Artykuły

Choroba daje mądrość. Rozmowa z Andrzejem Bartnikowskim

- Mądrość, jaką obdarza choroba, to przerażająca namacalność własnej śmiertelności. Obcując z kimś, kto nie wie, czy jutro jeszcze się obudzi, patrzę na wszystkie moje sprawy z perspektywy, która je unieważnia - Agacie Zawrzykraj opowiada Andrzej Bartnikowski.

Agata Zawrzykraj: Nikodem w pańskiej sztuce zadaje trudne proste pytania i nie zadowala się wymijającą odpowiedzią. Zmienia perspektywę swoich rozmówców: "Kurwa, jak to łatwo być mądrym, kiedy nie musisz codziennie myśleć o tym, czy jutro dasz radę wstać". Cezar przychodzi do Nikodema, żeby się wyspowiadać, nie potrzebuje księdza, mówi, że księży ma w dupie. Jest typowym przedstawicielem pokolenia, które odrzuca autorytety rodziców, wychowawców, Kościoła. Dlaczego jednak szuka autorytetu w człowieku przykutym do wózka?

Andrzej Bartnikowski: Jedną z najważniejszych osób, jakie zdarzyło mi się w życiu spotkać, był Piotrek Werner. Kiedy się poznaliśmy, ja byłem młodym mądralą tuż po maturze, który uważał się za anarchistę i czytał Nietzschego oraz Krishnamurtiego. Piotrek był świeżo po nawróceniu na katolicyzm, z właściwą wszystkim neofitom tendencją do wygłaszania radykalnych sądów na każdy poruszony temat. Dzieliło nas właściwie wszystko, ale już przy pierwszym spotkaniu było dla nas jasne, że na tym jednym się nie skończy. Piotrek był chory na dystrofię Duchenne'a, podobnie jak jego młodszy brat Czarek. Sytuacja, w jakiej się obaj znaleźli, sprawiała, że odpowiedzi na pytania o sens wszystkiego, co ma związek z naszym tu przebywaniem, stawały się czymś palącym i niecierpiącym zwłoki. Obaj szukali ich zupełnie gdzie indziej, w inny sposób: Piotrek w przeżyciu religijnym, Czarek w ateizmie i nihilizmie. Żywiołem obu była rozmowa, dyskusja, często zażarty spór. Ich pokój zawsze pełen był przedstawicieli najróżniejszych opcji religijnych: od krisznowców, przez świadków Jehowy, po Odnowę w Duchu Świętym. Obaj bracia wydawali się łatwym i ponętnym celem dla roznosicieli wszelkiej maści ideologii wyjaśniających wszystko w prosty sposób i zwalniających od samodzielnego myślenia. Ale ich pokój miał jedną niezwykłą cechę - każda nieszczerość w słowie czy geście, każdy fałszywy uśmieszek, każdy zbyt wygładzony ton stawał się tam od razu widoczny i rażący. Dlatego większość misjonarzy wszelkiej maści zawsze uciekała, nie potrafiąc nawet ukryć wściekłości. Była to dla mnie wielka lekcja. Piotrek, w przeciwieństwie do brata, który z góry poddał się rezygnacji, miał niesamowity dar łączenia w sobie dwóch skrajności - silnej najszczerszej wiary i nie mniej silnej i nie mniej szczerej umiejętności podawania wszystkiego w wątpliwość. Pokusa znalezienia odpowiedzi, która uwolniłaby od wszelkich dalszych pytań, walczyła w nim nieustannie z umiejętnością znalezienia kontrargumentów do każdej tezy. Chęć racjonalizacji wszystkiego cały czas ścierała się z masą irracjonalnych zdarzeń i impulsów, jakich w jego życiu nie brakowało.

Nikodem z dramatu stanowi bardziej moją wariację na temat wspomnienia Piotrka, jakie w sobie noszę, niż próbę odzwierciedlenia tej konkretnej osoby. Ale oczywiście, cały tekst jest moją próbą odniesienia się do doświadczenia, które okazało się jednym z najbardziej podstawowych dla tego, kim jestem teraz i kim zapewne będę w przyszłości.

Czy pana doświadczenie - spotkanie z Piotrkiem i jego literacki odpowiednik - spotkanie Adama z Nikodemem może mieć charakter uniwersalny? Że czasem w ludziach chorych, niepełnosprawnych, do których odnosimy się z pewnym, mimowolnym może poczuciem wyższości - jak ci wspomniani przez pana przedstawiciele różnych religii - tkwi mądrość i siła, której nam - zdrowym i pełnosprawnym - brakuje?

Mądrość, jaką obdarza choroba, to przerażająca namacalność własnej śmiertelności. Obcując z kimś, kto nie wie, czy jutro jeszcze się obudzi, patrzę na wszystkie moje sprawy z perspektywy, która je unieważnia. Nagle spostrzegam, do jakiego stopnia mój obraz siebie, który stworzyłem i hołubię, jest tylko fałszywym wyobrażeniem, zasłoną mającą skrywać moją nicość. Zrozumienie własnej znikomości daje siłę do szukania tego, co jest naprawdę istotne, nawet w odniesieniu do śmierci. Tu pojawia się szansa na mądrość.

Każda scena pana dramatu opatrzona jest tytułem, który z góry definiuje sytuację albo ją nawet pointuje. Czemu służyć mają te tytuły? Czy powinny być, jak u Brechta, pokazywane na tablicach informacyjnych?

Kiedy jako reżyser pracuję nad jakimś dramatem lub adaptacją, zawsze od razu dzielę opracowywany materiał na sceny, wyznaczające kolejne etapy scenicznego dziania się. Tytuły są czymś, co ma mi pomóc w określeniu dominanty tematycznej każdej ze scen. Ponieważ każdy dramat piszę tak samo, jakbym pisał dla siebie scenariusz teatralny, więc odruchowo nadaję scenom nazwy. Są one przeznaczone raczej dla reżysera niż dla widzów. Oczywiście w wypadku obcowania z dramatem w postaci tekstu - reżyserem jest czytelnik.

Czy nie ułatwia pan za bardzo zadania czytelnikowi, a zwłaszcza reżyserowi? Tak jakby pan nie ufał odbiorcy, że sam sobie poradzi z tekstem...

Traktuję tekst dramatu jako partyturę, punkt wyjściowy dla reżysera. Kiedy piszę, zawsze mam w głowie konkretne rozwiązania inscenizacyjne sceny, ale nigdy nie przenoszę ich na papier. Didaskalia staram się ograniczyć do minimum. Dobry reżyser wyczyta z tekstu wszystkie informacje, jakich potrzebuje. A tytuły scen nie sugerują żadnych konkretnych rozwiązań scenicznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji