Artykuły

Pani Dulska oszukana

Zapolska nie ma ostatnio w naszym teatrze dobrej passy. Wprawdzie grywa się ją często, ale jakby obok "ambitnego" repertuaru, mówiąc na ogół przy okazji o obowiązkach wobec szkoły, milcząc - o potrzebach teatralnej kasy. Bo publiczność na Zapolską przyjdzie zawsze...

Toteż wystawionej przez grudziądzki Teatr Ziemi Pomorskiej "Moralności pani Dulskiej" wróżyć można żywot długi i bogaty. Tym bardziej, że dyrekcja tej sceny dla uświetnienia widowiska zaprosiła do udziału w nim parę aktorów warszawskich - Jolantę Wołłejko i Andrzeja Antkowiaka. Instytucja "występów gościnnych" nie straciła do dziś na atrakcyjności. Lubi je publiczność, mniej teatr, dla którego występy gościnne są zawsze prawie równaniem z jedną lub dwiema niewiadomymi, wiążą się bowiem z artystycznym i prestiżowym ryzykiem. Prestiżowym - bo nigdy nie wiadomo, jak na tle gwiazdy wypadnie zespół miejscowy, artystycznym - bo teatr dawno przestał być miejscem tylko indywidualnych popisów i rażące wyłamanie się z koncepcji reżyserskiej przynieść może czasem więcej szkody niż pożytku.

W przypadku grudziądzkiej "Moralności pani Dulskiej" prestiż teatru w zasadzie nie ucierpiał. Przede wszystkim dlatego, że sztuce zapewniono obsadę najlepszą, na jaką TZP aktualnie stać. Toteż całość zespołu (wyjąwszy Jadwigę Rydzównę - Hesia i Barbarę Okońską-Kozłowską - Mela) nie odbiegała daleko artystycznym poziomem od sprowadzonych na gościnne występy aktorów. Elżbieta M a r z i n e k zagrała prowadzącą rolę Dulskiej może zbyt umiarkowanie jak na rozwichrzone tradycje tej postaci, ale precyzyjnie, z dużą powściągliwością aktorską i znajomością rzemiosła - rzetelnie i czysto, ze sporą dozą realistycznej prawdy. Bronisław O r l i c z był poprawnym Felicjanem, upozowanym tu na starego, sprytnego birbanta, raz tylko ulegającego emocjom w sławnym "A niech was wszyscy diabli" wypowiedzianym - wbrew tradycji - nie z pasją, ale na śmiechu. Z wdziękiem i przewrotnością odtworzyła Juliasiewiczową Maria Wójcikowska, natomiast w epizodach Tadrachowej i Lokatorki wystąpiły Ina Masiejewska i Gizela Piotrowska. Można zatem powiedzieć, że w tej "próbie sił" teatr grudziądzki zaprezentował się (poza najmłodszymi) wcale przyzwoicie.

Znacznie gorzej przedstawiała się natomiast sprawa kompozycji spektaklu i - co za tym idzie - zdecydowania w wyborze styla całości. I Jolanta Wołłejko, i Andrzej Antkowiak przyjechali do Grudziądza z gotową nawet w szczegółach koncepcją swych Scenicznych postaci. Grali przecież role Hanki i Zbyszka w przedstawieniu "Moralności" na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego. Okazało się jednak, że ich sposób interpretacji, zapewne mieszczący się w konwencji warszawskiego spektaklu, walnie zresztą skrytykowanego za "pseudoawangardowe chwyty", niezbyt dobrze przystaje do skromnej, kostiumowo-historycznej propozycji reżyserskiej Bronisława Orlicza (autorką scenografii była Teresa D a r o c h a).

Jest to szczególnie widoczne u Jolanty Wołłejko, która gra Hankę brutalną, niemoralną i drapieżnie głupią. Hankę, która zimno planuje romans ze Zbyszkiem, Dulską traktuje nieomal pogardliwie, pracę służącej wykonuje ze złością i jakby od niechcenia, zaś o odszkodowanie targuje się jak przekupka, kończąc transakcję ironicznym gestem pod adresem bani domu. Jej sposób postępowania zdaje się być nie tyle próbą odwetu skrzywdzonej służącej, ile raczej realizacją ułożonego wcześniej planu, wykonanego przez osobę sprytniejszą od swych mocodawców. Ta interpretacja oczywiście w zasadniczy sposób przesuwa akcenty i punkt ciężkości "Moralności pani Dulskiej", więcej - zmienia też adres sympatii publiczności. To Dulska Jest w końcu przedstawienia skrzywdzona i oszukana, choć wcześniej zapewne na to zasłużyła. Daleka Jestem od tego, aby szukać cech "pozytywnych bohaterek" u uwiedzionych służących. Ale Zapolska swój naturalistyczny rozrachunek z mieszczaństwem prowadziła o wiele bardziej serio, demaskując obłudą podwójnej moralności, za którą kryje się krzywda społeczna.

Tymczasem w grudziądzkim przedstawieniu krzywdy społecznej nie ma. W końcu przecież wszyscy są zadowoleni, zaś cała sprawa staje się zwykłą kłótnią w rodzinie. Podwójna moralność Dulskiej przestaje budzić niesmak i odrazę. Bo skoro Hanka jest taka sama, straszni mieszczanie przestają być straszni. Więcej - muszą być tacy, aby się nie dać oszukać, Oko za oko...

W programie "Moralności pani Dulskiej" w TZP słusznie pominięto podtytuł "tragikomedia kołtuńska''. Bo jakiejkolwiek "tragikomedii" trudno byłoby się tu dopatrzeć, przede wszystkim za sprawą Andrzeja Antkowiaka. Jego Zbyszko jest lumpującym się kabotynem, pozbawionym nawet owej cienkiej podszewki sumienia, nakazującej mu bunt przeciwko kołtuńskiemu środowisku. Antkowiak gra tę rolę ostro, na pograniczu szarży, nie wahając się przed użyciem środków aktorskich wziętych raczej z farsy. Jest nieodparcie śmieszny... i wie o tym. Tyle że ta perfekcyjna momentami interpretacja stoi znów jakby obok głównego problemu sztuki. Prowokuje pytanie - o co do diabła z tą inkryminowaną dulszczyzną chodzi?

Nie da się ukryć, iż sztuki Zapolskiej mają do dziś niebywałą siłę komunikatywną. Nikt chyba jeszcze nie przewyższył jej w kunszcie realistycznej komedii serio. Komedii antymieszczańskiej - ostrej i groźnej. Jeśli jej ostrze stępimy, jeśli zaczniemy Wystawiać "Dulską" jako sztukę tylko "do śmiechu", wówczas staniemy na pozycjach całkowicie obcych Zapolskiej. Bo śmiejąc się bez przerwy na "Moralności pani Dulskiej" w TZP możemy łatwo zapomnieć, przeciwko komu rzecz ta była kiedyś (i jest nadal) wymierzona. Chyba że nie wierzymy w istnienie neomieszczan, zaś problem "dulszczyzny" wydaje się nam równie daleki, jak np. zdobycie Troi. Wierzyć można zresztą we wszystko. Wiara pono góry przenosi...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji