Artykuły

Nie ośmieszać aniołów. Rozmowa z Robertem Brutterem

- Taki Penemue na przykład stał się aniołem upadłym za to, że nauczył ludzi sztuki pisania, "przez co wielu będzie grzeszyć od początku aż do końca świata, gdyż tylko nieliczni otrzymali niezbędny ku temu talent". Widzi pani? Tu nie ma żartów, taki tekst w każdym, kto pracuje piórem, musi wywołać co najmniej silny niepokój - Dorocie Jovance Cirlic opowiada Robert Brutter.

Czy pisanie jest pana zawodem?

Tak, to mój zawód, bo nie wykonuję teraz żadnego innego i z pisania żyję. To dla mnie wciąż dość nowa sytuacja, bo trwa od półtora roku - w perspektywie dwudziestu lat, w czasie których zawsze gdzieś pracowałem etatowo, i to na ogół dość intensywnie. Jak trafi się jakiś urzędowy formularz i trzeba coś wpisać w rubryce "zawód", to mam spory kłopot. Zaczynam się drapać po głowie, pokasływać, w końcu ta osoba, co mi podsuwa formularz, patrzy na mnie podejrzliwie i wyraźnie ma ochotę mi go zabrać. Na szczęście okazało się, że większość ludzi uważa, że scenarzysta i scenograf to mniej więcej to samo. Wtedy wystarczy już kiwnąć głową i nie trzeba się dalej tłumaczyć.

Czemu nie wybrał pan bardziej praktycznego zawodu? Ma pan poczucie misji?

Pisanie jest moim ulubionym sposobem zarabiania pieniędzy, więc staram się to robić jak najlepiej. Z rzeczy praktycznych, owszem, potrafię zrobić stołek na przykład, ale nie czerpię z tego wielkiej satysfakcji, w każdym razie na dłuższą metę. A jeśli można robić w życiu to, co się lubi, i jeszcze człowiekowi od czasu do czasu za to płacą naprawdę, grzech narzekać. I chyba przy okazji wypowiedziałem się co do misji - zdecydowanie takiego poczucia nie mam, a jeśli nawet czasem jakąś maleńką misję staram się zrealizować, wtedy inaczej to nazywam. W ogóle jeśli ktoś głosi, że ma poczucie misji, to od razu rodzi się we mnie silne podejrzenie, że chodzi o szalbierstwo albo szaleństwo. Co oczywiście nie znaczy, że mi wszystko jedno, co piszę i jak. Tylko niechętnie dorabiam do tego ideologię.

Jakie medium jest panu najbliższe?

Tak się złożyło, że głównie pracowałem dla telewizji - ale to też jeszcze nic nie znaczy, bo w ramach telewizji ileś razy pracowałem dla teatru TV, a kiedy indziej pisałem scenariusze seriali. To jednak dość różne zajęcia, choć jedno i drugie firmuje telewizja. Tak naprawdę czuję się związany raczej z tekstami, nad którymi się męczę, a ich przeznaczenie - czy to ma być scenariusz filmu, czy scenariusz telewizyjny - odgrywa tylko taką rolę, że tekst musi mieć stosowny do swojego przeznaczenia charakter. Zdecydowanie więc bardziej interesuje mnie to, co jest w tekście niż to, gdzie ma on trafić. Ale oczywiście, skoro właśnie siedzę nad sto sześćdziesiątym ósmym chyba odcinkiem "Rodziny zastępczej" i nadal mam z tego frajdę, to wypada przyznać, że najsilniej jestem związany z telewizją. Tyle że od czasu do czasu odczuwam przemożną potrzebę napisania czegoś innego. Na przykład teraz sztuki teatralnej, za co bardzo przepraszam.

W scenariuszu, który drukujemy w tym numerze, anioły dość skutecznie ingerują w życie bohaterki. Świat aż tak panu dopiekł, że odwołuje się pan do siły wyższej?

No cóż, kiedy człowiekowi lat przybywa, wiadomo, lekko nie jest, ale to nie dlatego. Przez ścianę z nami mieszkało ładnych parę lat aktorskie małżeństwo, Ilona Kucińska i Jarek Boberek. Ilona z dziką pasją zbierała anioły we wszelkich postaciach, zaraziła tym moją żonę i teraz gdy po ciemku próbuję się przemieścić we własnym mieszkaniu, zaraz wpadam na jakiegoś anioła, i bywają to spotkania dotkliwe, bo niektóre z nich są całkiem spore. Mogę więc śmiało powiedzieć, że anioły w moim życiu zaistniały dosłownie, fizycznie i w znacznej liczbie. No i co robi w takiej sytuacji polonista? Wiadomo - ucieka do biblioteki, gdzie studiuje literaturę angelologiczną. A ta jest fantastyczna - oczywiście gdy mówimy o porządnych opracowaniach, nie zaś domorosłych dziełkach dewocyjnych, które dla odmiany są okropne. Zatem w pewnym skrócie można powiedzieć, że anioły przywołała Ilona. A jak już przywołała, to spojrzenie z ich perspektywy na ludzkie sprawy stało się bardzo kuszące.

Bo anioły trudniej ośmieszyć niż zwykłego śmiertelnika?

A co to w ogóle za pomysł ośmieszać kogokolwiek, a już zwłaszcza anioły! Ja nawet nic o aniołach nie wiedząc, nie ośmieliłbym się tego zrobić, a co dopiero teraz, gdy się naczytałem i wiem troszkę więcej. Taki Penemue na przykład stał się aniołem upadłym za to, że nauczył ludzi sztuki pisania, "przez co wielu będzie grzeszyć od początku aż do końca świata, gdyż tylko nieliczni otrzymali niezbędny ku temu talent". Widzi pani? Tu nie ma żartów, taki tekst w każdym, kto pracuje piórem, musi wywołać co najmniej silny niepokój. Kiepskie pisanie jako grzech o tym jednym zdaniu warto sztukę napisać, oczywiście jak się ma "niezbędny ku temu talent" Albo czyta pani, że aniołowie kary zsyłani byli na ludzi za "uleganie obłędowi świata tego", potem włącza pani telewizor - a tam reality show. Aż człowiek uszu nadstawia, czy szumu skrzydeł nie słychać Co nie znaczy, że nie można się pośmiać - zdecydowanie podpisuję się pod kwestią, którą w sztuce wygłasza Amhiel, że gdy się żyje te parę tysięcy lat, to poczucie humoru bardzo się przydaje. Czy anioły istnieją, to kwestia wiary, ale to, że przynajmniej niektóre mają poczucie humoru - uważam za pewnik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji