Artykuły

Zaryzykuj, Maszynisto!

Jakież to proste! Jakież to dobre! Nie powiem, że genialne tylko dlatego, że boję się takich słów.

Na strychu Teatru Modrzejewskiej w Legnicy jest prawie jak na zwyczajnym strychu. Gdyby pozabierać trzy rzędy krzeseł w szpitalnie białych pokrowcach i parę reflektorów, nigdy bym nie zgadł, że stąpam po nowej przestrzeni scenicznej. Wcześniej mieścił się tu magazyn teatralny, a w czasach przedwojennych - sala baletowa, chociaż teraz niełatwo w takie przeobrażenia uwierzyć. Para małych okienek, drewniana podłoga, poszarpane ściany. Piękna mieszanka bieli i szarości. W pierwszych chwilach trudno oddzielić scenografię od naturalnej "geografii" tego klimatycznego poddasza. Stół, kanapa, prześcieradła wiszące na sznurkach. Wszystko wygląda tak naturalnie, wszystko w jakiś mistyczny sposób należy do tego miejsca. Półścianek za plecami aktorów przypomina olbrzymi ruski piec z bajek mojego dzieciństwa. Do takich Baba Jaga wsadzała swoje nieletnie ofiary. Jest w tym swoisty urok.

"Dzień dobry i do widzenia" to dwie premiery i dwa debiuty naraz. O nowej Scenie na Strychu już parę zdań napisałem. W ślad za reżyserką, Magdą Skibą, stanowczo potwierdzam, że przestrzeń ta doskonale odpowiada potrzebom spektaklu. Czy będzie pasowała do innych przedsięwzięć artystycznych? O tym jeszcze się przekonamy. Teraz spieszę donieść o pierwszym debiucie, a dokładniej - o wspaniałej grze Mariusza Sikorskiego. Dlaczego ten aktor tyle czekał na swoją pierwszą większą rolę, pozostaje dla mnie tajemnicą. Zużywać tak potężną charyzmę na potrzeby inspicjenckie jest przestępstwem. Mam nadzieję, że dyrekcja teatru więcej tego rodzaju wykroczeń nie popełni. Są twarze, które po prostu przykuwają uwagę. Przez połowę spektaklu przyglądałem się tym drobnym ruchom, półuśmiechowi, spowolnionemu mruganiu, za pomocą których Sikorski konsekwentnie kreuje obraz wyczerpanego, niepewnego siebie męczennika, który poświęcił życie opiece nad niepełnosprawnym ojcem. Kiedyś marzył o karierze maszynisty. Teraz tylko kręci w rękach plastikową lokomotywę i ciągle powtarza, że zawsze trzeba być do przodu. Gorzka ironia polega na tym, że sam pogrążony jest w przeszłości. Żyje wspomnieniami z dzieciństwa. Przypomina matkę, która tak wcześnie odeszła, i straszny wypadek, który okaleczył ojca.

Athol Fugard (ur. 1932) napisał "Dzień dobry i do widzenia" ponad pół wieku temu.Będąc dramatopisarzem z RPA, znany jest raczej jako autor dramatów o apartheidzie i społeczno-politycznych problemach południowej Afryki. Jednak tu mamy do czynienia z utworem zupełnie apolitycznym, bardzo kameralnym i bardzo osobistym. Prosta historia o bardzo skomplikowanych relacjach, która w tłumaczeniu Małgorzaty Semil wielokrotnie była wystawiana na polskich scenach. Tym razem możemy obejrzeć ją w reżyserskim debiucie Magdy Skiby. Cały projekt został zrealizowany w ramach legnickiej Sceny Inicjatyw Aktorskich, gdzie aktorzy mogą przedstawić własne pomysły.

Osoba rodzica jest centralną figurą całego przedstawienia. Dla swoich dzieci ojciec staje się Bogiem, który stwarza i porządkuje ich świat. Chociaż nie pojawia się na scenie, ciągle odczuwamy jego obecność. Ma na to mnóstwo sposobów. Wszystkie rzeczy z nim związane nabierają nowego, prawie sakralnego znaczenia. Nawet kule, których już nie używa. Czy robi to wszystko z własnej woli? A jeżeli tak, to dlaczego? Przecież skazuje swoich najbliższych na nieustanny strach i wzajemną podejrzliwość. Być może jest zwyczajnym tyranem rodzinnym, który po utracie rzeczywistej władzy nie widzi innego wyjścia oprócz emocjonalnego szantażu? Te pytania pozostają bez odpowiedzi. Możemy się tylko domyślać, w jaki sposób próbowałby się uwolnić od tak poważnych zarzutów. Najprawdopodobniej, jak to bywa, uznałby je za bezpodstawne i nieuzasadnione. Przecież nikogo do niczego nie zmuszał! Ale czy takie stwierdzenie nie jest kolejnym perfidnym sposobem manipulacji, które zbyt często zaczęliśmy stosować?

Dzień dobry i do widzenia jest zarówno historią syna, jak i córki. Córki marnotrawnej, po dwunastu latach powracającej do domu, z którego niegdyś z poczuciem ulgi uciekła. W sumie nadal tej decyzji nie żałuje, uważając opuszczenie rodziny za najlepszą rzecz, którą w życiu zrobiła. Wraca, ponieważ nie widzi innego wyjścia. Potrzebuje pieniędzy, i potrzebuje je teraz. Ma nadzieję, że wśród licznych kartonów i pudeł schowanych w pokoju ojca odnajdzie te dwadzieścia tysięcy złotych, które dostał jako odszkodowanie za wypadek w pracy. Zamiast tego, gorączkowo przeszukując skrzynkę po skrzynce, zagłębia się we wspomnieniach z dzieciństwa. Odnajduje stary album ze zdjęciami, "buty niedzielne", które na rozkaz matki tak starannie oszczędzała. Butelkę wina, czekającą na nie wiadomo jaką okazję. Muszę powiedzieć, że Gabriela Fabian jest stworzona do tej roli. Ekspansywna i wybuchowa, stanowi wspaniały kontrast wobec powolności i nieustannej potrzeby porządkowania, od której nie może czy też nie chce się uwolnić jej młodszy brat. "Czy ty go nienawidzisz?" - pyta wprost i nie musi dodawać, o kim mowa. "Ja go ani nie lubię, ani nie nienawidzę Ja po prostu nie ryzykuję" - odpowiada niedoszły maszynista. "Jesteś nieszczęśliwy!" - stwierdza siostra. "A czym jest szczęście?" - odzywa się niecierpliwie i raczej nie wierzy, że kiedykolwiek uzyska odpowiedź. A ja, szczerze mówiąc, przez chwilę miałem taką nadzieję. Była to długa, piękna chwila. Jedna z tych, które w teatrze szczególnie doceniam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji