Artykuły

Kangur jako odklejenie narracji. Rozmowa z Agnieszką Jakimiak

- Opowiadanie Brandysa, choć z pozoru pisane z kobiecej perspektywy, jest w gruncie rzeczy męską fantazją na temat tego, jak wyglądało kobiece doświadczenie wojenne. Jeśli dziś myślimy o "Jak być kochaną" jako o jednej z ważniejszych, a na pewno pierwszych wojennych narracji kobiecych w Polsce, to głównie dzięki ekranizacji i sugestywnej roli Krafftówny - Justynie Jaworskiej opowiada Agnieszka Jakimiak.

Justyna Jaworska: Adaptację "Jak być kochaną" dobrze się czyta.

Agnieszka Jakimiak: Bardzo się cieszę, bo nie byłyśmy z Weroniką Szczawińską pewne, do jakiego stopnia ten tekst sprawdzi się w lekturze. Powstawał wcześniej niż spektakl, nie był też w czasie prób jakoś znacząco modyfikowany, ale pisałam go od razu na scenę.

Więcej tu opowiadania Brandysa czy filmu Hasa?

Językowo inspirowałam się raczej opowiadaniem Brandysa: chciałam je trochę potrzaskać, poharatać. Jeśli jednak chodzi o krajobraz pamięciowy, wizyjność czy konkretne obrazy, to oczywiście nie potrafiłam uciec od ekranizacji. Z trzeciej jeszcze strony sam dialog między opowiadaniem a filmem był dla nas trampoliną do wytworzenia nowego kodu. Przyświecało nam założenie, które oddają najlepiej fragmenty inspirowane prozą Javiera Mariasa i Fernanda Pessoi: o niemożności opowieści, o przemycaniu w ramach jednej opowieści innych autonomicznych narracji

Krajobraz pamięciowy rozumiany jako labirynt?

Najkrócej tak, i tu właśnie przydało mi się zdanie z Mariasa, że nigdy nie należy niczego opowiadać. Nie chciałam jednak poprzestać na rozpoznaniu, że każda narracja jest zafałszowaniem czy opresywnym zawłaszczeniem języka albo, jak w przypadku wspomnień okupacyjnych, zakleszczeniem w traumie, bo to daleko by nas nie zaprowadziło. Wolałam poszukać dla bohaterki języka alternatywnego, który by ją z tego zapętlenia wyzwolił. Może bardziej sensualnego, otwartego na nowe znaczenia? Ważne w tej historii jest na przykład okno, obciążone znaczeniami jako "okno Zbyszka Cybulskiego" i zarazem samobójcze okno Wiktora Rawicza, bohatera, którego Cybulski odtwarzał w filmie. Dla Felicji chciałam to okno otworzyć na coś nowego.

Felicję grała w filmie Hasa Barbara Krafftówna, a sztuka zaczyna się trawestacją piosenki Agnieszki Osieckiej "Sztuczny miód", śpiewanej przez Krafftównę właśnie. Wyrafinowane nawiązanie, czy jednak wystarczająco czytelne?

Szukałyśmy różnych intertekstualnych tropów, zdając sobie sprawę, że Jak być kochaną nie jest już historią bezpośrednio bliską naszemu pokoleniu i że nie da się jej przywrócić tak po prostu. Interesowała nas zabawa skojarzeniami, która zresztą jest już w ekranizacji Hasa. Weźmy choćby rolę Cybulskiego, naznaczoną sznytem autoparodii - jako kabotyn Rawicz jest powidokiem samego siebie, podstarzałym Maćkiem z "Popiołu i diamentu". W jednej ze scen kawiarnianych, podobnie jak w filmie Wajdy, słychać nawet "Czerwone maki", tylko że to już brzmi jak pastisz. Starałam się przyjąć podobną metodę, podjąć grę z tym, co skądinąd znane, i wydobyć z tego komizm.

A zarazem napisać esej o pamięci?

Esej to zobowiązujące słowo, ale rzeczywiście bliska jest mi praca nad dramatem jako "próba rozpracowania problemu". Spektakl "Ból fantomowy", którego scenariusz pisałam dla Radosława Rychcika, też miał strukturę eseistyczną: obudowywałam przykłady literackie i filmowe wokół wyjściowej metafory nieobecności czy utraty. Tu z kolei każda z części celowo odnosi się do innego mechanizmu pamiętania: asocjacyjnego, nostalgicznego, opartego na reminiscencji czy imaginacji.

Trzeba chyba jeszcze pamiętać o feministycznym wymiarze historii Felicji?

Tak, to był w ogóle pierwszy bodziec, który kierował nami przy wyborze tekstu. Tylko że to wcale nie jest takie proste. Opowiadanie Brandysa, choć z pozoru pisane z kobiecej perspektywy, jest w gruncie rzeczy męską fantazją na temat tego, jak wyglądało kobiece doświadczenie wojenne. Jeśli dziś myślimy o "Jak być kochaną" jako o jednej z ważniejszych, a na pewno pierwszych wojennych narracji kobiecych w Polsce, to głównie dzięki ekranizacji i sugestywnej roli Krafftówny. Właśnie z myślą o tej kreacji chciałam pokazać (może wyraźniej to widać w spektaklu), że Felicja dysponuje językiem o nieprawdopodobnej sile, którego nie chce od razu używać jako broni. Jest więc albo atakowana, osaczana przez męskie postacie, albo natrętnie nakłaniana do snucia własnej narracji, ale za każdym razem chowa się za swoim "wolałabym nie". Ta decyzja niebrania udziału w historii jest świadoma, bo oznacza odmowę wpisania się w jej oficjalną wersję, odmowę jej potwierdzenia. Felicja ma odrębny świat, jest zawsze obok, jakby przesunięta.

Coś na ten temat znalazłam we wspomnieniach Jadwigi Has "Życie w drugim planie". Młoda żona Hasa grała w "Jak być kochaną" epizod stewardessy i chciała zbliżyć się do Krafftówny, która jej bardzo imponowała. Przy śniadaniu zagadnęła więc aktorkę jedzącą akurat ser z dżemem: "Basiu, to ci smakuje?", na co tamta nieprzytomnym tonem odparła: "Nie maluj się od rana, to bez sensu".

(Śmiech) Tak, to dobrze oddaje ten rys odklejenia. Celowo rozbiłam postać bohaterki na dwie odrębne figury, by pogłębić ten dystans. Dlatego też wprowadzam dodatkowo oderwany od postaci głos, jak wiadomo medium pamięci i tęsknoty Głos w ogóle jest tu jedną z podstawowych kategorii. W opowiadaniu Brandysa bohaterka nie ma nawet własnego imienia, Panią Felicję gra właśnie w radiowym słuchowisku.

Dekonstrukcja postaci idzie w sztuce jeszcze dalej, choćby w scenie gwałtu.

To kluczowa i trudna scena, której Brandys nie opisuje wprost, w filmie też jest tylko zasugerowana. By uniknąć martyrologicznej dosłowności, pomyślałyśmy, że uczynimy z gwałtu kolejny impuls narracyjny, na który każda część ciała kobiety zareaguje inaczej. To ciało się rozpada w odruchu obronnym, samej bohaterki to nie dotyka.

A co tu robi kangur?

Występuje w opowiadaniu jako "kangur w brzuchu", gdy Felicja upija się w samolocie i czuje turbulencje. My go wprowadzamy na scenę jako ostateczny, absurdalny znak odklejenia od głównego nurtu narracji.

"My", bo trudno nam rozmawiać bez ciągłego przywoływania Weroniki Szczawińskiej, reżyserki spektaklu.

Tak, gdyby nie Weronika, tekst pewnie w ogóle by nie powstał. Nie potrafię pisać do szuflady, dopiero konkretny wspólny projekt i żywy kontakt międzyludzki mnie mobilizuje. A o to wcale nie jest łatwo. Na PWST w Krakowie jako dramaturdzy byliśmy proszeni o dobieranie się w pary z reżyserami, co kończyło się często katastrofą - na roku były same indywidualności, którym trudno było wejść w tandem. Z Weroniką miałam to szczęście, że znamy i przyjaźnimy się jeszcze od czasów mojego liceum . Nie musiałyśmy się docierać, skupiłyśmy się na wspólnym szukaniu.

Mam jeszcze pytanie specjalne od redakcji: jak być kochanym?

O? (śmiech) W tym właśnie problem, że męski bohater sztuki, Pan Kochany, wcale nie chce być kochanym, sam siebie kocha wystarczająco. A mówiąc serio, podczas pisania towarzyszyła mi lektura książki Renaty Salecl "(Per)wersje miłości i nienawiści", z której wynika, że wielka, melodramatyczna miłość z filmów i powieści, w którą tak bardzo wierzymy, istnieje tylko dzięki temu, że jest zakazana i niemożliwa. Kultura wymusza na nas tworzenie mitów: czy to miłosnych, czy w przypadku tej historii raczej heroicznych, ale właśnie te mity postanowiłyśmy choć częściowo zdekonstruować. Z drugiej strony, mity ożywają dzięki swoim wyznawcom, a mit miłości wolałabym ocalać od zniszczenia. Chyba najprościej jest być kochanym, wierząc w miłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji