Artykuły

Wrocław. 80. rocznica urodzin Andrzeja Waligórskiego

20 października minęła 80. rocznica urodzin Andrzeja Waligórskiego [na zdjęciu].

Plotkujemy o "panienkach z pierwszej i drugiej ręki", wołamy "hej, szable w dłoń", narzekamy, że "jesień idzie, nie ma na to rady", wzdychamy, że "cysorz to ma klawe życie" i pytamy "starszy sierżancie, skąd te łzy". Nieświadomie mówimy o Waligórskim

Był autorem setek wierszy, piosenek, słuchowisk radiowych, sztuk teatralnych i scenariuszy. Uważnie tropił ludzką głupotę, a jego kpiny bywały dosadne do bólu. A jak wyjdziemy z długów

Potrafił być liryczny, jak w wierszu "Realizm", gdzie obiecuje żonie: "a jak kiedyś wyjdziemy z długów/ I kłopotów będziemy mieć mniej/ to ci kupię suknię taką długą/ Jaką kiedyś miała Doris Day", przekonując w finale "Słuchaj, przecież to jest całkiem realne,/ Tylko nie śmiej się. / A zwłaszcza nie płacz...".

- Był poważnym człowiekiem - mówi Jerzy Skoczylas. - Humor był dla niego odtrutką na rzeczywistość.

"Najbliższe były mi te - jak je nazywałam - ballady z cieniem" - napisała po śmierci Waligórskiego Ewa Szumańska, słynna radiowa Młoda Lekarka. - "Taki cień powstaje czasem w środku najbardziej słonecznego dnia, kiedy pojedynczy, gruby obłok zakryje słoneczną tarczę. (...) Dawniej niejednokrotnie się zastanawiałam, który Andrzej jest prawdziwy? Ten dobroduszny, przyjazny ludziom, drwiący z nich tak, żeby nie sprawić im bólu? Ten rozsierdzony ludzką małością i głupotą, tnący po nich słowami jak brzytwą? Ten bujny, zakochany w życiu i czerpiący z niego pełnymi garściami? Czy ten, który obcował z cieniem? Dopiero dziś wiem, że wszyscy byli prawdziwi, każdy z nich".

Jedziemy, Panie Kulegu

"Rok 1938" - wspominał Andrzej Kurylewicz. - "Droga z Kosmacza przez Brustory do Riczki. Z prawej stok górski ogrodzony przełazem z okorowanych żerdzi, po tutejszemu - worynia, w górze carynka - ukwiecona górska łąka. Dwie nieduże łaciate kobyłki z długimi ogonami, rozważne i spokojne. Na nich dwaj chłopcy: ten większy - to Andrzej Waligórski, ten mniejszy - to Andrzej Kurylewicz. Obok furka z powożącym Hucułem. Na furce Waligórscy i Kurylewiczowie, parę ciotek i przyjaciół. Jedziemy, Panie Kulegu - to mój ojciec. Ta zaraz, niech on to kotu nasmaruji, bu skrzypi jak chulera - to pan Waligórski. Oj, żeby oni tylku nie pospadali - to z głębi ciotek. Ta czegu maju puspadać? - to pan Waligórski. Nu pewni, ta popatrz si Pan, Panie Kulegu, jak oni fajnu siedzu - to mój ojciec. Nie pospadali. Tylko niemożliwie odgnietli tyłki, bo siodło huculskie twarde, drewniane. Gdzie jesteś, załogo furki? Gdzie jesteście ojcowie? Gdzie chłopcy? Gdzie koniki? Gdzie Hucuł?".

Andrzej Waligórski urodził się w Nowym Targu. Dzieciństwo spędził na Podolu, potem rodzina przeniosła się do Gródka Jagiellońskiego. We Lwowie spędził okupację. Pod koniec wojny ojciec, lekarz, był w AK, a w styczniu 1945 r. został aresztowany przez NKWD i wywieziony do obozu w Krasnym Donie. Po uwolnieniu zmarł na zawał serca.

Studio 202

Andrzej z matką, siostrą i babcią przyjechali do Jawora. Wkrótce przenieśli się do Wrocławia. Ciągnęło go dziennikarstwo - zaczął od reportaży dla "Słowa Polskiego". Tekst o tym, jak dwóch alpinistów weszło na iglicę, żeby naprawić jej wierzchołek, przedrukowało sześć dzienników.

W 1950 r. trafił do rozgłośni Polskiego Radia we Wrocławiu. Przełożeni dostrzegli talent satyryka - poprosili, żeby zrobił coś wesołego dla chłopów. Tak powstała audycja "Tygodniowy rozrachunek". Późniejsze Studio 202 wzięło nazwę od pokoju, w którym pracował Waligórski - audycja pojawiła się w 1956 r.

- Kiedy studiowałem w latach 60., w akademiku słuchało się Studia 202 - wspomina Skoczylas. - To był rytuał. Któregoś dnia Waligórski przyszedł na spotkanie ze studentami. Miał plik tekstów pod pachą i czytał je po kolei, odpalając papierosa od papierosa. Co jeden wiersz, to lepszy. Kiedy założyliśmy Elitę, przyszedł na nasz występ. Usłyszeliśmy wiele ciepłych słów. I wszystkich nas po kolei ściągnął do radia.

Elektryk Braniborski i Bogusia z Łańcuta

Współpraca z Elitą przerodziła się w przyjaźń. - Nie był typowym szefem - opowiada Skoczylas. - Jego autorytet był niepodważalny, nie potrzebował niczego udowadniać.

Z urzędnikami miewał kłopoty - kiedy pisał parodię serialu "Czarne chmury", zatytułowaną "Ciemne tumany", jednym z bohaterów uczynił elektryka Braniborskiego (w oryginale był to elektor Brandenburski). Traf chciał, że sekretarzem partii we Wrocławiu był elektryk, który mieszkał przy ul. Braniborskiej. Niewinną parodię potraktował jako atak i długo uprzykrzał życie Waligórskiemu. Wiele lat później w jednej z fraszek satyryk pozdrawiał "braci Kaczyńskich i ich siostrę, Bogusię z Łańcuta". Bogusław Kaczyński wytoczył proces o zniesławienie, jednak skończyło się ugodą.

Dom bardzo otwarty

Pisał z taką samą łatwością jak czytał - a książki pochłaniał namiętnie. Jego przyjaciele żartują, że pracując nad parodią "Trylogii", napisał więcej niż Sienkiewicz. Na swojej maszynie Olimpia w pokoju 202 wystukiwał w zabójczym tempie teksty, w których dokonywał tylko drobnych poprawek.

Mimo że razem z Elitą sporo podróżował, nie lubił wyjeżdżać. Dom przy ul. Jaworowej był domem otwartym. Bywali tu Marek Grechuta, Piotr Fronczewski, Zbigniew Cybulski, Stanisław Dygat i rozmaici młodzi ludzie na życiowych zakrętach. Dla siebie miał azyl - pracownię na piętrze, do której nikt nie miał wstępu. - To mama prowadziła ten salon - tłumaczy Marek Waligórski, syn artysty. - Ojciec pracował na górze, schodził, rozmawiał z gośćmi i wracał do siebie.

- Zawsze było tam mnóstwo zwierząt - wspomina Skoczylas. - A to pies z przetrąconą łapką, a to kot ślepy na jedno oko, gołąb na parapecie i jeże, które przywędrowały z ogródka.

Marek Waligórski pamięta psy Kajtka i Dżinksa, wrednego kota Pierre Georgio, który wszystkich drapał, Arturka od Artura Młodnickiego i Gucia od Gucwińskich. - Wszyscy byli członkami rodziny - mówi Skoczylas.

Każda okazja była dobra do spotkania - imieniny, urodziny, pierwszy dzień wiosny, coroczne malowanie pisanek. Nawet w Wigilię, po wyjściu rodziny, zjawiali się znajomi. A kiedy w kalendarzu data była całkiem zwyczajna, do znajomych dzwoniła żona Waligórskiego, Aleksandra, i mówiła: - Bardzo dawno was nie było. Czy już zupełnie o nas zapomnieliście?

Serce - zdezelowany colt

Jego nagła śmierć 14 maja 1992 r. zaskoczyła wszystkich. Miał zaledwie 66 lat.

- Zniknął bez sygnałów ostrzegawczych, zostawił nas na lodzie - opowiada Skoczylas. - Dzień wcześniej wybieraliśmy się gdzieś razem, ale zadzwonił, że się źle czuje.

Przyjaciele żałowali spotkań i rozmów, które się nie odbyły, wielbiciele - wierszy, których nie napisał. A on sam? Może domu w górach, którego nie wybudował. - Marzenia odkładał na emeryturę - opowiada Marek Waligórski. - Wtedy chciał się cieszyć domem, rodziną, zwierzętami. Kupił działkę w Sulistrowiczkach, ale kiedy zorientował się, że zabudowa jest tam gęsta, oddał ją - chciał mieć prawdziwe ranczo. "Gdzieś za jakąś przełęczą/ Nie wiadomą nikomu,/ Pod księżycem, pod tęczą/ Czekasz na mnie mój domu,/ I kiedyś oprę ręce/ O twój sosnowy płot,/ Jeśli wytrzyma serce - /Zdezelowany colt".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji