Artykuły

Przeciętna Dulska

"Moralność pani Dulskiej" Teatru Nowego z Zabrza była ostatnim przedstawieniem dramatycznym tegorocznej Śląskiej Wiosny Teatralnej. Obok "Krewniaków" Michała Bałuckiego, zaprezentowanych przez scenę z Bielska-Białej to jeszcze jedna dość- mocno zwietrzała sztuka tej Wiosny, a właściwie już lata. Odległa kostiumem, realiami, obyczajowością, najmniej może zawartym w niej problemem moralnym.

Mieszczańska mentalność, jaką wykpiła Zapolska nie przeminęła bynajmniej z tamtą formacją kulturową. Jest właściwie prościutka i sprowadza się do kilku, znanych jeszcze od czasów szkolnej, lektury stwierdzeń. Ze "na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział", że "byt zabezpieczony to podstawa życia", a cała sztuka życia polega na tym, by można było powiedzieć "u mnie dom spokojny". Znamy. Po cóż więc grać tę "Moralność"?

Przede wszystkim dla kilku pysznych portretów ludzkich i paru wyśmienitych, niebanalnych sytuacji, które porywają już w lekturze, a wygrane odpowiednio na scenicznych deskach nabierają krwi i rozmachu. Na pierwszym planie jest oczywiście Dulska, kobieta-żywioł, wcielenie teatralne doskonałej głupoty, małostkowości, bezduszności i w ogóle całej tej "strasznej mieszczańskości". Co by jednak nie rzec o szpetocie jej charakteru na scenie musi być ona kimś. To jednostka silna i energiczna, może być co najwyżej mniej lub bardziej odpychająca, z lekka demoniczna- lub sterująca raczej ku poczciwości, ale zawsze to Dulska. Nie byle jakie zadanie dla aktorki, której celem pierwszym winno być nadanie postaci wyrazistego piętna, pozwalającego jej dominować nad środowiskiem. Ale i pozostałe postaci układają się w niezgorszą galerię typów, charakterystycznych i zindywidualizowanych, głównie za sprawą swych mocno kontrastujących ze sobą osobowości.

W przedstawieniu zabrzańskim jakby zabrakło właśnie głównej bohaterki. Halina Piłatówna, odtwórczyni tej postaci wykonuje swą rolę zupełnie poprawnie, ale w całym przedstawieniu nie zdarzył się chyba jeden moment, by przez samą swą obecność na scenie po prostu zaistniała jako Dulska. Grała trochę jakby od niechcenia, powierzchownie, a wypowiadane zbyt jednostajnie kwestie (najczęściej zresztą w tonacji pokrzykująca - żałosnej), bez głębszego różnicowania emocjonalnego i interpretacyjnego, zacierały czasem, co celniejsze pointy. Tak było choćby w scenie końcowej, kiedy wręcz czeka się na słynne "No! będzie znów można żyć po bożemu", a kiedy słowa padające ze sceny są dość' nijakie. Brakło też aktorce tej odrobiny drapieżności, nieodzownej w kreśleniu charakteru prymitywnej, ale bezpardonowej mieszczki, nieodzownej jak nalot pewnego nieludzkiego "geniuszu" Dulskiej, otwierającego obraz obyczajowy, rodzajowy ku bardziej uogólniającej metaforze. Dulska, czy dulszczyzna w ogóle to wszak nie tylko zachowanie, obyczaje, styl życia, ale i określony sposób myślenia, obraz świata, to już niemal pewna filozofia.

Przedstawienie wyreżyserowane przez Włodzimierza Pawlaka pozostało dość jednowymiarowe, i dlatego - mimo iż było w nim parę sytuacji śmiesznych - trochę nudne. I to właściwie wszystko, co można by o nim powiedzieć, ale fakt, że o przedstawieniu niewiele da się powiedzieć też o nim jakoś świadczy, a już z pewnością nie świadczy najlepiej. Niby wszystko jest tak, jak to Zapolska wymyśliła i napisała - wnętrze, ludzie, ich zachowania i wypowiedzi, ale jakieś takie nieostre, mdłe, nic tu widzem naprawdę nie porusza, nie wstrząsa, a przecież o to w tej sztuce chodzi. Rzecz nie w tym nawet, że reżyser nie określił jasno swej koncepcji inscenizacyjnej, choć jest to poważnym mankamentem spektaklu, lecz przede wszystkim możliwościach wykonawczych odtwórców.

Spośród trzech adeptek obsadzonych za rolach dziewcząt jeszcze najlepiej sprawdziła się Bożena Rozworska jako Hanka, prosto, oszczędnie, bez niepotrzebnych przerysowań, ale w sumie przekonująco kształtują sylwetkę nieszczęśliwej dziewczyny. W postaciach dwu panien Dulskich (Anna Zapaśnik - Hesia, Grażyna Nestorowicz - Mela) -dawały niestety znać o sobie ułomności warsztatowe, głównie zresztą w zakresie operowania głosem, co szczególnie raziło w Hesi, wymagającej jednak wyższych umiejętności aktorskich. Zaciążyła na całym przedstawieniu niedopracowana gra z partnerem. Nawet inteligentnie zagrane epizody, jeśli nie spotykały się z należytym, odzewem, akompaniamentem ze strony współpartnerów, nie potrafiły ustrzec poszczególnych sytuacji przed wytracaniem tempa, właściwej im wewnętrznej dramaturgii, a w końcu przed rozmazywaniem się. Przykład znamienny to scena, gdy Zbyszko oznajmia wobec przybyłej do domu Tadrachowej swój zamiar poślubienia Hanki.

Andrzej Lipski, jako wyrodne dziecię familii Dulskich, poprowadził swą rolę czytelnym szlakiem interpretacyjnym, zaznaczając ewolucję po-wesołek, potem młodzieniec buntujący się przeciw światu i własnemu cynizmowi, a w końcu znowu cynik z wisielczym humorem i z o wiele większą dawką sarkazmu, zdobytego w dopiero co przeżytym doświadczeniu. Najbardziej mogła się w tym przedstawieniu podobać Hanna Boratyńska grająca Juliasiewiczową, w wystudiowanym geście, modulowaniu głosu, w plastycznym, wyszukanym modelowaniu sylwetki dającej postać wyraźnie ukształtowano i wypełnioną teatralnym istnieniem. I - oczywiście - trudno nie wspomnieć na koniec o Mieczysławie Daszewskim, kilkakrotnie pojawiającym się na scenie w charakterze Felicjana Dulskiego, wybornym i bardzo śmiesznym.

Mało tego jednak jak na sztukę tak bogatą wyposażoną w nie byle jakie sceniczne istnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji