Artykuły

Moralność pani Dulskiej

Lata całe nie widziałam tej sztuki. I kiedy zetknęłam się z nią teraz w telewizji - pewne sprawy mnie zaskoczyły. Coś się zamieniło. Jakby z patarafek, bogato kołtuństwem haftowanych, powypadały ostre igiełki i szczotki, które Zapolska wtykała tak chętnie i szczodrze. Czyżby stała się już chłodnym klasykiem? Czy też zawiniła tu nasza współczesność? A może inscenizacja?

Przedstawienie było dobre. Zarówno pod względem wykonawstwa jak i reżyserii. Do tego doszła umiejętna realizacja telewizyjna; o wiele lepsza niż w innych spektaklach V Telewizyjnego Festiwalu Teatrów Dramatycznych. Proporcje sceniczne i scenograficzne były przystosowane do warunków telewizyjnej transmisji. Ładnie i ciepło wypadła scenka przy piecu, z odblaskiem płomieni na twarzach.

Ale co się właściwie stało z panią Dulską? Tą sławną postacią, którą straszono społeczność, mieszczaństwo, kobiety, dzięki której powstało nowe pojęcie "dulszczyzna". Z tragikomedii kołtuńskiej w mieszczańskim domu przenieśliśmy się w inne rejony. Pani Dulska jakoś złagodniała, zestarzała się... A może Lidia Zamkow i Zofia Jaroszewska potraktowały ją z sentymentem jako sześćdziesięciojednoletnią (wszak to już tyle lat minęło) przedstawicielkę niegdysiejszej obyczajowości, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Niemały wpływ na moje refleksje miały zabiegi kosmetyczne, którym poddano sztukę Gabrieli Zapolskiej i bohaterkę tytułową. Autorka zrobiła z pani Dulskiej kobietę głupią, złą i oschłą. I na pewno niezbyt czystą. Sztuka była praniem brudów w sensie podwójnym; ukazanie brudów moralnych, pieczołowicie przed obcymi skrywanych, i niechlujstwa osobistego pod zewnętrzną szatą "dla gości". Wskazówki Zapolskiej są następujące: "Pani Dulska jest w stroju niedbałym, w papilotach, z tyłu cienki kosmyk, kaftanik biały wątpliwej czystości, halka włóczkowa, krótka, podarta na brzuchu". Kiedy przychodzi Lokatorka - pani Dulska przeprasza ją i wdziewa barchanowy szlafrok, który następnie, w scenie z Juliasiewiczową, dla oszczędności zdejmie. Natomiast Zofia Jaroszewska pojawia się starannie uczesana, w eleganckim szlafroku, który później będzie przykrywać czystym fartuszkiem. Tak więc, już na wstępie pani Dulska nie jest tym barchanowym koszmarkiem, do jakiego byliśmy przyzwyczajeni. I nie ma dawnych efektów komicznych, jak na przykład przymierzanie kapelusza w niechlujnym dezabilu.

Pani Dulska przestała być osobą antypatyczną i oschłą; mamy wymianę pieszczot z Hesią. A już kiedy słyszymy panią Dulską śpiewającą - koszmarne wspomnienia ulatniają się zupełnie. Zofia Jaroszewska zakończyła sztukę nucąc radośnie, a więc i my przyjęliśmy ten wesoły akcent, pozostawiając na uboczu ponurości Ciemnogrodu.

W tym przedstawieniu można więc było zaobserwować złagodzenie satyry obyczajowej z jednej strony, z drugiej zaś - elementy nowoczesności. Mnie osobiście bardziej odpowiada oryginalny styl Zapolskiej "sługa" i "kocica", niż "służąca" czy "kokotka". Tak samo wołałabym, aby na stole pojawiła się - zgodnie ze wskazówkami autorki - wódka i zakąski, nie herbata. (Przez ten wstręt alkoholowy zawsze mi się wydawało, że pani Dulska lubi sobie golnąć w domowym zaciszu, po bożemu).

Dobrym pomysłem było przeżegnanie się Meli i Hesi, kiedy Dulski wybucha: "A niech was wszyscy diabli!". Godardowskie zaś, powiedziałabym, i niesmaczne obrysowywanie przez Zbyszka ponętnych wypukłości Juliasiewiczowej. Za aktualizację można było rozumieć kocyki i froterowanie podłogi przez rodzinę Dulskich, ludzi z M-3. Bo przecież nie dotyczyło to zamożnego domu, z kucharką, pokojówką i dochodzącą praczką.

Reasumując - obejrzeliśmy inną panią Dulską; to schludna i dbająca o siebie kobieta, skrzętna pani domu i zapobiegliwa matka. Obejrzeliśmy sztukę o dawnych czasach, z dobrotliwym przymrużeniem oka na problemy, które poruszała. Tak ongiś bywało...

A dzisiaj? Właśnie, jak jest dzisiaj? Choć tyle się zmieniło - nie znaczy, że wszystko zostało załatwione. Wydaje mi się, że każdy okres ma specyficzną moralność i własną dydaktykę. Z jednej strony świadome macierzyństwo, swoboda obyczajów i mini-jupe, z drugiej - różne ciemne relikty przeszłości i kołtuństwo nowoczesne. Jeśli więc pojmować dulszczyznę jako prawo podwójnej buchalterii moralnej, to jest ona aktualna w dalszym ciągu.

Co do przeżytków obyczajowych, o których się lubi mówić, że już nie istnieją, przypomniał mi się fakt następujący. Byłam niedawno w Krakowie, u pewnej starej, zasiedziałej familii. Marynia, stara sługa (nie gosposia - specjalnie używam tego terminu), starsza od "Moralności pani Dulskiej" i od swojej chlebodawczyni, zniosła do samochodu bagaże. Potem na pożegnanie dygnęła i - nie zważając na dobroduszne strofowanie: "Nie trzeba, moja Maryniu, nie trzeba" - z nabożeństwem ucałowała ręce pani dobrodziejki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji