Artykuły

Piętrowa zabawa

"Pomału, a jeszcze raz!" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Franciszek Prochaska w miesięczniku Śląsk.

Zabieg polegający na ukazywaniu na scenie "teatru w teatrze" nie jest niczym nowym. Podobnie pokazywanie teatru od -strony, której publiczność nie ogląda, czyli garderoby i wszystkiego tego, co się znajduje za kulisami. Czasem powstają dzięki temu arcydzieła (Szekspir, Wyspiański). Znacznie częściej takie "zjadanie własnego ogona" kończy się, niestety, klapą. Ale nie tym razem. Pokazany w chorzowskim Teatrze Rozrywki spektakl "Pomału, a jeszcze raz" bawi od początku do końca, choć są w nim też momenty bardzo liryczne.

Z prapremierą zespół zdążył na sam koniec sezonu (29 czerwca), premiera prasowa odbyła się 9 września. Wypełniona nie tylko dziennikarzami i krytykami sala świadczyła - tak myślę - o tym, że po czerwcowym przedstawieniu dobra fama "poszła w miasto".

Warto powiedzieć o genezie przedstawienia. Oto autor (i aktor) Igor Sebo, mieszkający w Pradze Słowak, poleciał na festiwal teatralny do Zagrzebia. Tam dowiedział się, że garderobę będzie dzielić z dwiema polskimi aktorkami: Marią Meyer i Elżbietą Okupską. "Koedukacyjna przebieralnia" doprowadziła do tego. że gwiazdy z Chorzowa wystąpiły w Pradze, natomiast czeski Słowak wystąpił w Teatrze Rozrywki. Znajomość przerodziła się w przyjaźń. A wspólna kolacja, w której uczestniczył jeszcze Robert Talarczyk, była ostatnim impulsem do "zrobienia czegoś wspólnie". Tak powstała sztuka napisana specjalnie dla chorzowskiej Rozrywki, a nawet dla określonych aktorów (bohaterowie noszą nawet prawdziwe imiona wykonawców). Pisanie dla osób, które się dobrze zna, zawsze pomaga spektaklowi. Tak było i tym razem. "Rzecz" zaczyna się dość makabrycznic jak na sztukę "śmiechu wartą". Bo oto podczas próby, która odsłania wszystkie niedostatki aktorskiego rzemiosła jej uczestników, szlag trafia jednego z wykonawców i zarazem reżysera. A tu już wyznaczono termin premiery, w dodatku finansuje ten "projekt" Unia Europejska, która przyznała środki na czterech, nie na trzech aktorów. Teatralni koledzy z Polski nie są zainteresowani udziałem w przedstawieniu, tłuką seriale, kręcą reklamy, więc Marynia w akcie desperacji przypomina sobie o słowackim artyście poznanym w Zagrzebiu. Igor przybywa i... "zaczynają się schody". A właściwie zabawa rozgrywająca się na kilku piętrach. Pierwsze z nich jest tylko dla wtajemniczonych, tych, co dobrze znają występujących aktorów prywatnie oraz "wiedzą więcej" o samym chorzowskim teatrze. Choć do takiego odbioru spektaklu "klucz" mają tylko wybrani, nie przeszkadza to wcale w zabawie widzom - że się tak wyrażę -"cywilnym". Ponieważ oni mogą obserwować przygotowania do premiery, już same w sobie bardzo śmieszne (np. powtarzanie jakiejś sytuacji "pomału, a jeszcze raz") i zapowiadające gigantyczną katastrofę oraz cieszyć się "prywatnymi" relacjami między poszczególnymi postaciami (wzajemne animozje, rywalizacja, jakieś "podchody" i jednocześnie bóle urażonych próżności).

Ale aktorzy to nie jakieś "automaty do gry" - to również kobiety i mężczyźni. Więc dochodzi kolejne piętro: rozgrywki damsko-męskie, damsko-damskie i męsko-męskie. Galimatias wynikający z całego tego układu potęgują jeszcze nieporozumienia lingwistyczne, bo przecież Igor jest Słowakiem z Pragi, więc ze sceny słyszymy kwestie w trzech językach. Kiedy do premiery zostają już tylko minuty, wszystko praktycznie się wali. Reżyser i aktor Robert, kompletnie sfrustrowany "zabiera swoje zabawki i idzie do domu". Reszta też się rozchodzi. Ale kiedy przychodzi pora na rozpoczęcie spektaklu, aktorzy znowu pojawiają się na scenie i brawurowo wykonują piosenkę, którą "kładli" w początkowej scenie. Jest w ich mobilizacji kawałek prawdy o teatrze, o jego magii, która sprawia, że choć do końca wszystko idzie źle - w dniu przedstawienia następuje cud.

W tej zabawie bardzo dobrze czują się aktorzy. A nie jest łatwo zagrać samego siebie, zwłaszcza w spektaklu komicznym, bo zaraz dochodzi pokusa, żeby trochę poszarżować, "dośmiesznić", bo przecież słynne "lustro przy gościńcu" jest tym razem nieco krzywe. Ale powiodło się. Nawet w ryzykownej scenie alkoholowych rozmów udało się zachować umiar w stosowaniu "pijackich efektów specjalnych". Podobały mi się zwłaszcza obie panie. Maria Meyer i Elżbieta Okupska stworzyły postacie bardzo wyraziste, budując kreacje na kontraście charakterów i temperamentów. W dodatku, choć jak to bywa między "koleżankami z pracy", nie oszczędzały się nawzajem, demonstrując wręcz pewną wredność, to potrafiły jednocześnie sprawić, że ich "kobietom teatralnym" nie brakuje ciepła.

Wspomniałem, że są w tym zabawnym widowisku także momenty liryczne. Chodzi o piosenki (w końcu Teatr Rozrywki specjalizuje się w śpiewograch i musicalach), które stanowią jakby kontrapunkt dla komicznej akcji. Ich interpretacja była kolejnym atutem przedstawienia. Warto więc powiedzieć też, że teksty do nich napisali Pavel Cmiral (stale współpracuje z Sebo) i Robert Talarczyk. Perełką byli Komedianci, już choćby tylko z tego względu, że poszczególne zwrotki złożyły się na prawdziwą "antologię" sztuk Szekspira.

Wróżę temu spektaklowi powodzenie u publiczności. Po pierwsze dlatego, że widzowie lubią dobrą zabawę. A poza tym - bo jest w tym przedstawieniu trochę "poetyki" rodem z tzw. kolorowych tygodników. "Wpuszczeni za kulisy" widzimy, kto z kim i dlaczego, jak się te gwiazdy między sobą żrą itd. I choć to wszystko literacka fikcja, daje jednak złudzenie, że coś tam z życia "artystów" udało nam się podejrzeć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji