Artykuły

Dulszczyzna się nie starzeje

- Dlaczego "Moralność pani Dulskiej", dlaczego w Radomiu?

- O Dulskiej ani słowa, wszystko napisałam w programie teatralnym. Dlaczego Radom? Na wszystkim w życiu ważą przypadki. Radomska publiczność pojawiła się w moim życiu po raz pierwszy 50 lat temu. Wspominam tamten epizod serdecznie, nawet ze wzruszeniem. Może to zadecydowało? Opowiem, jak było. Jesienią 1938 roku zaproponowano mi zagranie tak zwanej drugiej amantki w "Subretce" Duvala, w objazdowym zespole Reduty, który posiadał do swej dyspozycji specjalny wagon podróżny, przepiękny pulman, Były w nim przedziały przystosowane na mieszkania - każdy dla dwóch osób, część gospodarcza z prysznicami i kuchenkami oraz rodzaj magazynu, w którym przewożono dekoracje. Zresztą bardzo u-mowne: komplety kotar, trochę mebli, rekwizytów, małe zastawki. Wszystko, co pozwalało grać nawet na najmniejszych scenach. Czekały mnie dwa miesiące wędrownego życia. Bardzo mnie cieszyła perspektywa takiej- przygody! Poza ubraniami, nawet pościelą, zabrałam ze sobą wiele drobiazgów, żeby przyozdobić swój przedział. Kiedy, obładowana tobołami, zjawiłam się na warszawskim dworcu spostrzegłam, że organizatorzy są bardzo zdenerwowani. Zniknął bez śladu Redutowy wagon. A w Radomiu miała być premiera i dodatkowo jeszcze dwa przedstawienia! Musieliśmy tam dojechać normalnym pociągiem. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że nasze kłopoty są konsekwencją zatargu między Osterwą a ministrem komunikacji, zatargu, który nieprędko się skończył. A jednak zespół miał własny wagon! Właśnie dla Reduty ukradli go radomscy kolejarze. Nie był to żaden luksus, zwykła dwuosiówka III klasy, w której nawet nie można było nocować, ale jeździć - tak. W dodatku, w obawie przed zwierzchnikami, brać kolejarska przemycała w tajemnicy wagon ze stacji na stację, a nawet - wbrew przepisom - doczepiała go do pociągów pospiesznych. Jak musiała nas kochać publiczność, skoro stać ją było na taki gest? Cóż, objazdowemu zespołowi Reduty nic nie mogło przeszkodzić w pełnieniu swej misji. I jeszcze pointa mojej opowieści: jak się potem okazało, o "kradzieży" wiedzieli wszyscy, z ministrem komunikacji włącznie...

- Porozmawiajmy jednak o "Moralności..." Dlaczego wybrała Pani taką ramotę?

- W każdej dziedzinie artystycznej jest pewien kanon, na którym sprawdza się umiejętności. Muzycy grywają określone koncerty czy etiudy, aktorzy - pewne role. Jeśli ktoś poradzi sobie z bohaterami "Moralności...", zdaje egzamin aktorski. To właściwie dotyczy większości sztuk . Zapolskiej. Dobrze też, aby młodzież przekonała się, że lektura obowiązkowa- jeśli się ją potrafi czytać, wcale nie musi nudzić. A "Moralność..." niesie wartości ponadczasowe. Tym razem weszłam w tekst jeszcze głębiej, niż przy poprzednich realizacjach, chociaż ostateczny efekt zależy jednak od tego, jak pracują aktorzy.

- A jak pracują nasi aktorzy?

- Właśnie ci, w terenie, są znakomici. Pracują uczciwiej, rzetelniej traktują swój zawód.

- Przypomnijmy, korzystając z okazji, pewne fakty z Pani zawodowej kariery. Była Pani aktorką i wykładowcą w PWSTiF w Łodzi. Wyreżyserowała Pani wiele spektakli teatralnych, a na takich filmach, jak "Szatan z VII klasy", "Awantura o Basię" czy "Panienka z okienka" wychowało się niejedno pokolenie. Zajmowała się Pani także dubbingiem.

- I w dodatku jako pierwsza. Tuż po wojnie przyjechali do nas koledzy ze Związku Radzieckiego, aby nas tych umiejętności nauczyć. Do nowej pracy szukali reżyserów teatralnych. Dobry dubbing potrafią robić właściwie tylko ci, którzy większą uwagę zwracają na sposób wypowiadania kwestii przez aktora, niż na jego gest. W gronie wytypowanych i ja się znalazłam. Potem okazało się, że dwie pozostałe osoby akurat są zajęte gdzie indziej. Podczas tej pracy zdobyłam wiele cennych doświadczeń: poznałam tajemnice montażu, zobaczyłam, jak się

robi filmowe sklejki. To bardzo mi się przydało w montowaniu własnych filmów.

- Wydaje mi się, choć mogę się mylić, że większość czasu poświęciła Pani nie grze na scenie, lecz reżyserii. Co w tym zawodzie potrafi zafascynować?

- Zgodzę się z tym twierdzeniem, lecz kolejność była taka: najpierw zafascynował mnie jednak zawód aktorki, chociaż to, co zwykło się określać mianem świadomości zawodowej, przyszło dużo później. Może w momencie, w którym zetknęłam się ze Stanisławą Perzanowską7 Zawód przestał więc mieć dla mnie tajemnice jeszcze przed wojną. Potrafiłam śpiewać, tańczyć - mam przecież uprawnienia baletmistrza, grywałam właściwie wszystkie role. No z wyjątkiem chłopek i, jak to się dawniej elegancko nazywało, kokot. Kiedy po wojnie znacznie zmalały szeregi reżyserów, postanowiłam i ja skończyć studia specjalistyczne. Przekazywanie własnych doświadczeń i wiedzy fascynuje mnie od lat z niezmienną siłą.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji