Romantyk zapoznany
PRZED kilku dniami w Teatrze Narodowym w Warszawie odbyła się premiera, której nie sposób przecenić: Adam Hanuszkiewicz przedstawił nam "Wacława dzieje" Stefana Garczyńskiego - sceniczną adaptację utworu, o którym - mówiąc szczerze - bardzo niewiele dotąd wiedzieliśmy.
Nawet dla ludzi dość dobrze obeznanych z dawną polską literaturą - nazwisko Garczyńskiego kojarzyło się raczej niezmiennie z określeniami typu: epigon Mickiewicza i Słowackiego, poeta romantyczny, po którym nic nie zostało. A przecież jakże mylny był to sąd!
Państwowy Instytut Wydawniczy na samą premierę w Narodowym opublikował - po raz pierwszy w XX wieku - "Wacława dzieje" - i oto okazuje się, iż jest to wspaniały romantyczny poemat, napisany w tym samym czasie, co "Dziady" Mickiewicza, a wcześniej - niż "Kordian" Słowackiego i "Nieboska" Krasińskiego". Poemat niezwykle piękny, nasycony najbardziej ważkimi treściami filozoficznymi, politycznymi, patriotycznymi; poemat, który śmiało zaliczyć można do najwybitniejszych osiągnięć romantycznej literatury.
Garczyński był przyjacielem Mickiewicza i wydaje się, iż jedynie autor "Pana Tadeusza" prawdziwie go doceniał. To właśnie Mickiewicz zwał Garczyńskiego "poetą najbardziej polskim", "poetą rewolucji", "talentem wielkim, który daleko pójdzie i który już teraz (a więc w chwili napisania "Wacława dziejów") jest na stanowisku, na którym ostatnie moje (a więc Mickiewicza) dzieła spoczęły".
Wbrew przewidywaniom przyjaciela, Garczyński nie poszedł jednak dalej, bo śmierć przecięła linię jego życia. W dwa lata po Powstaniu Listopadowym, w którym walczył i za waleczność w obronie Warszawy otrzymał Virtuti Militari - zmarł na gruźlicę w Avignonie. Miał wówczas lat 28 i dwa wydane drukiem tomiki poezji. Jeden z nich zawierał właśnie "Wacława dzieje" - historię modelowego romantycznego bohatera w polskim wydaniu - poemat znakomicie "odbijający stan duszy wielu ludzi w teraźniejszym czasie" (znów cytat z Mickiewicza). Aktualne wydanie "Wacława dziejów" stało się więc sensacją historyczno-literacką, natomiast premiera w Narodowym - sensacją teatralną. Bo Hanuszkiewicz zrobił spektakl znakomity, w niczym nie ustępujący słynnym jego inscenizacjom "Kordiana", "Norwida", "Beniowskiego".
Opracowanie tekstu sprowadził zresztą do minimum, dokonał jedynie niezbędnych skrótów, jedną scenę przeniósł na początek w formie prologu. Ale całość zrealizował z olbrzymim rozmachem, poprowadził ją po mistrzowsku wydobywając na scenie wszystkie najbardziej istotne wartości utworu. Pomogli mu w tym znakomicie: scenarzysta (Marian Kołodziej) i autor muzyki (Andrzej Kurylewicz). Zwłaszcza muzyka dodała temu przedstawieniu barwy niezwykle wprost urokliwej.
No i oczywiście aktorzy. Cały zespół Teatru Narodowego zasłużył z okazji tej premiery na słowa wielkiego uznania. Nawet najmniejsze role dopracowane były do maksimum, a postacie tytułowe - z młodym Krzysztofem Kolbergerem na czele - zagrane w sposób godny najwyższego podziwu.
Rzadki to przypadek, by aktor stawiający pierwsze poważniejsze kroki na scenie wykazał tak ogromną siłę wyrazu, tak wielką umiejętność przechodzenia od najdelikatniejszego liryzmu do scen najbardziej dramatycznych, buntowniczych, ekspresyjnych, a przecież ani przez moment nie przerysowanych. Zdarzyło się to ostatnio jedynie chyba Danielowi Olbrychskiemu, który zresztą w tym spektaklu Kolbergerowi partneruje stwarzając doskonałą postać antagonistyczną, człowieka przeciwstawiającego sile uczucia racje rozumu.
Tak więc, wraz z nową premierą w Teatrze Narodowym literaturze powtórnie odkryte zostało, a teatrowi przybyło - dzieło głębokie i piękne. Adamowi Hanuszkiewiczowi gorące za to dzięki.