Artykuły

Portret rodzinny w skromnym wnętrzu

Małgorzata Bogajewska, realizując w Bagateli dramat Artura Pałygi "Ojcze nasz", zatytułowała swój spektakl "Tato". Zmiana, rzecz jasna, nie dotyczy jedynie języka, raczej pozwala czytać utwór Pałygi w kluczu jednostkowego przeżycia, intymnej relacji.

To, moim zdaniem, bardzo istotne przesunięcie - Bogajewska zdejmuje z tekstu balast socjologicznej diagnozy, pozwalając wybrzmieć dramatowi rodzinnemu. A to, że ów dramat bywa udziałem wielu ojców, matek, dzieci, nie tylko w Polsce, nie tylko pod sowiecką dominacją - jest owszem, wyraźne, ale nie przesłania opowieści Frania (Adam Szarek).

Franio Adama Szarka jest dorosłym mężczyzną. Stoi przed mikrofonem, gra na wiolonczeli, mówi. Mówi o tym, jak jego ojciec poznał jego matkę, jak ta zaszła w ciążę i urodziła jego, pierworodnego syna wojskowego, "w miasteczku [] zaraz przy granicy". Kontekst oczywiście jest jasny: miasteczko jest wojskowe, pewnie gdzieś na Ziemiach Odzyskanych, matka siedemnastoletnia - taki schemat znamy dobrze. Ojciec tyran, zahukana kobieta, bez wykształcenia, a więc skazana na życie w domu i zależność, również finansową, od męża, dzieci wychowywane twardą ręką mężczyzny, który na co dzień przebywa wśród równie brutalnych kolegów. Wcale nie musi bić, wystarczy, że wrzaśnie, upokorzy, poniży, wyśmieje. Po kilku pierwszych scenach domyślamy się, jak będzie przebiegało wychowanie Frania.

Małgorzata Bogajewska nie poddaje się jednak pewnej przewidywalności dramatu Pałygi - rozbija ów tyle przejmujący, co oglądany po wielokroć obrazek z życia rodziny. Zachowując porządek tekstu "Ojcze nasz", wprowadza na scenę inną jakość; służy temu między innymi wykonywana na żywo przez aktorów muzyka. Nie tylko staje się atrakcyjnym elementem przedstawienia, ale również zakłóca ton, jaki pojawiać się może w opowieści o banalnym nieszczęściu. Bywa oddechem, kontrapunktem, przeciwwagą.

Bo tę ostatnią zbudować niełatwo. Bogajewska drąży dramat Pałygi niejako na dwa sposoby: z jednej strony buduje wspomniany już dystans, z drugiej - posługuje się tautologią. Ów dystans istnieje już w samym tekście, to choćby piosenki wykonywane przez Mamusię (Anna Rokita). Mamusia staje przed mikrofonem i, niczym gwiazda oglądanych namiętnie programów telewizyjnych, wykonuje kolejne zapisane w dramacie utwory. Każda jej emocja jest nieco na wyrost, ciut za silna - to kontrast wobec budowanej realistycznie postaci, która jedynie w momentach chwilowego porzucania roli daje upust uczuciom.

Bogajewska naddaje więc dystansowi Pałygi jeszcze jeden ton. Podobnie z zabawą realizmem - ta właśnie dominuje w scenach rodzinnych. Niby wszystko jest w porządku: na obrotowej platformie, podzielonej na cztery części, widzimy kuchnię, pokój dzienny i dziecinny oraz przestrzeń poza domem, czasem to szpital, czasem remiza. Ale postaci ze swobodą poruszają się po całej scenie, poza platformą odbywają się rodzinne posiłki czy małżeńskie awantury. Z jednej strony kuchnia ze wszystkimi potrzebnymi sprzętami, z drugiej: wyjście z realistycznej, choć skondensowanej scenografii. Reżyserka walczy z materią, nie tą teatralną, ale materią opowieści. Buduje tautologiczne obrazy po to, by je potem podważyć, wziąć w nawias. To wszystko ma służyć, i po części służy, właśnie owej walce o uczynienie historii Frania istotną, nie "jedną z wielu", ale właśnie osobną i wyjątkową.

Udaje jej się to po części: Adam Szarek jest przejmujący jako mężczyzna, który nieustannie mierzy się z własną opowieścią, swoją walką o przetrwanie. Podejmuje przed widzami wciąż na nową swoją historię, choć wie, że po jej wysłuchaniu przestanie być wiarygodnym narratorem. Jego trud może okazać się daremny, ale ważniejsza jest pokuta, jaką sobie zadał.

A jednak w tym spektaklu zabrakło mi pewnej dozy szaleństwa, nieprzewidywalności. W poukładanej opowieści Frania nie ma miejsca nie tylko na emocje, które pozwoliłyby widzowi oglądać coś więcej niż rodzinny portret w skromnym wnętrzu. Owszem, jest w przedstawieniu kilka scen, które zdają się prowadzić nas pod powierzchnię rodzajowości, jak choćby ta, gdy do pogrążonej w rytuałach opiekuńczych matki i dzieci przychodzi Dziadek (Wojciech Leonowicz). Trzeba wytłumaczyć się z rozpaczy, braku nadziei i miłości. Mimo wszystko - miłości, jaką wciąż darzy się tego, kto przez całe życie dręczył.

Ale w "Tacie" więcej jest owej rodzajowości - z początku efektownej, ale po pewnym czasie nużącej. Wiemy, jak piją i bawią się żołnierze, wiemy, jak mężowie traktują swoje żony. Znamy wybiegi dzieci, za wszelką cenę pragnących przyciągnąć uwagę rodziców. Gra z realizmem również po kilku scenach zaczyna być przewidywalna - nadal bawi, ale nie rozbija już opowieści na tyle, by widz mógł ujrzeć ją na nowo.

Może gdyby Małgorzata Bogajewska zawierzyła swojej intuicji i bardziej zdecydowanie odrealniła świat przedstawiony, powstałoby przedstawienie przejmujące. W spektaklu w Bagateli jest kilka dotkliwych scen, za mało jednak, by złożyły się w dotkliwą historię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji