Artykuły

Moralność pani Dulskiej

Teatr im. Juliana Tuwima, przyjąwszy na siebie obowiązki teatru dla młodzieży, stara się wywiązywać z ruch między innymi przez prezentację na swojej scenie tytułów z kręgu lektury szkolnej. Wcale piękny to zamiar, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że na liście owych lektur znajdują się dzieła stanowiące klasykę dramaturgii, dzieła najwyższej rangi artystycznej i społecznej, utwory, do których immanentnie w nich tkwiącej wartości historia teatru dopisała wspaniałe tradycje inscenizacyjne.

Wprowadzenie do repertuaru "Odprawy posłów greckich", "Antygony", a ostatnio "Moralności pani Dulskiej" dobrze świadczy o samoświadomości dyrekcji i zespołu tego teatru, o rozumieniu stojących przed nim zadań i konieczności spełniania przezeń wielu funkcji i zadań artystycznych, poznawczych, wychowawczych, ideowych itp.

Mniej piękną jest rzeczą, iż utwory te nie znajdują w Teatrze im. Tuwima godnej swych walorów, najszerzej rozumianej oprawy inscenizacyjnej, której cechą nadrzędną winna być (i ze względu na wartość tych dzieł i ze względu na młodego niewyrobionego, a nader wrażliwego i łatwo chłonącego właściwie każdą propozycję młodego widza) szlachetność scenicznego rysunku najlepiej zawsze sprzyjająca właściwemu i pełnemu przekazowi myśli autora i co najmniej nienaganną interpretacja aktorska wziętego na sceniczny warsztat dzieła.

W tym względzie Teatr im. Tuwima nie znajduje właściwej miary i w poszukiwaniu najlepszego modelu inscenizacyjnego wciąż miota się między dwiema skrajnościami, z których ani jedna ani druga nie mogą zadowolić odbiorcy. Jeśli już mowa o owych skrajnościach, to aby nie być gołosłowną posłużę się najświeższymi przykładami. Oto Teatr im. Juliana Tuwima z pełną dezynwolturą "dramatyzuje" tekst Sofoklesa, tak jakby dla najlepszego i najpełniejszego zrozumienia jego "Antygony" nie wystarczał oryginał dzieła tego ciągle najlepszego na święcie i niepokonanego w swej konkurencji dramaturga, oto dla zaakcentowania i uświadomienia odbiorcy istnienia w świecie łączącego epoki pomostu wielkiego humanizmu wplata w spektakl poezję Czesława Miłosza istotnie wspaniałą, ale zbyt grubym ściegiem przy szytą do całości inscenizacji (Tu, swoją drogą, rodzi się pytanie czy w tak udramatyzowanej "Antygonie" znalazłby się ów wiersz Miłosza, gdyby premiera tej inscenizacji odbywała się rok temu?). To przykład jednej skrajności. Druga - polaryzująca z założenia "awangardowe" poczynania młodych inscenizatorów objawia się szlachetną skądinąd chęcią klasycznej inscenizacji klasycznej dramaturgii Sama chęć jednak, jeśli nie jest podparta innymi walorami, których mnogość za Mickiewiczem dałoby się zamknąć w jednym pojęciu "sił", miast klasycznej szlachetności inscenizacji, przynosi inscenizacyjny schemat, ten zaś, nawet bez analizy okazuje się być banałem rażącym i pozbawionym dobrego smaku.

Z tej ostatniej Skrajności zrodziła się inscenizacja "Moralności pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej, co stwierdzić muszę z tym większą przykrością i bólem, że autorką tej inscenizacji jest Jadwiga Chojnacka - artystka bardzo dla łódzkiej i polskiej sceny zasłużona, aktorka wytrawna i mogąca poszczycić się kreacjami naprawdę wielkimi, które dawno już wpisały się w historię naszego teatru i filmu, autorka wielu interesujących inscenizacji, świetny reżyser i pedagog.

Zrządzeniem losu, bądź za sprawą jakichś mocy ciążących widać nad tym teatrem nie udało się Jadwidze Chojnackiej zadowolić nas ani inscenizacją "Moralność pani Dulskiej" ani interpretacją roli głównej bohaterki.

Widziałam już różne inscenizacje tej sztuki, spektakle robione "odkrywczo" i "po bożemu", widziałam Dulskie-matrony i "Dulskie-mateczki, raz widziałam Dulską, która podkreślała doskwierający jej brak satysfakcji seksualnej, kilka razy Dulską jako skutek panujących obyczajów i fałszywie pojmowanej moralności, a bodaj w dwóch Inscenizacjach jako personalnie pojmowaną przyczynę wszelkiego zła i moralnej zgnilizny. Zawsze jednak, niezależnie od różnicy interpretacji widziałam Dulską jakąś Konkretną, określoną. W najnowszej łódzkiej inscenizacji Dulska jest "żadna" i ta jej nieokreśloność wcale nie oznacza typowości.

Jadwiga Chojnacka zagrała ją właściwie bez żadnej koncepcji i uczyniła to w takim samym stopniu w jakim bez koncepcji wyreżyserowała spektakl rażący banalnymi rozwiązaniami sytuacyjnymi i zupełnie płaskim rysunkiem postaci, które są jednowymiarowe i jakby zupełnie nie zainteresowane łączącymi je związkami. Ta jednowymiarowość postaci i niezręczność scenicznych sytuacji sprawiła, że jakby umknęło z tej sztuki wiele scen, na które zwykle się czeka, a w których najlepiej zawiera się myśl autorki. I w takim właśnie rozumieniu niemal nie było sceny z Sąsiadką, blado wypadł wątek córek, pseudokonflikt Zbyszka z własnym sumieniem był jeszcze bardziej fałszywy w scenicznej interpretacji, skrzywdzona Hanka swój wielki dramat - nie widząc chyba innej możliwości - po prostu wykrzyczała w finale, Juliasiewiczowa miast wyrafinowania prezentowała żenującą trywialność i tylko Felicjan Dulski dzielnie krążył wokół stołu idąc na kopiec Kościuszki.

Nie zbudowała Jadwiga Chojnacka tej rzeczywistości, która otaczając Dulską stwarza ją samą, i świata, który z drugiej strony tworzony przez Dulską, od rana do wieczora stwarza sam siebie. Żaden z tych światów nie istnieje osobno. Żaden nie zaistniał na scenie Teatru im. Tuwima.

Jednowymiarowo określone zadania aktorskie nie przyniosły w swej realizacji ciekawych rezultatów. Grano z przejęciem, ale bez efektu, jakby nie słysząc partnerów, a niedostateczne opanowanie tekstu dodatkowo komplikowało Ariele sytuacji wystarczająco doprawdy niezręcznych.

Stosunkowo obronną ręką wybrnął ze swego zadania Euzebiusz Olszewski w roli Felicjana, on jeden bowiem zdecydował się na pełną charakterystyczność. Nazbyt rażących dla wykreowania swej postaci środków użyła Sonia Ciesielska w roli Juliasiewiczowej, która w interpretacji tej aktorki była jednotonalna, krzykliwa i nie wyrafinowana, ale pozbawiona manier i pewnej koniecznej jednak (nawet przy duszy ko-, koty) elegancji bycia, wdzięku i kokieterii. Ewa Leśniak w roli Sąsiadki, wciśnięta w kąt najnieszczęśliwiej ustawionej kanapy niewiele mogła uczynić, co stwierdziwszy starała się możliwie szybko wyartykułować tekst i równie szybko zeszła ze sceny. Odtwórczynie ról Hesi i Meli - Jolanta Nowińska i Barbara Romanowicz - obie studentki PWSFTviT, wykonały swoje zadania poprawnie choć i tu żałować należy że nie zechciały poszukać takiego sposobu interpretacji tych ról, który pozwoliłby im wyjść poza schemat. Ze szlachetną pasją odtwarzający postać Zbyszka Włodzimierz Adamski również nie uczynił więcej niż mu zlecono, a szkoda, bo czuło się w jego interpretacji szerszą możliwość ciekawiej zagranej roli. Poprawnie wywiązała się ze swego zadania Danuta Cwynarówna w roli Tadrachowej. Mniej poprawnie Barbara Szymanowska - Hanka.

Zadanie poprawności postawiła przed sobą Ewa Kałczak-Koziełowa, autorka scenografii. Zamiar wykreowania na scenie typowego salonu mieszczańskiego powiódł się połowicznie. Salon tchnie całkiem chyba pozaprogramową brzydotą i tandetą. Dulscy - jak sądzę - mieszkali solidniej.

Nie mogę doprawdy odżałować, że aktorce tak wybitnej i reżyserce tak wytrawnej nie udało się zrealizować przedstawienia do którego - wydawało się, iż jak do roli Dulskiej - jest szczególnie predestynowana. To właśnie trzeba stwierdzić jasno: nie udało się. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji