Artykuły

Na gorąco? Przypalone!

"Na gorąco" w reż. Michała Zadary w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Maciej Deuar w Kurierze Szczecińskim.

Wszyscy kochamy "Pół żartem, pół serio" Billy'ego Wildera. A finałowa fraza "Nikt nie jest doskonały" to już nieomal archetyp, ba, sztandar myślenia o świecie i ludziach w duchu tolerancji. Pyszna i finezyjna komedia, w której gag, humor sytuacyjny i liryzm splatają się w sposób mistrzowski, powstała w Hollywood lat 50. i aż trudno uwierzyć, że tak bardzo wyprzedziła swój czas w spojrzeniu na płeć i stereotypowość ról społecznych. Film, tak jak komedie Moliera czy Szekspira, wszedł do arsenału tropów kulturowych, z których mają prawo czerpać wszyscy zainspirowani tymi dziełami. Do tego arsenału sięgnął początkujący reżyser Michał Zadra. Wyreżyserował w Teatrze Współczesnym spektakl "Na gorąco" wedle własnego scenariusza inspirowanego filmem "Pół żartem, pół serio".

Odłóżmy teatralną erudycję reżysera, który w duchu "świat jest teatrem" stara się bawić konwencjami, zamianą ról, nagłymi woltami akcji i środków teatralnych. Co się stara reżyser powiedzieć o świecie? Niewiele. W schemat fabularny komedii Wildera wciśnięty został i dopchnięty kolanem song o polskich emigrantach w USA. Marzena Kowalczyk (Marta Szymkiewicz) to najnowsza emigrantka - przyjechała, żeby zarobić. Angażuje się do lesbijskiej orkiestry (to już śmiałe przetworzenie pana Zadry filmowego wątku) wraz z przebranymi za kobiety Dżekiem (Grzegorz Falkowski) i Tąnym (Krzysztof

Czeczot). Oczywiście, Kowalczyk tęskni i stara się poznać "prawdziwego milionera" (Marian Dworakowski). Wszyscy troje pragną coś ugrać nie tyle w orkiestrze, co w życiu. Dżek nawiązuje romans z Milionerem, który może przynieść szereg korzyści: pieniądze, karierę artystyczną, własne studio nagrań itd. Drobny szczegół, że Milioner szuka kobiety, a Dżek jest kobietą tylko na niby, gdzieś uleciał w przestworza. Panowie grają podwójnie: kobiety, a do tego lesbijki. Polak potrafi. Bo Michał Zadra stara się pokazać schematy, jakimi obciążeni są polscy emigranci: żydowski sklepikarz, hydraulik, Marzena "idąca na całość", a z drugiej strony - stereotypowe wyobrażenia o Amerykanach: niby-Elvis wyglądający jak woskowa lala, milioner o manierach mafiosa; ucieleśnienie schematu "Z pucybuta - książę".

Co z tego wszystkiego wynika? Banał. Banał, którego deklinacja trwa przez ponad dwie godziny przedstawienia: zamierzony chaos, pewna naiwność i interakcje z widzami nie mają lekkości, finezji i klasy. Bo tylko te trzy cechy usprawiedliwić mogą miałkość i wtórność refleksji. Stereotypy, o których młody reżyser rozprawia, znamy na wylot, demaskowane były już wiele razy. Ma też Michał Zadra problemy z przestrzeganiem starej zasady decorum (najogólniej: środki wyrazu winny być adekwatne do tematu): zgrywę i "jaja" koniecznie chce podszyć czymś ważkim. Dlatego m.in. sklepikarz wyjechał z Polski w czasie kampanii antysemickiej 69 roku, a w tle pobrzmiewa temat pogromu kieleckiego z 46 roku. Łopatologii nie da się nijak skojarzyć z "Pół żartem, pół serio", a przesadzone "na gorąco" skutkuje przypaleniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji