Artykuły

Odświeżona moralność

Minęło sto lat, a Dulska nie zmieniła się wcale. Nadal jest kutwą, jazgotliwą babą, "moralną" po swojemu. Tyle że nosi nieco krótsze sukienki.

Bo też kołtuństwo nie ginie, zmienia tylko szaty. Reżyser Waldemar Śmigasiewicz i ekipa Teatru Dramatycznego w swoim najnowszym spektaklu pokazali to znakomicie. Ich "Moralność pani Dulskiej" wciąż zaskakuje aktualnością, nasze przyzwyczajenia chłoszcze okrutnym chichotem, no i dowodzi, iż każdy z nas, niestety, ma coś z kołtuna. I że nie zmienił się drobnomieszczański dekalog (po pierwsze: najważniejsza jest pozycja i majątek, po drugie: pieniądze nie śmierdzą, po trzecie...).

Dom Dulskich jest tu esencją wielu polskich współczesnych domów - z zewnątrz przykładnych i uczciwych, w środku gnijących, dyszących zakłamaniem i hipokryzją.

"Moralność" na... klatce

Niby nic nowego; kolejne polskie inscenizacje najsłynniejszej tragifarsy kołtuńskiej starały się tego właśnie dowieść. Ale Śmigasiewicz poszedł trochę dalej - "Moralność..." odświeżył, okrasił szczyptą komizmu, dorzucił kilka interesujących teatralnych chwytów. Nie skupił się na findesieclowym tle, w zamian natomiast uniwersalność problematyki dookreślił charakterystyczną scenografią (Maciej Preyer) i drobnym retuszem tekstu. "Moralność" dzieje się w scenerii, którą trudno przypisać jakiejkolwiek epoce, może być wszędzie i zawsze, np. w blokach na Białostoczku czy Bojarach.

Oto akcja sztuki rozgrywa się... na klatce schodowej - brudnej, odrapanej, zapuszczonej. Na klatce rozmawia się z sąsiadką, kuzynką, stróżem. Na klatce dopiero wdziewa się buty, które stoją w karnym rządku przed drzwiami (skąd my to znamy?). Na klatce wreszcie załatwia się rachunki. Bo dom Dulskich to jak dom współczesnych Kowalskich, samotnych z wyboru - niedostępna twierdza, do której nikt z obcych nie ma wstępu. W której pierze się rodzinne brudy, bo kto to słyszał włóczyć je po świecie. Dom jest tu niczym kosz na brudną bieliznę, do którego Dulska po kolei wrzuca wszystkich domowników. Jak znoszone, pocerowane, brzydkie, ale ciągle potrzebne (bo szkoda wyrzucić) podkoszulki. To miejsce w amoralnych liszajach, nic dziwnego, że wszyscy mieszkańcy domu nienawidzą i uciekają z niego jak najczęściej, a jak uciec nie mogą - to przynajmniej wystawiają twarze (albo pośladki!) do słońca.

Trzaski, wrzaski i krzyki...

Kto by pomyślał, że po upływie wieku tak niewiele się zmieni w sferze ludzkiej seksualności. Tak sto lat temu, tak i teraz o seksie w domu i szkole nie mówi się w ogóle albo bardzo niewiele. To ciągle temat tabu. Nie przeszkadza to jednak najwyraźniej mieszkańcom kamienicy, z których każdy wykonuje co jakiś czas lubieżne ruchy, jakby przed chwilą właśnie oddawał się "lampartowaniu".

Białostocka inscenizacja hołduje stwierdzeniu: diabeł tkwi w szczegółach. I dobrze. Bo to właśnie one -dziesiątki rekwizytów, teatralnych zabiegów - podkreślają odstręczający klimat współczesnej dulszczyzny. Dulscy - niemal wszyscy - są rozchełstani i nieuczesani, chyba z wyjątkiem Felicjana. Wszyscy biegają w rozczłapanych bawełnianych skarpetach, nawet Hanka, posługaczka Dulskich, a więc obca. Jest jednak coś, co Hankę odróżnia od reszty domowników -jej skarpetki są soczyście zielone. Ta zieleń poprowadzi ją później najwyraźniej do buntu i Hanka wybuchnie jak rozgniewany wulkan.

Swoistą muzykę spektaklu wyznaczają domowe dźwięki: trzaskanie drzwiami, wrzaski Dulskiej, krzyki mieszkańców. Całością rządzi zaś poetyka kontrastu. Oto rozmamłana Dulska i "zrobiona" Juliasiewiczowa. Odrapana kamienica i kokota w czerwonej haleczce, przechodząca zmysłowym krokiem. Milcząca Hanka i cyniczny, gadatliwy Zbyszko.

Aktorzy w oparach dulszczyzny

Lubię aktorów Dramatycznego w tym przedstawieniu. Grają sugestywnie i przekonująco, w oparach dulszczyzny poruszając się znakomicie. Dulska Doroty Radomskiej to baba okrutnie nieprzyjemna, istne zaprzeczenie kobiecości: jazgotliwa, oschła, kostyczna, traktująca swoich domowników jak przedmioty. Otaczają ją tchórze, więc może nimi manipulować, jak chce i kiedy chce. Ale Dulska Radomskiej bywa też żałosna, potrafi być też śmieszna - np. gdy ukradkiem czyta wyciągnięte ze śmietnika pisma kobiece albo gdy przypomni sobie, że jest kobietą, i zaczyna masować szyję.

Znakomity jest duet: Justyna Godlewska (Hesia - młodsza kopia matki) i Monika Zaborska (naiwna Mela). Aktorskie emploi obu aktorek - swoista nerwowość znamionująca większość ról Godlewskiej i subtelność Zaborskiej (tu okraszona jeszcze infantylizmem) - w .Moralności..." uzupełnia się wyjątkowo interesująco. Ciekawie swoją rolę prowadzą też Jolanta Borowska (Juliasiewiczowa) i Arieta Godziszewska (Hanka). Z upodobaniem przyglądałam się Krzysztofowi Ławniczakowi, który milczącego Dulskiego szkicował gestem, świetną mimiką. Koncertowa jest scena, w której Dulski, zmierzając na kopiec Kościuszki, pod komendami żony zaczyna przyspieszać, szurać coraz głośniej, twarz mu nabrzmiewa, oczy wyłażą z orbit...

Dobry spektakl, znakomite tempo, całość warta uwagi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji