Artykuły

Fioletowo przed oczami

- Z Wrocławia zostałam odwołana, kiedy pozwoliłam urządzać w nim spotkania "Solidarności" i sama wpisałam się na jej listę - wspomina aktorka i reżyser MARIA JANUSZKIEWICZ.

Mam 77 lat, ale nie ubieram się w czernie czy brązy. To takie smutne! Wolę fiolet. Królowa angielska, do której jestem zresztą szalenie podobna, także lubi lila. Powiedziała kiedyś w wywiadzie: "Jak jestem ubrana na szaro albo na czarno, to nikt mnie nie widzi. Jak jestem na fioletowo, widzą mnie wszyscy". Mnie fiolet po prostu się podoba. Każdy powinien mieć jakiś swój wyróżnik. Na wczasach w Bułgarii spotkałam znanego projektanta mody z Warszawy. Jak zwykle przebierałam się w te swoje suknie: rano inna, na obiad inna, wieczorem inna. Kiedy wyjeżdżaliśmy, podszedł do mnie i powiedział: "Przez cały czas panią podziwiałem! Była pani najlepiej ubraną tu kobietą!". "To dla mnie duża satysfakcja" - powiedziałam, bo wszystkie ciuchy są przeze mnie komponowane.

Sukienki mam z taniej odzieży, tylko je sobie dostrajam: szalami, różami, żeby nie było typowo. Dawniej trudno było o fioletowe ubrania, ale ja miałam swoją krawcową, która mi wszystko szyła tak, jak sobie zaprojektowałam. Spotkałam w życiu tylko jedną osobę, która tak kochała fiolet jak ja - Basię Wachowicz.

Kiedy objęłam dyrekcję Operetki Wrocławskiej, gabinet dyrektora był bardzo zniszczony. "Pani dyrektor, proszę się nie martwić, mamy pieniądze, by wszystko urządzić tu od nowa". "O nie, dziękuję" - powiedziałam. Miałam takiego swojego majstra - złotą rączkę. "Boleczek, masz mi to pięknie na jasnofioletowo pomalować" - rozkazałam. I było elegancko! Basia się zachwyciła.

JESTEM AKTORKĄ i reżyserką teatralną. Warszawską szkołę teatralną skończyłam zaraz po wojnie. Urodziłam się na ulicy Polnej, tam mieliśmy piękny apartament. Mój tatuś był Rosjaninem. Kiedy w 1920 roku Polacy przepędzili bolszewików, znaleźli go ciężko rannego na polu bitwy. Zabrali do Warszawy, gdzie panie z towarzystwa opiekowały się rannymi. Wyleczyły go, pomogły zrobić maturę i znalazły pracę gońca w Banku Gospodarstwa Krajowego. Skończył prawo i ekonomię, nauczył się biegle pięciu języków. Przed wybuchem wojny był już wiceprezesem banku! Rodzina mamy była jednak przeciwna temu małżeństwu. Mama była baronówna, a tu taki straszny mezalians - ośmieliła się wyjść za mąż za Rosjanina! Ten Rosjanin okazał się wspaniałym człowiekiem. Zginął w Powstaniu Warszawskim na barykadzie. Ja podczas Powstania byłam salową w szpitalu na Śniadeckich. Miałam 15 lat. Siostra była łączniczką. Kiedy po Powstaniu ludność cywilna wychodziła z miasta, trafiłyśmy do Ursusa. Kazali nam iść czwórkami, jednych brali na prawo, innych na lewo - na wywózkę do Niemiec. Mama obandażowała mi głowę, a siostrze rękę, żebyśmy wyglądały na ranne, ale Irenkę i tak zabrali.

Zamieszkałyśmy z mamą w Milanówku u przyjaciół. W połowie grudnia mama mówi do mnie: "Musieńko, idę na dworzec, Irenka wraca". "Mamuś, Irena jest w Niemczech - tłumaczyłam. - Wszyscy się z ciebie będą śmiać, powiedzą, że Szatałowa zwariowała". Trzy dni tak chodziła, a czwartego dnia Irena przyjechała! 18 stycznia poszłyśmy do Warszawy, po torach. Był wielki mróz. Warszawa jeszcze się paliła. Nasz dom na Polnej stał. Był solidnie zbudowany, ściana nośna miała pół metra grubości. Kiedy po powstaniu czołgi niemieckie ustawiły się na Polu Mokotowskim i zaczęły bombardować kamienice przy Polnej, tylko go podziurawiły. Gabinet ojca i biblioteka legły w gruzach, bo były od frontu, ale pokoje od podwórka ocalały. Mieszkanie było splądrowane. Zostały tylko książki i pierze z porozpruwanych poduszek. Pod Politechniką mamusia wypatrzyła materac, poszłyśmy tam z siekierą, bo był przymarznięty do ziemi. Byłyśmy jedynymi mieszkankami kamienicy. Dwa dni później zobaczyłyśmy, że w suterenie pali się światełko: wrócili sąsiedzi! Mama otworzyła sklepik, a ja zdałam do szkoły teatralnej. 30 lat po wojnie pokazałam w Berlinie wielki galowy koncert zatytułowany "Warszawa - Berlin, przyjazne miasta" - widowisko z chórem, orkiestrą, baletem, aktorami, slajdami, filmem, gigantycznymi dekoracjami. To był bardzo mocny polityczny spektakl. Na widowni cisza była niesłychana, a po spektaklu - owacje na stojąco. Następnego dnia na pierwszej stronie niemieckiej gazety przeczytałam: "Reżyser Januszkiewicz zdobyła Berlin!".

W OPERETCE poznałam drugiego męża, Januszka, aktora i śpiewaka. Zakochałam się bez pamięci i rozwiodłam z Jerzym, profesorem medycyny. We wszystkich moich przedstawieniach pierwsze role śpiewał Januszek. Co roku przyczepką wyjeżdżaliśmy za granicę. Na urlop zabierałam zawsze dziesięć fioletowych sukien, fioletową kurtkę przeciwdeszczową, fioletowy kostium kąpielowy, fioletowe klapki. Przyczepa oczywiście też była fioletowa. Januszek mówił zawsze, że ma fioletowo przed oczami. Na każdą rocznicę ślubu dostawałam od niego złoty pierścionek z fioletowym ametystem.

Z zagranicy nigdy nic sobie nie przywiozłam, bo nas nie było stać. Gaże w teatrze były słabe, emerytury też, choć, jak obliczyłam w 82 roku, za jedną emeryturę mogłam kupić aż 270 kg zwykłej kiełbasy! Braliśmy ze sobą 120 kg żywności: makarony, kasze, konserwy, słodycze. Nawet benzynę mieliśmy na zapas. Na miejscu kupowaliśmy tylko chleb i owoce. Dzięki takiej oszczędności mogliśmy rokrocznie wyjeżdżać na sześć tygodni. W Jugosławii byliśmy 13 razy! Z Wrocławia zostałam odwołana, kiedy pozwoliłam urządzać w nim spotkania "Solidarności" i sama wpisałam się na jej listę. W czasie stanu wojennego na znak protestu przeszliśmy z Januszkiem na wcześniejszą emeryturę. Zamieniliśmy mieszkanie na Polnej na dom w Podkowie. Zaczęliśmy występować w kościele, gdzie prezentowaliśmy modlitwy poetyckie. Robiliśmy to jeszcze za czarnej komuny, nawet w kryminale przez tydzień za to siedziałam, taka byłam dla nich groźna. Daliśmy razem 1125 koncertów. W 2000 roku Januszek dostał wylewu. Neurolog powiedział, że stan jest ciężki i czeka go co najmniej pół roku rehabilitacji. Zobaczymy, pomyślałam i zaczęłam modlić się do Matki Boskiej. Po sześciu tygodniach Januszek zaśpiewał swój tysięczny koncert. Trzy lata później przyszedł jednak drugi wylew i Matka Boska go zabrała. Minęło już trzy lata od jego śmierci, a ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić. Myśmy się w ogóle nie rozstawali. Całymi dniami siedzę w domu. Rozpamiętuję wszystko. Miałam bardzo szczęśliwe życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji