Artykuły

WC-Dulscy

Jedną dobę trwa "Moralność pani Dulskiej" na gnieźnieńskiej scenie. Zaczyna się porannym biciem kościelnych dzwonów, potem o 12 - dobiega hejnał, zamykający akt I, po południu znowu dzwonią, a wieczorem - kiedy rozbłysną neony - słychać jazzowe szlagiery z pobliskiej tancbudy. No i wczesną porą zaczyna się akt ostatni, a całość kończy się tak, jak się zaczęła, porannymi dzwonami.

Reżyser Zdzisław Wardejn odsłonił Zapolskiej kolana, a to oznacza, że jego "Moralność" rozgrywa się w czasach bliskich nam obyczajowo i mentalnie, czyli w latach 20. Hesia, Mela, a w finale także służąca Hanka, noszą już modne spódniczki odkrywające nawet uda. A życie toczy się między kuchnią i ubikacją, którymi scenografowie (Barbara i Lucjan Zachmocowie) zabawnie połączyli międzywojenny salon Dulskich z naszymi M-4. Poprzez domowe WC wdziera się pospolitość i proza życia. A pod oknami, po skwerku oddzielającym posesję od ulicy, chodzi w tę i z powrotem stary Dulski, absurdalnie zaliczając swoje lecznicze spacery.

Wszyscy - oprócz naiwnej jeszcze Meli - nie mają żadnych zasad, co najwyżej je udają. Wcale jednak nie są z tego powodu niesympatyczni. Wydają się po prostu zwyczajni, nader - powiedziałbym - współcześni z tym swoim życiowym praktycyzmem, dbaniem o swój interes i takim małym cynizmem na codzienny użytek. Liczy się tylko korzyść albo przyjemność. Sama Dulska (Bożena Mrowińska) nie ma nic z matrony, rozchełstanego babsztyla czy domowej megiery. Jest zadbana, ma dobre maniery i takież samopoczucie. Dzierży dom i finanse, a w dodatku jest poniekąd taką bizneswomen, bo i kamienicę trzyma i czynsze winduje.

Poza Melą nikt z bohaterów Zapolskiej niczym się tak naprawdę nie przejmuje. Wszyscy wszystko mają... w WC, czyli w nosie. W efekcie wszystko jest dozwolone i wszystko jest grą. Stary Dulski udaje pantoflarza, bo to wygodna zasłona dymna. Pewnie chętnie poklepałby Hankę, kiedy nikt nie widzi. Swoje jedyne zdanie wypowiadane w sztuce zaczyna jak błogosławieństwo dla Zbyszka i Hanki, a kończy je odesłaniem wszystkich do diabła. Hanka z kolei udaje cichą i pracowitą, ale pewnie dybie na Zbyszka, żeby go złapać za męża. A kiedy nic z tego nie wychodzi, wówczas ze skromnej panny przeistacza się w wyzywającą i dość prostacką dziewczynę, która wie jak wyciągnąć z Dulskich odprawę alimentacyjną. Chociaż wcale nie jest pewne, czy nie usunie, czego trzeba.

Natomiast Zbyszko to sympatyczny i przystojny młody mężczyzna, który się jeszcze nie wyszumiał. Do życia podchodzi trochę cynicznie i na luzie. Ma sporo dystansu wobec siebie, domowego ciepełka i tej wiecznej życiowej krzątaniny. Owszem zbuntuje się i zagrozi nieakceptowanym ożenkiem, ale jest to zwyczajna przekora i wygłup, chwilowa złość na matkę i wszystkich dookoła, rodzaj prowokacji rodzinnej i demonstracja niezależności. Przejdzie mu ten matrymonialny pomysł przez noc, a ostatecznie wybije mu go z głowy w łóżku Juliasiewiczowa, skora do takich figli.

Gnieźnieńska "dulszczyzna" to swoista pseudonowoczesność: wszystko dozwolone i każdy dba o własny interes. Wszystko jest wykalkulowane, nawet "życzliwość i bezinteresowność". Grunt to wyjść na swoje. Byle życie układało się "po bożemu", a więc wygodnie i w miarę bezproblemowo.

Pierwsze skrzypce trzyma w tym przedstawieniu Bogdan Ferenc jako Zbyszko. On wnosi najwięcej wigoru i najlepiej trzyma tonację komediową. Ale cały zespół gra wyrównanie i bez dysonansów. Mamy więc w Gnieźnie porządny, nietuzinkowy spektakl. Współczesne, niebanalne i odmiennie spojrzenie na "dulszczyznę". Mam nadzieję, że przedstawienie nabierze większego wigoru i będzie pęczniało komediowymi gagami. Ale już dziś można polecić je także poznańskim szkołom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji