Artykuły

Kto się boi Wija?

W mitologii słowiańskiej Wij uważany jest za demona, który potrafi zabijać wzrokiem - taką wersję ludowej legendy przyjął Mikołaj Gogol, tworząc jedno ze swych najbardziej mrocznych opowiadań. Sceniczną wersję tej legendy zobaczyć można w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, gdzie Łukasz Kos przygotował swój najnowszy spektakl "Wij. Ukraiński horror".

Przedstawienie Kosa rozpoczyna się właściwie tuż po wejściu na widownię - sceny nie przesłania kurtyna, a zatem od razu odczuć można atmosferę dawnego ukraińskiego chutoru. Na scenie drewniana zabudowa, prowizoryczne ławy, stare naczynia, skrzynki i symboliczne malunki, rozwieszone na starych płótnach - świat, w którym sceniczny realizm miesza się z jakąś nieokreśloną, mistyczną siłą. Po lewej stronie siedzący nieruchomo mężczyźni w długich szatach seminaryjnych, po prawej kobieta obierająca ziemniaki. Publiczność czeka, mija pierwsze pięć minut od ostatniego dzwonka i wyciemnienia widowni, aktorzy jednak wciąż milczą, pogrążeni w dziwnym letargu. Po kolejnych pięciu minutach na widowni słychać już oznaki zniecierpliwienia - w końcu jeden z mężczyzn (Krzysztof Korzeniowski), ubrany inaczej niż pozostali (jasna koszula i spodnie oraz grube futro), przemawia. Szybko rozpoznajemy w nim głos narratora - samego Gogola. Swym wyglądem, z rozpuszczonymi do ramion włosami Korzeniowski łudząco przypomina zresztą wizerunek pisarza, utrwalony w ilustracjach XIX-wiecznych malarzy rosyjskich. Trzymając w ręku książkę, zaczyna czytać pierwsze wersy opowiadania: o tym, jak po pierwszym porannym biciu dzwonu rynek miasta wypełnia się gromadą seminarzystów pędzących na zajęcia oraz zwyczajach panujących wśród studenckiej braci. Słowa narratora ożywiają scenę - siedzący do tej pory bez ruchu aktorzy w zabawny sposób ilustrują wypadki, o których mowa. Nie bez znaczenia pozostaje jednak ich wymowne milczenie w pierwszych minutach spektaklu - ta niema scena to swoisty prolog do zdarzeń, których ze względu na ich transcendentny charakter nie sposób opisać słowami.

Właściwa akcja spektaklu rozpoczyna się jednak dopiero wówczas, gdy trzech seminarzystów - teolog Chalawa (Tomasz Muszyński), filozof Choma Brutus (Aleksander Blitek) i retor Tyberiusz Horobiec (Piotr Bułka) - podczas wędrówki na wakacyjny wypoczynek błądzą w lesie i przypadkowo trafiają do tajemniczej zagrody, gdzie przyjmuje ich osobliwa starucha. Jeden z nich - Choma Brutus - doświadcza tam dziwnych, niezrozumiałych dla niego wypadków, w wyniku których wplątany zostaje w iście diabelską intrygę. Ponadto to właśnie jemu nakazano odprawić modły za duszę zmarłej tragicznie córki kozackiego setnika. Moment przestąpienia progu ubogiej chaty przez trzech studentów wydaje się mieć dalekie konsekwencje - od tej pory kontrolę nad akcją przejmują wrogie człowiekowi, mroczne siły: wiedźma, diabeł, a może tytułowy Wij?

Łukasz Kos dostrzega dramaturgiczny potencjał "Wija" - odtwarza wpisane w utwór dialogi postaci, zaś kwestie narratorskie łączy z serią odpowiadającym im obrazów scenicznych. Podobnie jak opowiadanie Gogola, sosnowiecki spektakl oddziałuje na odbiorcę specyficzną atmosferą - dialogi i działania postaci pomagają jedynie w jej wytwarzaniu. Znakomicie współgrają tu ze sobą dwa porządki: realistyczny oraz fantastyczno-baśniowy. Pierwszy objawia się przede wszystkim za pośrednictwem scenografii oraz kostiumów Pawła Walickiego - noszą one bowiem znamiona czasu i miejsca akcji. W kreacji drugiego porządku pomaga muzyka autorstwa Adama Świtały. To właśnie szczególna sensualność oraz doskonałe zestrojenie audialnej i wizualnej warstwy spektaklu stanowią o sile oddziaływania sosnowieckiego "Wija". Paweł Walicki, który w Sosnowcu współpracował już z Łukaszem Kosem przy okazji "Bobiczka", stworzył wielowymiarową, iluzyjną przestrzeń, która w znacznym stopniu uwiarygodniła adaptację "ukraińskiego horroru". W pierwszej części przedstawienia akcja rozgrywa się wyłącznie na proscenium, zamkniętym od tyłu drewnianą zagrodą. Dopiero druga część spektaklu nieoczekiwanie odsłania głąb sceny, przedstawiając oświetlone płonącymi świecami wnętrze cerkwi, w którym spoczywa ciało zmarłej córki setnika. Akcję rozgrywającą się w dwóch wydzielonych przestrzeniach dopełnia ilustracyjna muzyka - składają się na nią odtwarzane z offu kompozycje, jak również szereg efektów akustycznych wytwarzanych bezpośrednio na scenie przy użyciu pianina oraz prostych instrumentów perkusyjnych. Dźwięki dzwonków, bębna i grzechotek, połączone z żałobnym zawodzeniem kobiet (znakomite role drugoplanowe Ryszardy Bielickiej-Celińskiej i Agnieszki Bałagi-Okońskiej) potęgują atmosferę grozy oraz wyczuwalną obecność nadprzyrodzonych sił.

Po raz kolejny znakomicie spisał się także zespół aktorski - tym razem na jego czele stanęli mężczyźni: najpierw w rolach krnąbrnych seminarzystów, a następnie buńczucznych Kozaków. Pomiędzy nich wrzucony zostaje młody filozof Choma Brutus - jedna z najlepszych ról Aleksandra Blitka, który zagrał swą postać niezwykle swobodnie i naturalnie. W pamięć zapadają przede wszystkim zbiorowe sceny kozackie: pijackie biesiady, awantury, gawędy i ludowe przypowieści, a przede wszystkim taniec - ukraiński hopak, z którym brawurowo poradził sobie Tomasz Muszyński (Kozak Spiryd).

Spektakl Łukasza Kosa od początku prowadzony jest przede wszystkim przez rytm - a właściwie zmiany w jego natężeniu i proporcjach. To on buduje napięcie i wyznacza kierunek akcji. "Wij" Kosa nie jest klasycznym horrorem, w którym trwogę budzą konkretne zjawy - raczej scenicznym seansem spod znaku "Blair Witch Project", w którym odczuwany strach i niepokój jest wynikiem niewidzianego i niewiadomego. Bo czy tytułowy "Wij" rzeczywiście istnieje, czy też rodzące się zło jest wynikiem działania ludzkiego - tego, podobnie jak w przypadku legendy o wiedźmie z Blair, do końca nie wiemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji