Garczyński
Wzbogacił się więc nasz repertar romantyczny o nową pozycję. Do wielkiej trójcy "wieszczów", których utwory również długo czekały na konfrontację sceniczną, doszedł ich rówieśnik - Stefan Garczyński. Doszedł to chyba nieścisłość: wszak był, historia literatury o nim nie zapomniała. Może więc lepiej - dostąpił sceny. Po 140 latach "Wacława dzieje" doczekały się realizacji. Za sprawą Adama Hanuszkiewicza.
Jakkolwiek oceniać przemilczane przez teatr dzieło młodego, zmarłego poety - trzeba było dopiero Hanuszkiewicza, żeby skonstruował spektakl z "Wacława dziejów". Ale pierwej musiał Hanuszkiewicz stworzyć "Norwida" i "Beniowskiego"; musiał zaproponować nową formułę teatru, by dopiero w niej pomieścić utwór Garczyńskiego i przez nią szukać do niego klucza. Trudno bowiem "Wacława dzieje" nazwać dramatem. Nie są nim nawet w ujeciu romantyków, nie skrępowanych wszak rygorami praktyki teatralnej. Luźne w istocie sceny dramatyczne albo nie pobudzały wyobraźni ludzi teatru, albo ją przerastały. Paradoks losów utworu Garczyńskiego polega na tym, że temu "dramatowi" musiały utorować drogę na scenę utwory niedramatyczne. Dopiero akceptacja takich widowisk, jak "Norwid" i "Beniowski", skonstruowanych z "czystej" poezji zachęciła Hanuszkiewicza do podjęcia ryzyka konfrontacji scenicznej "Wacława dziejów".
Nie zamierzam wdawać się w szczegółową analizę utworu, ani porównywać go z przedstawieniem. Niech poloniści odmierzają ile z pierwotnego tekstu Garczyńskiego weszło do scenariusza teatralnego, co zaś z ważnych spraw reżyser pominął. I nie będę zastanawiał się nad tym, czy Słowacki "ściągnął" z Garczyńskiego pomysł sceny spiskowców, czy też powstała ona niezależnie. W popowstaniowych czasach (zarówno "Kordian", jak "Wacława dzieje" powstały dwa lata po powstaniu listopadowym), jak wiemy z własnych doświadczeń - rozwiązania takie wisiały w powietrzu. Ważniejsze wydaje się pytanie: czy teatr polski wzbogacił się myślowo dzięki realizacji zapomnianego utworu romantycznego, niewątpliwie szlachetnego w intencjach, chwilami pełnego żaru i głębokich myśli, ale powtarzającego to, co już wiemy? Co nowego przynosi nam obraz młodego Polaka, rozdartego między wiedzę książkową a uczucie i rozumienie obowiązku? Co powiedział nam Wacław więcej od Kordiana, czy Gustawa - Konrada? Formułując tak pytania nie chcę stawiać znaku równania między "Kordianem" a "Wacława dziejami", mimo że tego rodzaju sugestie można odczytać zarówno w dawnych komentarzach, jak i we współczesnych rozważaniach o utworze Garczyńskiego. Idzie po prostu o to, co nowego powiedział Wacław, aby znaleźć pozaformalną motywację wystawienia jego "Dziejów"? I to, co powiedział, owa rozterka między tym, co go - jako młodego człowieka - interesowało a przekleństwem losu Polaka na emigracji jest, czy nie jest dramatem, trafiającym w nasze współczesne odczucia?
Z pewnością był Garczyński lepiej wykształcony od swoich romantycznych rówieśników. Już choćby słuchaczem wykładów Hegla o tym świadczy. Był intelektualnie żywszy i chyba sprawniejszy. Kłębiło się w jego rozpalonej głowie od natłoku myśli, miotał się w poszukiwaniu jednoznacznych odpowiedzi na pytania współczesności, chciał pogodzić zainteresowania ogólnoludzkie z obsesjami narodowymi. I to właśnie, owe pytania i wątpliwości, owe nieustające rozterki wydają się istotą dramatu Wacława. Ale na to, by je w pełni wyrazić braknie Garczyńskiemu poetyckiej siły przebicia; poruszone przez niego problemy nie docierają do nas w pełnym wymiarze. Krzysztof Kolberger wypowiada je z romantycznym zapałem, ujmuje nas żarliwością, ale przecież i on nie zdołał nas przekonać, że los Wacława to coś więcej, niż jeszcze jedno usprawiedliwienie trudnej młodości, jeszcze jedno uzasadnienie niemożności, jeszcze jeden przykład przekleństwa losu młodego Polaka.
Zdaję sobie sprawę, że myśl Garczyńskiego wykraczała poza tak wyznaczone granice, że znajdu ją w niej odbicie idee i wątpliwości pokolenia, a może nawet epoki. Ale cóż, kiedy to, co ją wyraża streszcza się do słów, które giną i nikną pod naporem sytuacji dramatycznych o dość jednoznacznej wymowie i efektownych obrazów, które nic dramaturgicznie nie rozwiązują.