Artykuły

Blaski

"Urodził się i to go zgubiło" w reż. Antoniego Libery na Scenie Miniatura Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Dalekosiężny ślepiec ze stolicy tanga, zimą, wiosną, latem, jesienią wałęsał się tam i sam o zmierzchu, laską z drzewa wiśniowego pukając w ulicę Maipu. Śnił. Duchy w głowie liczyły puknięcia: "...siedem, osiem, dziewięć." I zwrot przy najbliższej przecznicy, żeby dalej to samo: "...siedem, osiem, dziewięć." Tak wyśnił swą prozę. Tak wyśnił "Historię wieczności". I te słowa nie do ominięcia: "Wieczność to gra lub znużona nadzieja".

Znużona nadzieja teatru Samuela Becketta. Znużona nadzieja jego scenicznych obrazów nie do zastąpienia, nie do zapomnienia, nie do ominięcia. Na okładce świeżo wydanej "Historii wieczności" - fragment obrazu Georgesa de La Tour "Święta Irena nad ciałem świętego Sebastiana". Ta, która jeszcze żyje, trzyma pochodnię. Na powiece - blask łzy. Pochodnia jest jak wielka zapałka. Zaraz zgaśnie. Sebastian nie zmartwychwstanie. Znużona nadzieja.

Zgaśnie pochodnia i zgaśnie zapałka, którą Józef Opalski trzyma przy rzęsach człowieka stojącego na parapecie. Tam, o krok, przepaść i ciemny blask nie z tej ziemi. Tu, też o krok, pokój pusty. Nic, tylko dwa stoliki, dwa krzesła, dwie lampy. Opalski z zapałką przy rzęsach człowieka w oknie, Bronisław Maj [na zdjęciu] buszujący w papierach życia człowieka w oknie. Sędziowie? Adwokaci? Prokuratorzy? Nie. Dwóch nieudanych klaunów, co się wynajmują do procesów rozstrzygających o kroku. Znużone czekanie na wyrok. Znużona nadzieja.

Znużona i cierpka. Jeden - aktorski amator, z wiecznie chybotliwym "er". Drugi - aktorski amator, o twarzy chłopięcia. Antoni Libera, twórca całego wieczoru, w pierwszej części, w Becketta obrazie "Fragment dramatyczny II" (dalsze odsłony to "Kroki" i "Partia solowa") pragnął mieć na scenie amatorów. Opalski i Maj. Nieudacznicy intonacji? Monarchowie sztuczności? Arystokraci fałszu? Dojmujące, bolesne, przerażające fiaska? Tak, lecz przerażające - fantastycznie! Fiaska przejmujące. Trzeba, jak Libera, do dna przeżuć napisaną planetę Beckett, by wiedzieć, że im bardziej nieporadni będą adwokaci życia - tym intensywniej bezlitosny będzie obraz człowieka, który się waha. Ma iść tam, na dno blasku nie z tej ziemi? Ma wrócić? Znużona nadzieja, że kiedyś krok zrobić pomoże ktoś inny niż błazny utytłane własnym fiaskiem.

Znużona nadzieja twoja, który od urodzenia stoisz w oknie, i znużona nadzieja myśli twoich, co po szarych korytarzach czaszki chodzą tak, jak Maj w "Krokach" przez pustkę, czasem mówiąc do kogoś, kto być może istnieje w blasku szczeliny po lewej, czasem słuchając głosu, co dochodzi zewsząd i pomaga w rachunkach, pomaga się nie pogubić, pomaga wierzyć w sens mety. "...siedem, osiem, dziewięć, zwrot". "...siedem, osiem, dziewięć, zwrot".

W szarych, martwych włosach, bo tak ją Beckett zobaczył w snach, z twarzą jak popiół, w starym znoszonym łachmanie zakrywającym stopy i ciągnącym się po ziemi, w łachmanie, co go scenograf Ryszard Melliwa zmienił w miękkie przerażenie, obejmując się dłońmi już chyba zimnymi i wciąż coś szepcąc nad swą włóczęgą znużoną jak wieczność - Dominika Bednarczyk jest przejmująca, lodowato przejmująca. A gdy głos kapiący zewsząd troskliwie spyta: "Nie spróbowałabyś zasnąć na chwilę?" - w oczach wędrującej stanie ciemność nie do zapomnienia. Nie, nie spróbowałaby. Nawet na chwilę najmarniejszą. "...siedem, osiem, dziewięć, zwrot".

Maj nie chce snu i nie chce snu krasnal, nocą drżący przy kulistym kloszu wielkości ludzkiej czaszki. Tego też pragnął Beckett. Siwowłosy krasnal w białej koszuli nocnej, w wełnianych skarpetach, z głosem, który jest jak pękający kamień, daleko od łóżka ledwo widocznego. Sam Libera jest krasnalem. Zarazem dowodem, że ci, co chcą wcielać się w golemy Becketta, długo, bardzo długo, najlepiej całe życie niech obracają w głowie słowa Becketta. Jego słowa pisane, o których mawiał: "krople ciszy spadające w ciszy".

Gada siwy skrzat. Już nie chodzi, nie śmie marzyć o krokach. On tylko noc w noc zamarza na krawędzi lichego blasku. I gada. Gada do siebie w trzeciej osobie głosem z dna. Bo tylko to trzyma przy oddechu. "Urodził się i to go zgubiło". Tak zaczyna noc w noc. I dalej: "Tego, co mówi, w połowie nie słyszy. Tego, co mówi? Słów, które ulatują mu z ust. Którym usta muszą wystarczyć". A gdy znużone wargi wreszcie się poddadzą - będzie koniec. U Becketta milczenie aktora to zawsze początek finalnej ciemności. U Becketta i na Ziemi, o której jeden z golemów Becketta syknął: "zasrana gałka".

To wszystko. Trzy jednoaktówki. Trzy boleśnie czyste podobizny znużonej nadziei. Zgaśnie blask łzy na okładce "Historii wieczności" Jorge Luisa Borgesa - Sebastian nie zmartwychwstanie. Pierzchnie płomyk zapałki przy rzęsach człowieka stojącego w blasku nie z tej ziemi - błazny nie pomogą. Sczeźnie jasność w szczelinie po lewej stronie kroków - włóczęga nie ustanie. Umrze światło w kloszu jak ludzka czaszka - jutro kolejny lęk przed nocą i garść słów. Tyle.

Tu, w mieście znużonych wódek, włócząc się po swojej Maipu, śniąc wiersz o Philipie Larkinie, jeden z klaunów Libery - Bronisław Maj - wyśnił frazę: "Dobra, przyjmuję to, wiem: nie można/ Rozplątać tej całości: nic-oddech-śmierć-nic.". No, nie można. I nie ma lepszej kody seansu Libery. Bezlitosna godzina: nic-oddech-śmierć-nic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji