Halka Greatest Hits
"Halka" w reż. Kazimierza Kowalskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.
W Teatrze Wielkim w Łodzi zrobiło się narodowo: dwa tygodnie po "Krakowiakach i góralach" Kazimierz Kowalski, dyrektor artystyczny teatru, wprowadził na afisz Moniuszkowską "Halkę" we własnej reżyserii. Miłośnicy nut Moniuszki będą mieli Kowalskiemu za złe, bo "wyciął" ich z opery sporo. Natomiast miłośnicy opery narodowej będą mu wdzięczni, jak ja jestem: wyrzucenie scen i rozwleczonych recytatywów sprawiło, że oto obejrzeliśmy "Halkę" z dość wartko rozwijającą się akcją, nie tak naiwną i beznamiętną, jak ją pamiętamy.
Kowalski ułożył z czterech aktów dwa. W pierwszym zaznaczył dystans dzielący szlachtę od chłopstwa, sprawnie pokazał łatwowierność i osamotnienie Zofii (Bernadetta Grabias znakomicie uchwyciła cechy swej postaci i pięknie zaśpiewała), tchórzostwo i zakłamanie Janusza (Zenon Kowalski przekonał wokalnie i aktorsko o nieprzyjemnych cechach charakteru szlachcica) oraz szczerość i naiwność Halki (Małgorzata Borowik). Do dramatycznego finału z udziałem Jontka (Krzysztof Bednarek i Borowik duet "I ty mu wierzysz" zaśpiewali przejmująco) doprowadziły konsekwentne epizody, zagrane z umiarem i prostotą.
Część drugą otworzył chór, wzruszająco interpretując "Po nieszporach, przy niedzieli", i dynamiczne tańce góralskie (miła dla oka choreografia Edyty Wasłowskiej). Sielankę przerwało pojawienie się wypędzonych z dworu Jontka i tracącej zmysły Halki. Później jeszcze tylko scena ślubu Janusza i Zofii i już zrozpaczona i oszalała Halka śpiewała "Ha, dzieciątko nam umiera" (przepięknie).
I tu Kazimierz Kowalski zdecydował zakończyć przedstawienie. Halka nie podpala kościoła, nie skacze do Dunajca, nie skacze za nią Janusz, a za nimi Jontek (bo i takie zakończenia przewidziane przez Moniuszkę były). Halka zostaje ze swoim bólem: pytanie, czy osamotniona, czy znajdzie siły, by żyć, czy podda się? Mamy więc w operze finał trochę filmowy, jakby reżyser chciał namówić odbiorców do zamyślenia już po spektaklu. W operze to rzecz niecodzienna, tym bardziej warta dostrzeżenia.
Sprawności inscenizacyjnej nie sprostała - niestety - inwencja scenografa. Anna Bobrowska-Ekiert zaproponowała dekoracje szalenie schematyczne, a szkoda, bo taka inscenizacja dawała pole do popisu wyobraźni. Skorzystała z okazji Wanda Zalasa, projektując tradycyjne, ale szlachetne w estetyce kostiumy. Najwięcej zaś na wystawieniu "Halki" skorzystał Krzysztof Bednarek, który Jontka zaśpiewał perfekcyjnie i zachwycająco, czym oczarował publiczność, wiwatującą na jego widok. Zresztą już po słynnej arii "Szumią jodły" oklaski na długą chwilę przerwały przedstawienie.
Krzysztof Bednarek odebrał premierowe przedstawienie kolegom i koleżankom, jako Jontek odebrał je nawet Halce. Choć Małgorzata Borowik śpiewała ładnym dźwiękiem i stworzyła przekonujący portret swej bohaterki, to pewne intonacyjne niedoskonałości zmąciły obraz kreacji. Może zabrakło kilku prób? Może Kazimierz Wiencek, który przygotował spektakl muzycznie i w dniu premiery sprawnie poprowadził orkiestrę, powinien był troszkę więcej popracować z niektórymi solistami? Generalnie jednak tę "Halkę" polecam: skrócona wersja pasuje do naszych czasów i nie przekreśla myśli o inscenizacji całości dzieła.