Artykuły

Teatr pod napięciem. Rozmowa z Feliksem Falkiem

- To mi pod pewnymi względami przypomina aferę o ACTA: konflikt między właścicielami praw autorskich a użytkownikami internetu też osiągnął jakiś impas. Oczywiście nie ma tu symetrii, powiedziałbym nawet mocniej - w tym przypadku pokrzywdzeni są twórcy, bo to oni są okradani. Wszyscy zachwycają się rewolucją młodych anarchistów, a prawie nikt nie zauważył, że ich roszczenia to nowy rodzaj bolszewii, bezczelnego sięgania po cudze - Justynie Jaworskiej opowiada Feliks Falk.

Justyna Jaworska: Przeczytałam w którymś z wywiadów, że jeszcze na ASP zbudował pan instalację w kształcie labiryntu.

Feliks Falk: Tak, jako studenci Mieczysława Porębskiego ("harcerze Porębskiego", jak nas nazywano, tworzyliśmy zresztą ciekawą artystycznie grupę) zostaliśmy zaproszeni na sympozjum plastyków i naukowców do Puław. Puławskie "Azoty" dały nam spore pieniądze na uprawianie awangardy, i wbrew temu, co się dzisiaj myśli o peerelu jako kompletnym zaścianku, mieliśmy pełną swobodę działania. Pochłaniały mnie wtedy modne i dziś hasła sztuki interaktywnej, pisałem o tym wówczas pracę dyplomową, więc wznieśliśmy taką labiryntową konstrukcję, do której można było wejść. W środku zaskakiwały gościa dźwięki z magnetofonu, jakieś straszące zdjęcia, wszystko to było niesłychanie prymitywne, ale robiło wrażenie. Nawet wyróżnienie dostałem, równorzędne otrzymał sam Kantor!

Pytam o ten labirynt, bo filmy też konstruuje pan jak modele pułapek.

Zgoda, jeśli uznamy za konstrukcję labiryntową scenariusz pełen zwrotów akcji. Dramaturgia filmowa zazwyczaj przecież opiera się na zaskoczeniach. Kto wie, może już wtedy, w Puławach, po prostu myślałem filmowo? Lubię fabuły z intrygą, napisałem nawet kiedyś pod pseudonimem kilka sztuk kryminalnych dla Teatru Telewizji, realizowali je koledzy, w tym Szulkin i Bugajski.

Chodziło mi raczej o te zaciskające się wokół bohaterów pętle, poczucie osaczenia Tak jest przynajmniej w ostatnich pańskich fabułach, jak "Enen", "Joanna" i drukowana przez nas "Racja".

Tak, tylko że w tym ostatnim przypadku żadnej pułapki nie musiałem konstruować. Sprawa Jolanty Brzeskiej była znana z prasy.

Dlaczego się pan nią zajął?

Byłem z wielu powodów przejęty tematem, bardzo przecież dramatycznym, ale zadecydowało chyba miejsce akcji. Często bywam w rejonie ulicy Nabielaka, gdzie stoi kamienica, w której mieszkała Jolanta Brzeska. Znam ten dom, od razu zwizualizowałem sobie poszczególne sceny i już nie mogłem się od nich uwolnić.

Kontaktował się pan z byłymi lokatorami, może z córką zmarłej?

Z nikim się nie kontaktowałem. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, po prostu chciałem zachować dystans. Oczywiście najbardziej interesowały mnie losy tej kobiety i one zostały z pewnym uogólnieniem oparte na faktach, które udało mi się wyczytać. Ale już tło rodzinne, a przede wszystkim relacja bohaterki z kamienicznikiem Morawskim to wytwór mojej wyobraźni. Nie wiem, jaki jest naprawdę jego żyjący pierwowzór, czyli Marek Mossakowski, dość że na podstawie artykułów wyobraziłem go sobie jako postać z "Biesów" Dostojewskiego. To ktoś z wierzchu bardzo kulturalny, z ogładą i biograficznym zapleczem, a w istocie groźny manipulator. Nie wiadomo, czego można od niego oczekiwać. Ten jego demonizm próbowałem podkreślić jeszcze mocniej.

Po pańskim "Komorniku" wyobraziłam sobie w tej roli Andrzeja Chyrę!

To by nawet nie był zły pomysł, tylko że on już zagrał kilka podobnych ról po "Długu". Nie ma sensu eksploatować aktora w jednym kierunku.

A jak postrzegać Mariannę? Jolanta Brzeska była popularną działaczką społeczną, współzałożycielką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, pańska bohaterka jest raczej samotną wojowniczką i stosuje bierny opór.

Jest po prostu uparta, podobnie jak pierwowzór. Marzył mi się nawet film epicki, w którym mógłbym przeprowadzić taką dzielną kobietę przez różne zakręty polskiej historii, jak to uczynił Jacek Dehnel z postacią własnej babci w powieści "Lala" - oczywiście krótka forma telewizyjna się do takiej narracji nie nadaje. A że moja Marianna działa samotnie? Zamieściłem nawet scenę, w której przychodzi po pomoc do stowarzyszenia lokatorskiego, ale się tam nie zaczepia. Działalność społeczna czy w ogóle bycie w grupie daje ludziom zazwyczaj poczucie bezpieczeństwa, mnie natomiast ze względów fabularnych chodziło o zbudowanie sytuacji, w której grunt usuwa się bohaterce spod nóg. Poza wszystkim nie chciałem umieszczać jej w kolektywie, by nie wracać do społecznego i może przez to deklaratywnego kina, jakie uprawiałem w latach siedemdziesiątych. Tego już nakręciłem za dużo. Interesują mnie teraz historie niejednoznaczne, gdzie racja (tu nawet tytułowa) jest podzielona.

Rzeczywiście, w sporze między właścicielami kamienic a lokatorami mieszkań komunalnych nie widać na razie sensownego rozwiązania.

To mi pod pewnymi względami przypomina aferę o ACTA: konflikt między właścicielami praw autorskich a użytkownikami internetu też osiągnął jakiś impas. Oczywiście nie ma tu symetrii, powiedziałbym nawet mocniej - w tym przypadku pokrzywdzeni są twórcy, bo to oni są okradani. Wszyscy zachwycają się rewolucją młodych anarchistów, a prawie nikt nie zauważył, że ich roszczenia to nowy rodzaj bolszewii, bezczelnego sięgania po cudze. To pokolenie wychowane na źle pojętej wolności. Kwestię dałoby się łatwo uregulować przez wprowadzenie drobnych opłat, ściągnięcie filmu z sieci za pięć złotych nadal byłoby dużo tańsze niż bilet do kina. Mówię o filmach, bo na przykład TVP pracuje obecnie nad cyfryzacją starych spektakli Teatru Telewizji, które mają być w sieci za darmo i z tym się zgodzę, sam zrealizowałam sporo programów niepowtarzanych od dwudziestu kilku lat, czemu mają zalegać na półkach? Tu możliwy jest zatem jakieś rozsądny kompromis. Problemu regulacji praw lokatorskich już się niestety tak łatwo nie rozwiąże.

Interesował się pan przepisami lokalowymi na potrzeby scenariusza?

Sprawdzałem pewne rzeczy, ale nie za dużo. Przeważnie zresztą, kiedy piszę scenariusz na podstawie prawdziwej historii, staram się nie przesadzać z dokumentacją - wbrew temu, co się zaleca. Sam uczę swoich studentów, by porządnie dokumentowali temat, nie przytłaczając jednak rozwiązań podsuwanych przez wyobraźnię. Adaptowałem ostatnio dla telewizji sztukę izraelskiej autorki Savyon Liebrecht o ciągnącym się przez lata romansie Hannah Arendt i Heideggera. Fascynująca historia, ale inkrustowana szczegółami czytelnymi tylko dla Izraelczyków, krótko mówiąc: za dużo faktów. Musiałem ją odciążyć, by dać widzowi możliwość dotknięcia samego dramatu.

W ten sposób oczyszcza się też historię do legendy. Przewidywał pan, że Jolanta Brzeska zostanie wyniesiona na sztandary jako męczennica i symbol całego ruchu?

Zacząłem pisać scenariusz kilka miesięcy po jej śmierci, kiedy śledztwo przycichło, media zajęły się czym innym i wydawało się, że sprawa zostanie zapomniana. Chciałem ją przypomnieć, ale nie w formie jednostronnego manifestu, tylko pytania, dramaturgicznego splotu. Widzę tu konflikt racji, dopiero on buduje tragizm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji