Spowiedź młodości
"Wacława dzieje" na scenie Teatru Narodowego to spektakl, który na długo zostanie w pamięci. Dla teatru, sadzę, jest to wydarzenie jednorazowe - nie tyle spektakl, co seans. Adam Hanuszkiewicz wywołał dramat - z poematu, prawie z zaświatów archiwum historii literatury.
Nie sądzę, aby powtórzenie sukcesu warszawskiej inscenizacji było możliwe w innym kształcie, gdzie indziej i kiedy indziej, choć nie wyklucza to, a nawet ponagla do podjęcia próby opracowania telewizyjnej wersji. Mówiąc krótko i po prostu: w dziejach polskiej sceny przybyło nowe, wielkie wydarzenie, teatrowi nie przybyła pozycja repertuarowa. Nie można o to winić ani Hanuszkiewicza, ani poematu. Hanuszkiewicz nie pracuje dla repertuaru, ale dla piękna. Poemat zaś Garczyńskiego, znalazłszy drogę do współczesności, rozpoczyna swoje nowe powtórne życie. Mimo pomocy teatru, nie będzie ono łatwe.
Spektakl Hanuszkiewicza ma już swoją, legendę, która triumf chce wzbogacić ornamentyką półprawd. Otóż, poemat Garczyńskiego nie był tak nieznany jak te się powszechnie dziś mówi, raz po raz wracał na warsztat historyków literatury. Błąd w tym, że nie poświęcono odrębnej uwagi, zostawiając go w opłotkach przyczynków do badań nad życiem Mickiewicza i jego poglądami literackimi, skąd jednak ostatnio usiłowała go wydobyć Zofia Stefanowska w rozprawie "Mickiewicz o Wacława dziejach" ("Roczniki Humanistyczne", t. XIX, z 1. KUL. Lublin 1971, s. 81-98). Rozprawa ta podważyła tezę o totalnej zawisłości poematu od "Dziadów" i "Manfreda" oraz "Fausta". Hanuszkiewicz bez analiz, wiedziony bez mała nieomylnym instynktem wpadł na ten trop. Jego "Wacław" jest naturalnym ogniwem między "Dziadami" i "Kordianem" - w historii i teatrze. Motywy faustowskie, zgodnie zresztą z duchem poematu Garczyńskiego, nie są powtórzeniem z Goethego, ale fragmentem biografii intelektualnej bohatera. Jego byroniczna odmienność też do tej biografii należy, determinuje ją i odmienia nie w trybie zagadki, lecz konfrontacji i kondycji. W jednym tylko można się omylić - za Mickiewiczem wprawdzie - przypisując poematowi Garczyńskiego konsekwencję zamysłu i idei. Trzeba się też zastrzec że wartości poetyckie utworu nie są najwyższej miary, dość obiegowa metaforyka nie wyróżnia się oryginalnością, wersyfikacja, zwłaszcza rym, to zdradza przyciężkawość, to ślizga się. Piszę o tym dlatego, by ustrzec od szukania wyznaczników wartości poematu w fałszywym kierunku. Dysproporcje kompozycyjne i zgrzebność poetycka zgotowały niespodziankę, stając się, dzięki uwadze Hanuszkiewicza, przesłanką sukcesu scenicznego, dostrzegł reżyser tutaj nie luki i uchybienia, ale tętno niecierpliwej myśli, miejsce wyłamane, wyrąbane dla perspektywy. Wprawdzie przerasta ona sprawności poetyckie, jej presja jest jednak nie do uchylenia, poeta podejmuje wyzwanie, które niecierpliwa myśl rzuca talentowi. Efekt niezwykły: jest to poemat (i spektakl) rozjarzony do białości - w mroku. Jak spowiedź - seans duszy.
Na rzecz prologu, który rekonstruuje moment wygnańczej śmierci Garczyńskiego (Avignon, w nocy o godzinie 6 rano, 20 września 1833) wykorzystano elegię poety o samym sobie, zamykającą w tekście pierwszą cześć poematu. Dopiero po zgonie poety Narrator (Adam Hanuszkiewicz) rozpoczyna snuć wątek opowieści. To nie tylko gest hołdu, ale i zmiana w czasie czy, mówiąc językiem Parnickiego, czasoprzestrzeni. Wacława rodowód historyczny mniej tu ważyć będzie niż w poemacie, na pierwszy plan wysuną się sny Matki (piękna, wyrazista rola Mirosławy Dubrawskiej), dzięki czemu Wacław rodzi się nie tyle w określonym środowisku szlacheckim, co w kosmosie historii i psyche. Spektakl inaczej, dojrzalej niż poemat, ale w zgodzie z jego intencjami, ukazuje bunt Wacława przeciw sformalizowanej religii, jest to bunt nie szukający swego ostatniego słowa przeciw nadziei. Ze spięcia rodzi się trudna solidarność, zrównanie w niedoli między Księdzem (Franciszek P i e c z k a podniósł tu skupienie wewnętrzne do rangi wielkiej ekspresji) i Wacławem. Po raz pierwszy zwraca wówczas uwagę dziwny konfesjonał, jest to miejsce zwielokrotnionej spowiedzi, stąd od krzyża zdobiącego jego fronton mikrofony niosą głos - dalej, powstaje punkt, który by można nazwać węzłem transcendencji. Takich integralnych rozwiązań, na które składa się, prócz reżyserii, niezwykle funkcjonalna i piękna scenografia Mariana Kołodzieja i wręcz cudowna muzyka Andrzeja K u r y l e w i c z a, jest w spektaklu więcej. Jeśli dodamy do tego świetne ustawienie wokalne wszystkich śpiewających aktorów, jasne staje się, że trudno ten spektakl relacjonować, jest obliczony na to, by go chłonąć.
Wacław, przechodząc przez kolejne doświadczenia, wśród których szczególniejszą rolę odgrywa odkrycie świadomości narodowej, a przedtem odwrót od miraży filozofii, udział w spisku, demonstracja zakłamania i obłudy, odbywa przed nami niezwykłą spowiedź: wszystko, czego się ima, dotknięte jest ogniem sprzecznych racji. Powiedziałbym, że Hanuszkiewicz spowiada tu jak najbardziej współczesne niepokoje (przypomnijmy, że premiera "Kordiana" z niezapomnianym Andrzejem Nardellim odbyła się w roku 1969). Dyskusja Wacława z Nieznajomym, który w poemacie wyposażony jest w cechy demoniczne, w spektaklu zaś tylko w pewną odmianę racji, mogłaby się toczyć na Sorbonie w maju 1968 roku - i bliżej. Nie darmo zresztą jeden z najważniejszych monologów Wacława to w poemacie ulotka, "pismo w obieg puszczone". Oczywiście ani poemat, ani spektakl, nie traktują o możliwościach i kryzysie "student power", ale o trudnym progu dojrzałości, o dramacie integralnie związanym z młodością, który charakteryzuje Nieznajomy: "Dwa lata człowiek tylko ma serce za młodu". Dzieje Wacława to przede wszystkim spowiedź z tych dwu lat w nowej czasoprzestrzeni.
Krzysztof Kolberger wprowadza nas w sedno tego dramatu, łącząc skrajne środki ekspresji, jest, jak to się dawniej mówiło, na krzyku i na szlochu, które równoważy - prawie w fizycznym sensie lego słowa - liryzmem. W odzie "Geniuszu, ty jeden nie opuść mnie w życiu" umie zaś zdobyć się na urzekającą moc witalną i intelektualną. Walorem aktorstwa Kolbergera jest jego swoisty sensualizm, nie opuszcza on w momentach uniesienia ciała, nie unieważnia materii, ale ją prześwietla, chyba i o tym myślał Jarosław Iwaszkiewicz kiedy pisał, że talent Kolbergera i Olbrychskiego (Nieznajomy) ubielił osobliwie przedstawienie bohatera rotnantycznego. Daniel Olbrychski, którego ukształtowany warsztat aktorski ujawnia wciąż nowe możliwości, dał tym razem popis zwięzłości psychicznej, prawie oschłości, ma się tak do postaci Wacława, jak zapiekła rana - do rany otwartej, także boli. Aktorzy znaleźli w niezbyt chybkiej wersyfikacji Garczyńskiego znakomite miejsce dla pełnego głosu, uczytelniając i dramatyzując zarazem tekst poematu, który wraca teraz do nas, idzie w obieg czytelniczy.