antoniego Libery i Michała Pawła Markowskiego

Z przykrością publikujemy poniższe oświadczenia. Z przykrością, bowiem konflikt pomiędzy Antonim Liberą a Michałem Pawłem Markowskim przybrał kształt cokolwiek groteskowy i powinien naszym zdaniem pozostać ich sprawą prywatną. Niestety redakcja "Dziennika" uznała, że sprawę tę należy uczynić publiczną, i w dodatku początkowo przedstawiła ją (patrz numer z 31 października) w sposób zdecydowanie jednostronny - czytamy w Tygodniku Powszechnym.

Owszem, rozstrzyganie sporów za pomocą rękoczynów, choćby i symbolicznych, nie jest rzeczą właściwą. Owszem, ktoś, kto odnajdzie w wykreowanej przez felietonistę postaci własne rysy, ma prawo czuć się dotknięty. Prawem felietonisty jest jednak pokazywanie rzeczywistości w sposób ostry, a nawet przejaskrawiony, a odpowiedzią na tekst powinien być - inny tekst, nie zaś atakowanie żony autora czy sięganie po inwektywy z modnego dziś repertuaru lustracyjnego.

Oddając głos obu stronom, mamy nadzieję, że ich konflikt zakończy się mimo wszystko pojednaniem. My w każdym razie gorąco do tego Antoniego Liberę i Michała Pawła Markowskiego namawiamy.

***

Dlaczego porównałem prof. Markowskiego do oficera prowadzącego?

W ostatnią niedzielę, 29 października br., po spektaklu trzech jednoaktówek Becketta w mojej reżyserii w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie doszło do incydentu, wywołanego przez prof. dr. hab. Michała Pawła Markowskiego. Wskutek jego zachowań i wypowiedzi porównałem go do funkcjonariusza SB (dosł. "oficera prowadzącego") i, zgodnie z wyznawaną przez siebie zasadą, odmówiłem rozmowy z nim. Wtedy prof. dr hab. Markowski, współpracownik katolickiego pisma społeczno-kulturalnego, kierownik Katedry Międzynarodowych Studiów Polonistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor rozprawy habilitacyjnej "Nietzsche. Filozofia interpretacji", podszedł do mnie i z całej siły mnie uderzył.

Wymaga to kilku słów komentarza, tj. głównie wyjaśnienia, dlaczego powiedziałem to, co powiedziałem. Otóż porównałem prof. dr. hab. Markowskiego do oficera prowadzącego:

- po pierwsze dlatego, że rozpowszechniał na mój temat (niestety na łamach "Tygodnika Powszechnego") tekst pełen insynuacji. Jego felieton pt. "Rozmowa z Wielkim Pisarzem" ("TP" nr 44) nie jest bowiem ani polemiką z jakimiś moimi poglądami, ani krytyką jakichkolwiek moich dokonań, lecz szyderczym atakiem, mającym na celu wyłącznie zdezawuowanie i ośmieszenie mojej osoby jako groteskowego narcyza cierpiącego na manię wielkości. Markowski nie wymienia mnie wprawdzie z nazwiska, posługuje się jednak aluzjami i peryfrazami, jednoznacznie wskazującymi, że chodzi właśnie o mnie. Resztę, czyli ostateczne dopowiedzenie, zrobiła szeptanka, którą w dzisiejszym świecie znakomicie ułatwia telefonia komórkowa (rozsyłanie esemesów);

- po drugie dlatego, że w spreparowanym przez siebie materiale wykorzystał dane uzyskane drogą prywatną, a mianowicie z relacji własnej żony, która - wedle jej zapewnień - w dobrej wierze opowiedziała mu o wizycie w moim domu w Warszawie, dostarczając informacji, gdzie i jak mieszkam (np. że mam fortepian), i czym się ostatnio zajmuję (np. że przełożyłem wiersz Yeatsa). Co więcej, wykorzystał te dane - znów wedle jej zapewnień - wbrew jej woli i wiedzy, a zatem paląc w ten sposób "osobowe źródło informacji". Dowodzi to, w jaki sposób traktuje on własną żonę, w obronie czci której rzekomo występuje;

- po trzecie dlatego, że otwarcie wyrażał wolę pozbawienia mnie życia, oświadczając, iż gdyby było to dopuszczalne, wyzwałby mnie na pojedynek i "by mnie zabił". Warto dodać, że przesłuchujący mnie w przeszłości ubecy nie posuwali się wprawdzie tak daleko, niemniej ich pragnienia względem mojej osoby były zbliżone;

- po czwarte dlatego, że zwracał się do mnie per "panie Libera", w której to formie zwracali się do mnie dotychczas jedynie funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa.

Że moje porównanie nie było pozbawione celności, świadczy sposób, w jaki prof. dr hab. mnie uderzył. Nie był to bowiem umowny gest mający na celu znieważenie, był to potężny cios, którego nie powstydziłby się wytrawny spec od brudnej roboty.

Antoni Libera

***

Zakończmy to smutne widowisko

Policzek, który wymierzyłem Antoniemu Liberze, odbił się głośnym echem w Polsce, stając się łatwym łupem medialnego cyrku. Chciałbym jak najprędzej przerwać to smutne widowisko, którym od paru dni pasjonują się, z różnych powodów, niemal wszyscy - od redaktorów telewizyjnych po taksówkarzy. Jako że Antoni Libera nadal jest - jak widać z powyższego oświadczenia - pewny swoich racji, nie pozostaje mi nic innego, jak przeprosić wszystkich, którzy zostali wciągnięci w tę sprawę wbrew ich woli.

Przede wszystkim przepraszam moją żonę, Annę Burzyńską, za niezbyt fortunny dobór terminu publikacji felietonu o Wielkim Pisarzu oraz za to, że mój gest postawił ją w trudnej sytuacji środowiskowej. Przepraszam Dyrektora Krzysztofa Orzechowskiego za to, że to nieplanowane wydarzenie spowodowało napięcia w jego życiu zawodowym. Przepraszam ks. Adama Bonieckiego, że musiał wysłuchiwać słów potępienia za to, że mnie nie potępił. Przepraszam też wszystkich moich kolegów uniwersyteckich, którzy mogliby - zachęcani do tego przez media - niefrasobliwie pomyśleć, że moje zachowanie ma jakikolwiek związek z pracą naukową czy dydaktyczną. Jednocześnie dziękuję wszystkim moim przyjaciołom - w tym mojemu Rektorowi, prof. Karolowi Musiołowi, i mojemu Dziekanowi, prof. Jackowi Popielowi - którzy w obliczu medialnego absurdu zachowali zdrowy rozsądek. Tym samym wyrażam gotowość pojednania z Antonim Liberą.

Michał Paweł Markowski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji