Artykuły

Stalinowska akademia

Wydawało się, że pewien rodzaj opowiadania o przeszłości stracił swoje miejsce w teatrze. Wydawało się. W jakichś materiałach promocyjnych Teatru im. S. Żeromskiego przeczytałem, że "Hemar. Poeta przeklęty" mówi "kontrowersyjnie i mocno o współczesnej historii".Nieprawda. Mówi arogancko i nieciekawie. I mam nadzieję, że wyrażenie "współczesna historia" jest niezręcznym skrótem myślowym, bo - chcę wierzyć - nikt przy zdrowych zmysłach nie uzna opowieści o stalinizmie za metaforę współczesności. Główna słabość tego spektaklu polega na tym, że krytykując stalinizm, z całym dobrodziejstwem inwentarza przyjmuje retorykę stalinowskiej akademii nienawiści.

Zaczyna się niewinnie - na estradzie przed teatrem trwa zabawa w przedwojenną rewię. Są Hemarowskie szlagiery, są gwiazdy dwudziestolecia, a na ulicę Żeromskiego wjeżdża nawet stary automobil. Sielankę przerywa jednak 17 września i sowiecka agresja na Polskę (premiera odbyła się zresztą dokładnie w 75. rocznicę najazdu ZSRR): milknie muzyka, słychać już tylko groźby sowieckich oprychów, a widzów zagania się do teatru. Tu dziewczęta w czerwonych krawatach recytują hymn ku czci Janka Krasickiego, tam zabiedzony muzyk zbiera datki do kapelusza, grając sanacyjne pieśni patriotyczne. Tu groźnie powtykano czerwone sztandary, tam - w atmosferze z filmów Barei - rozdaje się filcowe kapcie muzealne. I gdy już docieramy do głównego foyer (po drodze dostaniemy jeszcze wydrukowaną na czarno klepsydrę z nazwiskiem jednej z tysięcy ofiar komunizmu) w ciasnym rządku drepczemy przed gablotami hańby: Julia Brystygier, Konstanty Rokossowski, kolejni, kolejni Mamy czas, by dobrze przyjrzeć się zdjęciom stalinowskich oprawców i kolaborantów, mamy czas, by przestudiować krótkie biogramy i opisy najbardziej wyrafinowanych metod torturowania i mordowania członków opozycji. A że system był wyjątkowo krwiożerczy, przekonamy się depcząc setki druków, którymi wyściełano posadzkę: setki klepsydr z nazwiskami bohaterów. Tak: czułem się źle, idąc po czarnych kartkach, pytając - już wówczas - o prawo do uprzedmiotawiania i wykorzystywania biografii ofiar. Więcej: mój sprzeciw budziły także gabloty oprawców, bo - choć nie zamierzam wybielać życiorysów stalinowskiej wierchuszki w Polsce - miałem wrażenie, że oto idę drogą, wzdłuż której powbijano na pal głowy pokonanych wrogów, by głodna rewanżu gawiedź miała w co pluć i rzucać kamieniami. Jarema byłby w siódmym niebie.

Podobny kontrapunkt organizuje też samo przedstawienie. Po jednej stronie (scena urządzona jest tak, by przypominała wielkie radio) stoją redaktorzy powojennej Wolnej Europy z Hemarem na czele, po drugiej - na dwóch podestach wśród widzów - pojawiają się pierwsi włodarze PRL-u i złamani przez nich poeci. I zaczyna się pozbawiony dramaturgii ping-pong: "Nie idę, z biegiem mody/ Na żadne jakieś ugody/ Z żadnymi reżymieszkami" - mówi Hemar (Dawid Żłobiński). "Dajcie mu odpór, kolego Tuwim" - krzyknie partyjniak i Tuwim (Edward Janaszek) wyrecytuje: "Na podstawie Martwej Wizy/ Pozwolono im, pijanym/ Widmom sinym i rozchwianym,/ Tułać się i straszyć ludy". Hemarowi przyjdzie z odsieczą Herbert (Andrzej Cempura, "To wcale nie wymagało wielkiego charakteru"), ale do Tuwima dołączy Gałczyński ("A ty jesteś dezerter./ A ty jesteś zdrajca."), Szymborska (Ewelina Gronowska: "Nienawidzą naszego węgla./ Nienawidzą naszych cegieł i przędzy./ [] Nienawidzą wszystkiego, co będzie"), no i oczywiście Broniewski Jeden będzie musiał się napić, by usłyszeć czerwoną muzę, drugi napisze naprędce i zacznie rzygać, by odchorować, trzeci zupełnie się nie przejmie A tam, w dalekim Londynie, coraz bardziej samotny, coraz bardziej zapomniany. On. Hemar. Dźwiga samotnie na coraz słabszych barkach ciężar walki z komunistyczną machiną zniszczenia. Ale nie Humoru nie traci. Nieobca mu też wyrozumiałość mędrca. Więcej: gdy umrze Gałczyński, to nawet poprosi w lirycznym uniesieniu, by mu ta ziemia przebaczyła A potem zatęskni za Lwowem

Wszystko utrzymane jest w poetyce szkolnej akademii i żal aktorów, że muszą recytować wiersze tak, by nie było wątpliwości, po czyjej stronie stoi ich autor. Hemar ma być sentymentalny i prawy. Gałczyński - zapijaczony, słaby i wyzuty z honoru. Oczywiście najbardziej obrywa się Szymborskiej, bo nie tylko wyciąga się te jej wiersze, które dziś cytuje się sporadycznie ("Pod sztandarem rewolucji wzmacniać warty!"), ale żartuje się - wprost - z jej Nobla, łamiąc porządek historycznego pozoru i dając (części) publiczności powód do przedniego rechotu. Rechotu tym obrzydliwszego, że sąsiadującego z opowieścią o procesie i śmierci coraz bardziej poobijanego Wojciecha Bąka: grający go Andrzej Plata robi, co może, by jego bohater miał choć cień charakteru, ale w tym czarno-białym świecie próba niuansowania po prostu nie ma racji bytu. Opowieść o skromnym literacie staje się nieznośnie patetyczna.

I rodzi się pytanie: po co to wszystko? Tym bardziej, że - mimowolnie - najokrutniej szkodzi się samemu Hemarowi. Wyjąć z wielkiego dorobku poety kilka arcyznanych piosenek (znanych zresztą bardziej dzięki ich pierwszym wykonawcom i muzyce niż poetyckiej wartości) i uzupełnić je patriotycznymi wierszami pisanymi niemalże taśmowo, w określonej sytuacji politycznej i z określonym - użytecznym - zamiarem, to tyle, co pokazać poetę nudnego, zamkniętego w jakimś historycznymi przedziale, ograniczonego kilkoma tematami. Recytowana ze sceny (w dodatku w monotonny sposób) poezja Hemara nie wytrzymuje - co więcej - porównania z wielkimi wierszami Tuwima, Gałczyńskiego, Szymborskiej, które zna przytłaczająca większość potencjalnych widzów tego spektaklu. Oddzielną sprawą jest zresztą przedziwna moc wielu utworów napisanych pod dyktando partii przez tych poetów. Bo - przy całej niechęci do wartości, których te wiersze bronią - niektórych z nich słuchałem z dziwnym podziwem "Okiem zdrajcy patrzysz na Rawennę,/ na mozaik kamyczki promienne,/ potem piórem, ręką dezertera/ chciałbyś myślom swym kształt nadać trwały" - pewno, obrzydliwe, że pisał to Gałczyński na czyjś użytek, ale urody tym słowom nie sposób odmówić. Tyle tylko, że ten paradoks nie interesuje twórców spektaklu. Bo co, bo jest zbyt kontrowersyjny? Bo unieważniłby poświęcenie tych niezliczonych ofiar stalinizmu, których klepsydry kazano nam wcześniej deptać? Bo podważyłby wartość Hemara, poety przeklętego?

Po co to wszystko? - że zapytam raz jeszcze. By - jak na spektakl przyjdą licealne klasy - uczniowie utwierdzili się w przekonaniu, że Szymborskiej nie ma co czytać, bo komunistka? By hartować na jakiekolwiek próby opowiadania o historii z perspektywy dystansu (i dwudziestu pięciu lat wolnej Polski)? By znów gloryfikować dwudziestolecie międzywojenne jako ten idealny czas, w którym nic złego się nie działo? A gdy tak słuchałem kolejnych zdań Hemara o Lwowie, pisanych dekady temu ze zrozumiałej tęsknoty za krajem lat dziecinnych, a w spektaklu wstawionych w nieopatrzony przypisami kontekst, to włos mi się jeżył na głowie: "Że się nie będę bratał/ Z żadną rodzimą szują,/ Tych, co się Lwowa wyparły/ I jeszcze zbójom dziękują,/ Za to, że nam go ukradli". Mam nadzieję, że jakiś teatr w Dreźnie czy Kolonii nie urządza podobnego przedstawienia idealizującego przedwojnie i wzywającego do tęsknoty za Wrocławiem, co to go polskie zbóje ukradły

Hemar - poeta przeklęty? Tak, przeklęty ciągłym uprzedmiotawianiem jego talentu i biografii. Również w tym spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji