Artykuły

"Dulska"

Ta inscenizacja znanego szerokim rzeszom polskiego dramatu jest jednym z bardziej udanych żartów z tych właśnie, którzy się Dulską i "problematyką" dulszczyzny zajmują. Zażartował sobie w ten sposób Jerzy Krasowski, który w założenia inscenizacyjne tego potwornie ogranego i strywializowanego (także - trywialnego) utworu, włożył wszystko to, co miał do zarzucenia polskiemu teatrowi mieszczańskiemu.

Zanim jednak powiemy, czemu aż tak daleko przyjdzie nam sięgać, zacznijmy od początku: na początku pokazuje się nam w teatrze scenografia. Uważam tę scenografię za wspaniałą, skromną i mądrą syntezę wszystkiego, co na temat społeczeństwa, zajmującego się dulszczyzną jako Sprawą, można powiedzieć. Scenografia ta nie odbiega ani na krok od realizmu epoki i od wskazówek autorki. Ma tylko jedną cechę dodaną: jest czterdzieści razy większa. Cóż może być prostszego i bardziej głębokiego? - Skoro interesujecie się salonem pani Dulskiej i jej sprawami - powiadają twórcy przedstawienia - to my wam już po-każemy prawdziwy salon wielkości Hali Gąsienicowej. Teraz przynajmniej o coś będzie chodziło naprawdę. Inscenizacja, koncepcja ról i ich realizacje aktorskie doskonale są zgodne z tą właśnie myślą.

Dodajmy, że myśl ta jest zgodna z fundamentalnymi prawami parodii i groteski: jeżeli chce się coś sparodiować powiększa się to lub pomniejsza, to już wystarczy - żadna inna deformacja nie jest potrzebna dla zaznaczenia swojego do sprawy stosunku.

Ludzie-aktorzy poruszający się po tej hali salonu nie mogą być oczywiście inni, niż miejsce, gdzie się znajdują. Wydaje się, że głównym i zasadniczym zadaniem postawionym przez reżysera aktorom, było opanowanie tej przestrzeni rozmaitymi sposobami bez wypadania ani na chwilę z konwencji gry naturalistycznej i zgodnej z treścią sztuki. Ta łamigłówka została spełniona i - co więcej - jednoczy ona całe przedstawienie w jednolitą formę parodii.

Cóż na przykład robi pani Gryglaszewska jako Dulska; gdyby zaproponowała nawet najszerszy swój gest i najbardziej zabójczą walność - i tak by tutaj przepadła. Dlatego też nie zagrała Dulskiej, lecz zagrała wszystkie swoje poprzedniczki w tej roli naraz i równocześnie. Była czasami niesłychanie śmieszna, ale to nie było poszukiwanie jarmarcznych gagów. Ta aktorka pozwalała obie czasem na sposób bycia, który przypomina Wiesława Dymnego, ale była Dulską straszliwą i konsekwentną. Tyle tylko, że od czasu zrozumienia tej właśnie Dulskiej każdy, kto chciałby się serio tym "problemem" zajmować, powinien skromnie zamilknąć, po czym rozpocząć swoje samokształcenie zaczynając od Jarry'ego, a kończąc na Różewiczu.

Inną koncepcją skeczu, aluzji formalnej i odnośnika myślowego, który rozbija problem dulszczyzny i zarazem dodaje nam skrzydeł Jest to, co robi pan Balcerzak (Dulski). Jego taniec sceniczny ociera się o epokę filmu niemego. Jeżeli tak jest, jak się nam wydaje, to doprawdy trudno lepiej trafić - zważywszy, że bohater mówi tylko raz w całej sztuce i to na końcu. Zabawa - rozumna chociaż zabójcza - rozciąga się dalej: Zbyszko Dulski (Zbigniew Ruciński) i Juliasiewiczowa (Maria Nowotarska), prezentują nam parodię z innej epoki, innego banału czy innego stereotypu scenicznego. Są parą "prawdziwych" "naturalistycznych" aktorów, którzy zdegenerowali się w tysięcznej już imprezie amatorskiej. To trudne zadanie i cienkie znaczenie wydobyte zostało wyraziście i chyba bez dwuznaczności może być z ich gry odczytywane. Natomiast Hesia i Mela (Danuta Ruksza i Aldona Grochal) zagrały swobodną parafrazę dwóch panienek z "Białego małżeństwa" Tadeusza Różewicza. Jest to dowcip dobry i funkcjonalny. Gdyż dwie siostrzyczki z Różewicza są parafrazą właśnie tej dobranej parki z Zapolskiej. Z tego samego powodu tragiczna postać Hanki, ta postać, która przez wszystkie dramaty młodopolskie została przeprowadzona (w co drugim ktoś uwodzi służącą, a potem wynikają z tego komplikacje - a Przybyszewski zrobił to nawet naprawdę) - nie mogła być inaczej zagrana przez Iwonę Bielską niż przy pomocy Witkacego "dziewki bosej" oraz jeszcze dziesięciu innych chwytów, których nie przypomnę, a powiem tylko, że to balansowanie na pograniczu farsy i melodramatu jest doskonalą kreacją tej młodej - (poprzestańmy tylko na jednym przymiotniku...) aktorki. Także i epizodyczna przecież rola Lidii Korwin (Tadrachowa) została osadzona w dwuznacznej, zgrzytającej w zębach, lecz trafnej aluzji - to przecież Klimina z "Wesela", podobnie jako Lokatorka (Iwona Świda) jest nie tym, czym jest w okropnym łopatologicznym epizodzie u Zapolskiej, lecz stanowi syntezę wszystkich "biednych, dobrych pań" - od Dumasa (syna) do końca listy autorów.

W ten sposób przesunęło się w mieszczańskim salonie cale pandemonium kultury, cały tłum znaczeń, cytatów, chwytów. Krasowskiego to bawi, nas powinno śmieszyć również, gdyż inaczej zapyziejemy nad problemem dulszczyzny. A kto się tym problemem na serio zajmuje, nie jest wcale od dulszczyzny sam daleki, podobnie jak istnieją jednak jakieś tajemne więzy miedzy (przepraszam, może mi się wydają) Gabrielą Zapolska a samą Anielą Dulską.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji