Artykuły

Pani Dulska w Krynicy

Podczas mego jesiennego urlopu zjechał do Krynicy z gościnnymi występami Teatr im. Ludwika Solskiego w Tarnowie, będący Teatrem Ziemi Krakowskiej, z "Moralnością Pani Dulskiej".

Kurort dawnej Galicji, ocalałe jeszcze nieco secesyjne domostwo w centrum, duszna salka, kotary z pluszu i secesyjne także kandelabry dawały jakby przedsmak przedstawienia. W pierwszych rzędach zasiedli kryniccy notable, w dalszych garść kuracjuszy, resztę sali wypełniła młodzież szkolna. "Ależ graciarnia" - rozległo się z tyłu sali bezpośrednio po rozsunięciu kurtyny. Młodzież najoczywiściej nie przeczytała przedtem programu, gdzie precyzyjnie wyjaśniono, że jest to "aluzja do salonu z czasów Zapolskiej i klimatu mieszczańskiego domu, który jest niejako "dżunglą" wszelkich przedmiotów gromadzonych przez pokolenia..." i wyraźnie nie tak wyobrażała sobie Balon. Zresztą nie tylko młodzież.

To, co ukazało się na scenie, przypominało żywo składzik, może zdezelowaną i nieczynną łazienkę, do której wyrzuca się starą graty, rozwiesza gałgany mogące się przydać do mycia podłóg, ale w żadnym razie nie ukazuje się jej bezom gości. Scena się stopniowo rozjaśnia, widzimy nie Dulską, tylko Hankę uśpioną na szczotce do froterowania, co sugeruje, że noc upłynęła jej na tym pożytecznym zajęciu. Tylko po co froterować podłogę w składziku rupieci? Sprawa szybko się wyjaśnia, niestety znów przy pomocy informacji w programie, że jest to salon mimo wszystko I że celowo wyeksponowano "jako swego rodzaju symbol obłudy lśniący parkiet, ciągle froterowany i podniesiony do kultu. Pełni on w tej inscenizacji rolę nieomal ringu, gdzie rozgrywa się walka w łonie rodziny i o jej utrzymanie". Pomysł zapewne rodem z "Play Strindberg" z Teatru Współczesnego. Nie ostatni z konfekcji wiosennej szczegółowo omówionej przez Konstantego Puzynę.

Hesia, z fryzurką w drobne loczki, gimnastykuje się w nylonowych mini majteczkach i mini koszulce. Mela, bardziej ubrana, snuje się omdlewająco przez scenę i z gustem wywąchuje coś z butelki - a żeby nikt nie miał wątpliwości, o co chodzi, ukazuje widowni zgrabny i czytelny napis Tri na tejże butelce. "Hm, więc już wtedy też" - myśli zapewne młodzieżowa część widowni bardziej wciągnięta w problemy swojej epoki. Sporo kłopotów jednak przewiduję dla polonisty, który będzie Zapolską omawiał z młodzieżą. Stracą do niego resztę zaufania. Ale cóż? "Reżyser nowoczesny widzi świat przez archetypy i dąży do kreowania współczesnego mitu".

Z dalszych powieleń ciuchowej kolekcji nie zabrakło tu "ekspresyjności" i nade wszystko "nowej funkcji przedmiotu". Zamiast wiadra z węglem szczotka do froterowania, zamiast fortepianu do grania gam gramofon z wrzaskliwą muzyką, zamiast "rigolo co ojciec przykładał" termofor. Akcja toczy się nad wyraz wartko, Dulska pokrzykuje na domowników, z szaf, którymi obudowany jest "ring", wychodzą domownicy, jak w polskiej komedii filmowej "Skarb". Coś się mówi, ale nie bardzo słychać, bo co rusz ktoś rzuca się na gramofon i "włącza" go jak big beat z kiepskiego tranzystora i hałaśliwa muzyka zagłusza większość kwestii. Z klatki drze się papuga, przydana di mówi Dulskich, zdezelowanym skrzekiem zdartej taśmy magnetofonowej, a że dykcja nie jest mocną stroną zespołu, to i tylko zniekształcone strzępki dialogów dolatują do uszu widowni. Na szczęście pies, którego dokooptowano do obsady "Moralności", jest zdyscyplinowany i milczący, stoi spokojnie w miarę możności i pozwala się tarmosić, wnosić i wynosić. Może szamotanie się z psiną należy też przełożyć na zmaganie się bohaterów w ramach ich konfliktów wewnętrznych?

W powodzi rekwizytów nie przewidzianych przez autorkę zabrakło przewidzianych - stołu i krzeseł. Zlikwidowało to skutecznie wiele sytuacji scenicznych, jak np. picie herbaty i gawędy rodzinne. Nie zostało z tego nic. Skróty poszły bardzo daleko. Wszystkie rozmowy, nawet najbardziej ważkie i dramatyczne, odbywają się na stojąco, pospiesznie, w hałasie i zamęcie. Widz nie znający tekstu z lektury zobaczy tylko np. Melę-narkomankę i nic więcej z tej postaci do niego nie dotrze. Starczy, że używa narkotyków. Przekreśliwszy całą obyczajowość epoki, lokując wszystko

w obyczajowości współczesnej reżyser przekreślił sens sztuki. Z "tragikomedii kołtuńskiej" zrobiono farsę z prymitywnymi gagami. Ulotnił się cały tragizm i społeczna wymowa sztuki, znikł gdzieś ponadczasowy protest przeciw kołtuństwu. Bohaterowie farsowi nie pretendują do ponadczasowości. Ani Hanka podstawiająca Zbyszkowi gorące żelazko pod rękę (jeszcze jeden szampański chwyt) ani Tadrachowa nalewająca sobie wbrew tekstowi kieliszek za kieliszkiem, dająca sójkę w bok Dulskiej i wybiegająca z pieśnią "Wszystkie rybki śpią w jeziorze" nie mają nic wspólnego z ponadczasowością. To raczej farsowy kicz, wywołujący szczery "ubaw" młodzieżowej widowni i zakłopotane chrząkania widzów bardziej wyrobionych. Nie oszczędzono nawet języka tekstu. Hanka "tyka" Zbyszka bezceremonialnie, "facecja" jest wymieniona na "familię" itd. Całość zaś "kończy się wesołym oberkiem", czyli w takt cyrkowej melodii wszyscy chodzą w kółko kłaniając się widowni, której znaczna część jest przekonana, że widziała wesołą komedyjkę o takiej, co to miała z panem dziecko, ale jej musieli zapłacić alimenty.

Oczywiście, w 1971 r. jesteśmy już dosyć zahartowani, jeśli chodzi o eksperyment i nowatorstwo w teatrze. Istnieję tu zresztą zawsze granica dyskusyjności, która może być płynna. Jednakże w wypadku teatru dla szerokich kręgów widzów mających niewielkie, znikome właściwie możliwości wyboru teatru i repertuaru i w ogóle ograniczone kontakty ze sztuką i literaturą trzeba chyba postawić sobie pytanie, tzn. powinien je sobie postawić reżyser. Dla jakiego widza pracuje? Jak daleko może iść zniekształcanie i wypaczanie intencji autora już bezbronnego i wprowadzania w błąd widza też, praktycznie biorąc, pozbawionego możliwości skonfrontowania inscenizacji (nie przeróbki czy adaptacji) z pierwowzorem? Czy zwłaszcza w przedstawieniach związanych z programem szkolnym nie należałoby zwiększyć dozy szacunku nie dla dosłowności, ale bodaj dla klimatu przeszłości? Czy niezależnie od najciekawszych i najbardziej twórczych pomysłów reżyserskich i scenograficznych nie należy stworzyć i zagwarantować szerokim kręgom widzów, szczególnie w teatrach objazdowych, możliwości zapoznania się z dziełami klasycznymi dramaturgii polskiej i obcej w kształcie możliwie bliskim tego, jaki widzieli twórcy tych dzieł? Zwłaszcza, jeśli teatr wystawia rzecz dodatkowo i tradycyjnie "sklasycyzowaną", znaną dobrze tradycji kulturowej i budzącą określone skojarzenia. Dla nowatorskich osiągnięć wystarczy chyba teatrom objazdowym pozycji repertuarowych współczesnych czy choćby mniej ugruntowanych w tradycjach naszego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji