Artykuły

Hübnerova - najlepsza pani Dulska

Nie wszyscy zapewne wiedzą, że jednym z pierwszych, którzy kładli fundamenty pod gmach sojuszu polsko-czechosłowackiego, był sobie skromny polski aktorzyna.

Tym aktorem-dyplomatą byłem ja. Rzecz miała się tak: dyrektor Arnold Szyfman postanowił zaprosić znakomitą czeską aktorkę, Hübnerovą, aby wystąpiła w roli Dulskiej, którą grała już w Pradze. "Moralność pani Dulskiej" szła akurat z wielkim powodzeniem w Teatrze Polskim w mojej reżyserii i ze mną w roli Zbyszka. Rolę tę grałem w prapremierze na krakowskiej scenie w 1907 r.

Mieliśmy wszyscy tremę, jak sobie poradzimy z Hübnerovą. Ona po czesku, my po polsku. Prób z gościem było tylko kilka, musieliśmy zmieniać "sytuacje", by dostosować się do czeskiej aktorki, no i osłuchać się z językiem. W czasie tych prób bezustannie łamałem sobie głowę, jakiego by tu miłego figla spłatać Hübnerovej? Koledzy, znający me żartobliwe usposobienie, namawiali mnie do tego usilnie. Wreszcie wpadłem na pomysł, aby na scenie przemówić do niej parę słów po czesku jako jej syn - Zbyszek. Począłem wertować czeski egzemplarz, aby nauczyć się choćby jednego zdania w bratnim języku. Rozpacz! Ani be, ani me. Wreszcie znalazłem: kiedy w pierwszym akcie stary Dulski, zwędziwszy zza pieca cygaro, obdarowany przez połowicę paroma "szóstkami" na kawę, wychodzi z domu, Dulska, wściekła, mówi: "Zwariować można z tym człowiekiem!", Zbyszek odpowiada: "Tak go mama wychowała". Zdanie to po czesku brzmi: "Tah ho mama vihovala". Figiel był gotowy.

Wreszcie pamiętny spektakl. Toalety i brylanty pań, fraki panów, ich śnieżne gorsy, ordery zamieniały tego wieczoru teatr nasz w jakiś wspaniały cercie dyplomatyczny. Szyfman w swej dyrektorskiej loży siedział rozpromieniony, dumny i szczęśliwy, częściej niż zazwyczaj ruszając nerwowo ramieniem. Kurtyna idzie w górę. Po chwili Hübnerova wpadła na scenę i w szalonym tempie poczęła dyrygować całą rodzinką. Spektakl mimo różnych trudności szedł gładko. Wreszcie wchodzi Zbyszek. Dulska z miłością i rozpaczą wpatruje się w synalka. Na chwilę ukazuje się Felicjan, macha na wszystko ręką i ucieka do kawiarni. Teraz... teraz będzie bal! Dulska, wściekła, zgrzyta protezą i wyrzuca z siebie przez gardło (oczywiście po czesku): "Zwariować można z tym człowiekiem!", na co zareplikowałem z całym spokojem: "Tah ho mama vihovala". Parę sekund ciszy... potem ryk, wrzask, śmiech szaleńczy opanował całą widownię, zagrzmiały brawa, jakich już nigdy w ciągu mej kariery nie otrzymałem.

Hübnerova na chwilę osłupiała, jak gdyby nie dowierzała swym uszom, łzy zaszkliły się w jej oczach, gwałtownym ruchem przytuliła łeb mój do swych piersi i poczęła zdyszanym od wzruszenia głosem mamrotać coś po czesku. Z tego potoku słów wyłowiłem tylko: "Oj! Jezusku, Jezusku!" Całowała gębę moją na wszystkie strony. Po tym epizodzie przedstawienie szło już z werwą i humorem. W antrakcie Szyfman wpadł do mojej garderoby roześmiany, uradowany sukcesem i rzucił mi tylko: "Psiakrew! ty zawsze coś wymyślisz."

Po przedstawieniu odbyło się w czeskim poselstwie przyjęcie na cześć Hübnerovej. Zaproszony został cały zespół grający w "Dulskiej" z Szyfmanem na czele. Dobrze już pod gazem dzięki bajecznej śliwowicy, obżerając się znakomitą praską szynką i popijając nie mniej świetne czeskie wino, trącając się kieliszkiem z posłem czeskim, zacząłem piać hymny pochwalne na cześć owej szynki, której smak pozostał mi jeszcze na języku z czasów wakacji spędzonych tego właśnie lata w Mariańskich Łaźniach. Poseł, dr Maxa, przemiły gospodarz, uśmiechając się, skinął na jednego z urzędników:

- Panu Leszczyńskiemu smakuje bardzo nasza szynka. Proszę mu podać adres sklepu.

Odpowiedź brzmiała:

- Firma Hammer, plac Unii Lubelskiej. Tableau!

To była nasza, kochana, warszawska szynka!!! Rewanż za figiel spłatany przeze mnie Hübnerovej.

Dulska Hübnerovej była arcydziełem. Bez taniej szarży, bez wyglądających spod spódnicy majtek, bez rozkudłanego łba, w którym tkwiło pierze, bez brudnego kaftanika i przydeptanych pantofli. Przeciwnie, wyglądała schludnie, czysto, w drugim akcie ubrana nawet z pewną elegancją, 18 o dobrych mieszczańskich manierach, była żywym wcieleniem "właścicielki realności". Znakomita aktorka świetnie umiała zharmonizować kontrast przyzwoitego wyglądu z marną i chamską duszyczką pani Dulskiej. Była przy tym jakąś dostojną, starą kurą, chroniącą dom cały pod swymi skrzydłami. Kochała wszystkich na swój sposób. Jak ona oglądała na wszystkie strony Felicjana, jak zdejmowała najdrobniejszy pyłek z jego "schlusrocka". Prostota gry w połączeniu z majsterstwem roboty była nadzwyczajna. Hübnerova czuwała świetnie nad całością postaci nie szafując zbytnio szczegółami, choć miała ich krocie na zawołanie.

Potrafiła grą swoją tak wciągnąć nas w sytuację, że zapomnieliśmy o scenie, żyliśmy nie sfałszowanym życiem rodziny Dulskich. Grałem prawie z wszystkimi polskimi paniami Dulskimi, nie miałem tylko przyjemności partnerować niezapomnianej Gostyńskiej ze Lwowa. Wyznać jednak muszę z żalem, że żadna z nich nie dorównała Hübnerovej (niestety nie widziałem naszej Ćwikły). Wszystkie one szły na tanią szarżę, nie starały się pogłębić postaci, ułatwiały sobie robotę grając tylko poszczególne zdania, a nie rolę. A ponieważ tekst cały skrzy się od rozkosznych powiedzeń i dowcipów, więc śmiech i brawa publiczności zapisywały z całym spokojem na swoje konto.

Wspomnienie Hübnerovej stanęło mi przed oczami, gdy w 1947 r. w foyer Narodnego Divadla ujrzałem postawione ku czci znakomitej aktorki jej popiersie. W "Złotej Pradze" kręciliśmy wówczas film "Ulica Graniczna" z boską Ćwikłą, Renard (dawną gwiazdką warszawskiej farsy), Godikiem i innymi, pod wysoce artystyczną i energiczną batutą Forda. Klub Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Czeskiej, mieszczący się w dawnym pałacu Czerninów czy Clam-Martinizów, przyjął nas lampką wina. Czeskie Radio również gościło nas u siebie. Atmosfera panowała serdeczna. Ówczesny nasz ambasador Wierbłowski wydał obiad dla nas oraz czeskich aktorów i filmowców. Na stole, pięknie przybranym kwiatami, bieliły się butelki naszej "eksportowej", na widok których łzy napłynęły mi do oczu. Przez chwilę miałem w sobie coś z sienkiewiczowskiego Latarnika. Menu tego przyjęcia wisi nad moim łóżkiem. Nawet na wakacje wożę je ze sobą. Jeśli kiedy zostanę bez engagement, żołądek mój i apetyt oszukiwać będę wspomnieniami praskich bachanalii.

Rząd czechosłowacki uczcił pracę Hübnerovej dla ojczystej sceny, nadając jej tytuł "narodowej artystki", ofiarował wspaniałą willę oraz dużą pieniężną dotację. Wielka aktorka już nie żyje, ale pamięć jej świetnych kreacji żyć będzie jeszcze długo między czeską publicznością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji