Artykuły

"Moralności pani Dulskiej"

Dwie skośne ściany, w nich wiele drzwi. Tam, jak w szafach poukładała życie swego domu pani Dulska. Pierwsze drzwi na prawo - to Felicjan, odrabiający wiernie swoją pensyjkę codziennym urzędowaniem i swoją "kuracyjną" wędrówkę wokół stołu z wydzielanymi grosikami wykradający się codziennie do swojej kawiarni. Ten, który swoje życie ułożył bez wstrząsów, bo potrafił przechodzić przez nie łagodnie, za łokciami własnej żony. Dalej drzwi Meli, dziewczyny naiwnej, innej niż otoczenie, głupiutkiej i wątłej. Obok niej Piesia, która zawsze da sobie radę. Po drugiej stronie jedyny syn, utrapienie matki, który zamiast dbać o swoją posadę, hula po nocach, zaciągając długi. I wreszcie drzwi matki tego rodu, nieśmiertelnej pani Dulskiej...

W perspektywie przedpokój z rozłożystymi rogami jelenimi, a pomiędzy tymi rozlicznymi drzwiami, w centrum sceny, owa bawialnia, salonik Dulskich, gdzie rozgrywa się akcja sztuki. Opisuję tę scenografię, bo rzeczywiście podoba mi się zamysł tego poszufladkowania całej rodziny Dulskich, te drzwi-szafy, które nikogo przed nikim nie chronią; gdzie poczynania wszystkich muszą być dokładnie obliczone i wzięte pod rozwagę w domowym budżecie. Ale zamysł scenografa, Janusza Tartyłły, niezupełnie się sprawdził w całym spektaklu. Dla mnie stuk zamykanych i otwieranych drzwi w tym spektaklu powinien wyznaczać narastanie wrątku dramatycznego, jego punkt kulminacyjny i jego finale. Kto wie, czy nie byłoby to interesujące, ale wówczas przedstawienie musiałoby mieć bardzo określony rytm, a tego w naszym obrazku o ludzkiej stabilizacji, niestety, nie było.

Reżyser, Jarosław Kuszewski, który trze ci z kolei sięga w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym po "Tragikomedię kołtuńską" Gabrieli Zapolskiej, chyba trochę przecelebrował całe przedstawienie. Brak w nim selekcji. Stąd spektakl ciągnie się przez niemal trzy godziny, a to jednak zbyt wiele jak na wytrzymałość widza.

Powie ktoś, że temat tego wart, że kołtuństwa u nas jeszcze wiele, że każda stabilizacja przynosi jego nowe objawy, I to chyba prawda. Dulszczyzna panuje jeszcze w wielu kręgach, spotykamy się z jej objawami co dzień. Reżyser nawet to podkreślił w scenie końcowej, kiedy wszyscy zasiadają wokół stołu, jak na rodzinnej fotografii - nieruchomieją, są, trwają. Spektakl jest wprawdzie zbyt długi, chociaż zwycięsko wychodzi z niego przede wszystkim sama Zapolska, zjadliwie, kąśliwie atakująca mieszczaństwo, z jego zakłamaniem, fałszem i obłudą.

To i tak wiele, bo młodzież będzie mogła obejrzeć chociaż jedną sztukę w sezonie z zakresu lektury szkolnej. Ale - swoją drogą - Zapolska ma szczególne szczęście do koszalińskiego teatru. Bo tu i "Żabusię" kreowała Irena Górska, i "Ich czworo" grano, i wreszcie "Moralność pani Dulskiej" doczekała się trzeciej realizacji. Warto jednak przypomnieć, że teatr ten jeszcze nie ma dwudziestu pięciu lat i wielu nazwisk polskich dramaturgów dotąd nie drukowano na jego afiszach.

Na domiar koszaliński spektakl został przygotowany już po () premierze "Moralności pani Dulskiej". Pierwsze recenzje filmu nie są najbardziej pochlebne, nie mniej dla widza będzie to okazja do porównań czy to założeń reżyserskich, czy też gry aktorów. Zapolska pisała: "Gdy artyści odczują autora, uwierzą w jego szczerość i sami będą szczerymi - przekonają widzów i krytykę". W koszalińskim przedstawieniu nie wszyscy przekonują, a na pewno, nie wszyscy w jednakowej mierze.

Zacznijmy od roli tytułowej, którą gra Barbara Grudzińska. Może to być sprawa sporna, bo "zmorę wszechczasów" można zagrać rozmaicie, a na domiar zawsze w pamięci ludzkiej istnieją niedoścignione wzorce aktorskie z wielu innych teatrów. Na to nie ma rady, ale dla mnie taka pani Dulska może być, bo po prawdzie każda będzie straszna. Tak jest napisana rola, tyle, że dzisiaj pani Dulska nie musi straszyć ani byle szlafrokiem, ani postrzępioną fryzurą. Podoba mi się, że Jerzy Fitio nie odgrywa zastraszonego i zabiedzonego półidioty, ale jest człowiekiem który ciągnie profit z sytuacji, w jaką wpadł. Należą się także słowa uznania Ewie Nawrockiej za rolę Juliasiewiczowej; za dyskretną grę, w której nie ma nic przerysowanego, chociaż aktorka potrafi zaznaczyć i swoje dawne związki ze Zbyszkiem i pokazać wielką radość z sytuacji, w której Dulska-sknera musi zapłacić tysiąc guldenów odszkodowania. Podobała mi się także Małgorzata Pereta w roli Hanki, dziewczyna o niewątpliwie zewnętrznych, która ma wiele naturalnej prostoty i umiejętność poruszania się na scenie. Krystyna Michel (Mela) i Ewa Szczecińska (Hesia) grają młode dziewczęta, a te, poza cechami, w jakie wyposażyła je autorka, muszą jednak posiadać sporo wdzięku, który zawsze idzie w parze z młodością. A tego właśnie zabrakło. Lokatorką, zbyt ostentacyjnie żegnającą właścicielkę posesji, jest Kaja Kijowska; Tadrachową, z kolei nazbyt rodzajową - Wela Lam, Zbyszka gra reżyser przedstawienia, Jarosław Kuszewski. Młody Dulski nie przekonuje widowni, że może "poderwać" i Juliasiewiczową i Hankę.

Można tu też przytoczyć fragment uwag Zapolskiej, która pisała o nieporozumieniach między publicznością teatralną tak: "Gdy jedni lubią zagłębiać się w ciszy i badać słowa niedomówione - inni ożywczo uśmiechają się na głos bębnów, trąb i na pewien skład wyrazów, mających własność sprowadzać u nas skurcze śmiechu. Skoro jest jeden teatr - i jedna scena nigdy nie będzie pod tym względem zgody".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji