Artykuły

Pani Dulska w "Pułapce"

Powody, by wystawiać dziś Moralność pani Dolskiej nie są wcale oczywiste, choć robi to z sukcesem wiele teatrów. Zapolska była niewątpliwie znakomitą pisarką teatralną i chyba nikt, bodaj z Mrożkiem włącznie, nie powtórzył sukcesu jej międzynarodowej popularności, ale byłbym bardzo ostrożny w szermowaniu argumentem "aktualności" jej tekstów. Zarówno nieśmiertelna Moralność..., jak i inne, zapomniane, dramaty (np. "Kobieta bez skazy"), nie mówiąc już o prozie - związane są bardzo wyraźnie z konkretną epoką społeczną. Nią się karmią, jej przedstawicieli opisują, na niej się kończą. Zapolska nie pisze w końcu o uniwersaliach; Dulska to nie Antygona, a Żabusi daleko do Ofelii.

Tak jak "Upiory" Ibsena zrobiły się - od czasu wynalezienia penicyliny - nieco old fashioned, tak i "Moralność pani Dulskiej" bardziej przystaje do kanonu Biblioteki Narodowej niż "Twojego Stylu". A przecież, oglądając ostatnio komedię Zapolskiej w gdańskim Teatrze Wybrzeże, nie czułem się jak w gabinecie figur woskowych.

Te postaci żyły, sekwencje scen miały swoją logikę, jakaś uparta, egzystencjalna prawda wyzierała zza rodzajowości barchanów, "podwójnej moralności" i suszących się na piecu cygar. Ale nie była to wcale banalna prawda o moralnej hipokryzji "strasznych mieszczan". To przedstawienie było o czymś innym i pokazało, jak wiele w "sprawie Zapolskiej" jest jeszcze do powiedzenia.

Ale zacznijmy od początku. Spektakl "Moralności..." wyreżyserował w Gdańsku niedawny absolwent PWST w Krakowie - Adam Orzechowski. Dyrektor Krzysztof Babicki musiał być widać zadowolony z jego pracy, skoro w trakcie prób zdecydował o przeniesieniu premiery z miniaturowej Sceny im. Hebanowskiego na dużą scenę teatru. I to mimo niedawnej wpadki innego początkującego reżysera Szczepana Szczykny, który wyłożył się tu z "Fantazym". Była to zapewne decyzja słuszna, gdyż ten tekst wymaga realistycznej przestrzeni czy, mówiąc wprost - salonu.

W salonie właśnie - między piecem i fortepianem - kłębią się żywioły Dulskich. Orzechowski prowadzi swój spektakl bardzo "po Bożemu". Dotyczy to i scenografii, i muzyki (w której - nadspodziewanie spójnie z całością - pobrzmiewają takty "IX Symfonii" Beethovena), i - przede wszystkim -aktorstwa. Ten sam zespół, który na co dzień ma tendencje do przesadnej ekspresji, tym razem potrafił się zatrzymać na jakiejś niewidzialnej granicy, poza którą zaczyna się aktorska szarża, krzyk i ogólne tupanie.

Dzięki temu emocje są stłumione, namiętności wyciszone, bunty ukryte - Choć i tak co i rusz z każdego kąta wyłażą. Dulska ma, czego chciała - brudy, które do upojenia może prać w swych własnych czterech ścianach. I tylko Dulska (świetna Wanda Neumann) jest krzykliwa, histeryczna, przesadna. Do czasu. W interpretacji Adama Orzechowskiego jest bowiem pani Aniela tyleż tyranem swej rodziny, co jej o f i a r ą.

Wszyscy oni - Felicjan, Hesia z Melą, Zbyszko, Juliasiewiczowa - są w końcu z tej samej gliny ulepieni i tym samym - dość kategorycznym -regułom społecznych zachowań podlegają. Mechaniczne ustawianie Dulskiej i c a ł e j jej rodziny po dwóch przeciwnych stronach barykady jest nieporozumieniem. Dulska, pełna hipokryzji czy - jak kto woli - "kołtuństwa" - w ostatecznym rozrachunku dąży przecież do dobra (prawda, że indywidualnie rozumianego). Cała jej klasa jest, w pewnym sensie, strażnicą wartości. Hipokryzja moralna tej akurat grupy społecznej nie jest w perspektywie historycznej niczym wyjątkowym.

Można więc i na Dulską, i na całą jej rodzinę spojrzeć jak na ofiary egzystencjalnej sytuacji, w której się znaleźli. Żenili się bez miłości, zachowywali zawsze "tak, jak trzeba", dbali o rentę i tenutę bardziej niż o swe dusze nieśmiertelne. Ale przecież nie zapisali się z wyboru do "partii kołtunów". Urodzili się jej członkami i jeśli próbowali się zbuntować, to głównie w "nocnej kawiarni" (co akurat należało do zachowań tolerowanych).

Mela cytując matkę szyderczo powtarza: "Do zamążpójścia to trzeba mieć końskie zdrowie". I nie ma się z czego śmiać... To jest małżeństwo bez miłości, macierzyństwo bez radości, życiorysy jako zadanie do wykonania. Wanda Neumann gra Dulską histeryczną i apodyktyczną, ale przecie wszystkim - bezradną. Jej bohaterka zna kilka podstawowych zachowań, kilka reakcji. Trzyma się ich kurczowo, powtarza parę prawd podstawowych, ale nie wierzy w nie jak i inni. Wszystko to jest mechaniczne, jak bunty Zbyszka, milczenie Felicjana, ciąże służących. Nie jest groźna, jest żałosna. Jak każdy, kto nie kocha i nie jest kochany.

Felicjan na pewno nie kocha żony. Ale czy jest tylko pantoflarzem i safandułą? Nie jest nim postać grana przez Jerzego Łapińskiego. Przecież programowe milczenie Felicjana, jego ucieczki do kawiarni, kradzione cygara - to wariant buntu przeciw konkretnej osobie. Przeciw światu.

To samo można powiedzieć o innych postaciach. Wszyscy w tym spektaklu są jeśli nie z tej samej gliny, to na pewno z tej samej epoki. Stąd świetne epizody Marzeny Nieczui-Urbańskiej (Lokatorka) i - zwłaszcza - Barbary Patorskiej (Tadrachowa). Mnie jednak szczególnie zaintrygowały interpretacje postaci Hesi (Joanna Kreft-Baka) i Meli (Anna Bielańska). W gdańskim spektaklu ta para sióstr przypomina żywo relację między Blanką (Mela) i Pauliną (Hesia) z Różewiczowskiego Białego małżeństwa. Ale czy to Orzechowski miał w pamięci Różewicza, czy - być może - Różewicz Zapolską?

To przypuszczenie, niczego wielkiemu poecie nie ujmujące, każę jednak nieco inaczej spojrzeć na autorkę Skiza. W końcu Gabriela Zapolska żyła dalece inaczej niż Aniela Dulska, całą swą biografią potwierdzając, iż "wariant Dulskich" nie jest jedynym możliwym losem dziewiętnastowiecznej Polki. Z kolei Różewicz, już po "Białym małżeństwie", pisze "Pułapkę" - studium uwięzienia w losie, biografii, sytuacji.

Aniela Dulska to nie Franz Kafka, ale Mela, po doświadczeniach romansu brata ze służącą, ma wszelkie dane, by zostać Bianką (a Felicjan - Dziadkiem). Czasem niedaleko od Zapolskiej do Różewicza, a życie może być pułapką nie tylko dla neurotycznych poetów. Bardzo to ciekawa konstatacja. Adamowi Orzechowskiemu należy się nasza wdzięczność za to, iż precyzyjnie i logicznie to wyraził.

Spektakl, zaczynający się od wielkiej szarży Dulskiej, stopniowo opanowują żywioły "innych". Tych innych, których Dulska tyranizuje i którym służy. Przecież, tak naprawdę, to nie Dulska "załatwia" sprawę Hanki. Robi to nowoczesna, żyjąca ponad stan Juliasiewiczowa (Elżbieta Goetel). Dulska wraca do dawnej "kondycji", ale i tak - od dawna - jest bez szans. Rodzina liczy się z jej krzykami i skarbonką, ale nie z jej uczuciami. Oglądając Wandę Neumann (która bardzo udanie przechodzi od ról dramatycznych do rodzajowych) wierzymy, że Aniela Dulska je żywi. To naprawdę bardzo dużo! Bardzo to szczególna "Moralność pani Dulskiej" niepodobna do wszystkich, jakie dotąd oglądałem, na swój sposób bardzo współczesna. A przecież budzi kolejną refleksję - kołtuństwo "dulszczyzny" jest nieprzekładalne na obecne zachowania i obyczaje. Nie da się opowiedzieć o współczesnej hipokryzji moralnej przy pomocy Zapolskiej. Wciąż aktualna wartość jej pisarstwa polega zatem na czym innym. Znajduję ją w wyjątkowej jakości teatralnego pisarstwa i niejasnym, ukrytym, ale przecież czytelnym, egzystencjalnym wątku jej dramaturgii.

Pozycja Zapolskiej jest wciąż do zajęcia. Teatr nie jest gabinetem figur woskowych, a dzisiejsza Aniela Dulska wciąż pozostaje nie nazwana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji