Artykuły

Samotność w trzech aktach

"Urodził się i to go zgubiło" w reż. Antoniego Libery na Scenie Miniatura Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

"Urodził się i to go zgubiło" to seans ludzkiej bezradności wobec świata i ostatecznej rozpaczy. Jak chciał Beckett - odarty ze wszystkiego, co niekonieczne.

Siedzę na widowni Sceny Miniatura krakowskiego Teatru Słowackiego i powoli zapominam. Zapominam, że dwóch facetów przede mną to wcale nie aktorzy i pewnie przed wyjściem do "Fragmentu dramatycznego II" tremę mieli jak wszyscy diabli. Zapominam, że starzec, co gra "Partię solową", też mówi jakby od siebie, burząc wszelkie bezpieczne dystanse. Ludzie na scenie tracą nazwiska. Jest Beckett, jego piękna, a nieubłagana literatura i roztrzaskany świat, który z niej się rodzi. Są chwile, kiedy promyk zapałki rozprasza ciemność. Jest wreszcie mrok ostateczny, kiedy na dobre gaśnie lampa Nie będzie żadnego pocieszenia. Nie ma mowy o towarzyskiej sensacji. "Fragment dramatyczny II" grają ze sobą Bronisław Maj i Józef Opalski, poeta i pisarz oraz reżyser, krytyk, muzykolog. Obaj wnoszą ze sobą na scenę odrobinę własnej prywatności, która każe, by po widowni przeszedł szmer. Fenomen reżyserii Antoniego Libery widać jednak od tej właśnie chwili. Idzie o to, by Maj i Opalski, zostając Majem i Opalskim, zapomnieli na ten czas, że są Majem i Opalskim. A z nimi publiczność. Zapominają więc, ale nie zapomina Libera. Maj i Opalski w akcentowaniu słów, miękkim tonie głosu, geście jakby niedokończonym bywają bezradni względem sceny i wobec Becketta. Libera bierze od nich tę bezradność i czyni z niej świadomy wybór. Nieważne już niuanse, szczegóły. Ważne, by Maj z Opalskim stali się każdym - everymanem tego nieśmiertelnego teatru. By dali Beckettowi całą swą miękką kanciastość, niedopasowanie, klasę. By nie dawali mu swego aktorstwa, ale człowieczeństwo. Wtedy jest jak w Miniaturze. Śmiech i przeczucie nieuchronnego. Dopalająca się zapałka w dłoni Opalskiego. Charakterystyczny ton Maja, a na oknie szara sylwetka tego trzeciego. Jeszcze ma szansę na ocalenie. Jeszcze my mamy szansę. Chociaż to tylko złudzenie. W końcu i tak pochłonie nas szarość ostateczna.

Jednoaktówką trzecią jest "Partia solowa". Jeden z ostatnich tekstów Becketta. Spowiedź, a jednocześnie opis stwarzania świata poprzez mówienie Walka z czasem i walka o życie, bo kiedy padnie ostatnie słowo, lampa zgaśnie, obraz roztopi się w ciemności. Nie będzie nic. I tak jest w krakowskim przedstawieniu. Ale wcześniej monolog Antoniego Libery. Nikną wątpliwości, dlaczego reżyser, tłumacz, znawca Becketta zdecydował się mówić samemu. Gra "Partię solową" tak, jakby mówił własne słowa. Przygarbiona sylwetka, biała rozchełstana koszula, nastroszone siwe włosy w nieładzie, fatalny zarost. I głos chrapliwy, wyraźny, a jakby połykał litery. Oddech zbyt głośny, dziwny, niepokojący zaśpiew, głęboki pogłos mikrofonu. Libera liczy słowa, jakby liczył stacje drogi krzyżowej swojego bohatera. Powiedzieć o nim "przejmujący" to mało. Opalski, Maj, Libera mają w sobie dogłębny smutek i śmieszność Chaplina. Na takiej antynomii budować teatr Becketta, takim otwierać go kluczem, to gwarancja bycia w zgodzie z autorem "Ostatniej taśmy". To już wystarczy.

Ale jest jeszcze przecież część środkowa. Dominika Bednarczyk i Małgorzata Ząbkowska-Kołodziej (głos z offu) grają "Kroki". Dziewięć kroków i zwrot, kolejne dziewięć i znów zwrot. Jednoaktówka Becketta wprowadza rygor absolutny. Aktorka sprowadzona do chodu, matowego głosu, niemalże nieruchomej twarzy. Dialog z głosem matki, nikogo żywego, z kim można by gadać. A jednak Dominika Bednarczyk, będąc aktorką do cna Beckettowską, omija te ograniczenia. Jej chód ma w sobie i ciężkość, i lekkość jednocześnie. Twarz okolona siwymi włosami jest młoda, choć znać na niej bruzdy nie do usunięcia. Głos barwny i dźwięczny, a za chwilę matowy. May Bednarczyk jest poza czasem, poza konkretem. Jest samotnością wcieloną, taką, od której nie ma ucieczki Wielka kreacja aktorki, do postawienia w rzędzie największych Beckettowskich partii. Wielkie aktorstwo Bednarczyk rzuca inne światło na Maja i Opalskiego, na Liberę. Trzy kolejne jednoaktówki nawzajem się oświetlają, dopełniają, wchodzą w wewnętrzny dialog. Powstaje teatr gorzki i śmieszny. Do końca uczciwy i szlachetny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji