Artykuły

Teatr potrzebny

Najpierw wszystko składa się tak, abym nie miała wątpliwości, że będę oglądać spektakl w teatrze objazdowym. Autobus, wiozący aktorów koszalińskich do Słupska, staje nagle przed Sławnem. Awaria poważna: pękła uszczelka. Trzeba szybko ściągnąć z Koszalina drugi autobus, który na szczęście nie wyjechał do Białogardu, gdzie odwołano spektakl ze względu na wykopki. Sytuację ratuje w dużym stopniu fakt, że dekoracje są na scenie od poprzedniego dnia.

Stoimy na szosie prawie godzinę. Dyrektor Wróblewski pali papierosa za papierosem. Kiedy drugi autobus - wolniej niż zwykle, bo nad drogą kładzie się gęsta mgła - dojeżdża do Słupska, publiczność cierpliwie czeka na opóźnione o pół godziny przedstawienie.

Takich wieczorów spędzonych w autobusie, kiedy sprawy natury organizacyjnej, zmęczenie, przypadek wreszcie, mogą okazać się nagle ważniejsze niż problemy artystyczne - a więc przedstawień w objeździe - ma zespół koszaliński około trzystu czterdziestu rocznie. W promieniu 130 kilometrów, aż po Wałcz i Złotów. Status teatru objazdowego narzuca specjalny rytm pracy. Określa w sposób żelazny czasokres przygotowania równoległych premier, zmusza często do likwidacji przedstawień, które jeszcze długo mogłyby liczyć na powodzenie u publiczności, ale zespół aktorski wszedł już do następnego spektaklu Praca trudna, na każdym kroku w praktyce wymagająca zrozumienia tego, co zwie się społeczną funkcją teatru, zaś w ambicjach artystycznych - przede wszystkim poszukiwania drogi do odbiorcy, bardzo zróżnicowanego, jeszcze nie opisanego przez socjologów.

"Wujaszek Wania" Czechowa w reżyserii Jerzego Wróblewskiego wydaj e się spektaklem opracowanym z myślą właśnie o modelowym widzu, mieszkańcu tych miasteczek, do których dociera teatr koszaliński. Stąd ważniejsze od udziału w dyskusji, jak należy grać Czechowa, staje się odczytanie finezji psychologicznych. Przedstawienie jest kameralne, wyciszone, ma przy tym swoistą barwę: liryzm delikatny, jakby zamglony, uwydatniony przez scenografa (Janusz Warpechowski) gamą beżów i brązów. Wynika ten liryzm z mądrej ironii, z tonacji współczucia dla cierpienia, z poczucia śmieszności ludzkich poczynań. Cała "rosyjskość" utworu Czechowa pojawia się tylko na marginesie, lekko zasugerowana

scenografią: w dekoracji przedstawiającej pomieszczenie mieszkalne, otwarte na zagajnik brzozowy. W ostatnim akcie, kiedy świat wujaszka Wani, świat Soni i starej Niani, staje się kręgiem bez wyjścia i znika nadzieja, że coś się jeszcze odmieni, kiedy zostaje tylko rezygnacja i smutne marzenie o pięknym dobrym życiu, jakie nastąpi kiedyś, po śmierci, wtedy zamyka się brunatna ściana, znikają brzozy i życie ludzkie po licznych zawodach zostaje stłoczone w ciasnym światku. Dekoracja funkcjonalna, prosta, a przy tym znacząca; tylko pretensja: dlaczego tak tandetnie wykonana?

Reżyser wydobywa z dziejów ludzi, pogrążonych w prowincjonalnej nudzie, dwie zasadnicze nuty: cierpienia i śmieszności. Obie zlewają się i zacierając wrażenie tragizmu nasycają ciepłem dziwne ludzkie biografie.

Oto Sonia, dzięki Teresie Makarskiej zwracająca w tym spektaklu szczególną uwagę: delikatna, wrażliwa, dziewczęco bezradna i krucha, a mocna zarazem, cała prześwietlona wewnętrznym światłem, a w końcu rezygnacją, w której jest coś heroicznego. Jej uczucie do Astrowa, naiwne i nieśmiałe, gaśnie cicho, czy ciepłem współczucia i zrozumienia ratować wujaszka Wanię.

Taki Wojnicki, jakiego gra Aleksander Błaszyk - poczciwy: i nieśmiały, z natury prosty i bezpośredni, może bez reszty poddać się fascynacji, oplątać swoje życie wokół osoby profesora Sieriebriakowja, który istnieje w losach wujaszka Wani jako jakiś niedościgły ideał. I oto obiekt fascynacji okazuje się nadętym bufonem, nieznośnym , hipochondrykiem i pasożytem. W poczuciu bezsensownych lat pracy; i bezsensownych ofiar udręczony Wojnicki wybucha buntem, krzykliwym i szybko stłumionym, tak nieszkodliwym, że wygląda prawie na błazenadę. Wszystkie złudzenia wujaszka Wani tym bardziej śmieszą, (bo zostały skontrastowane z życiową postawą Astrowa (Stanisław Frąckowiak), człowieka myślącego, u którego niepokój i smutek, gorycz i rozczarowanie wynikają z poczucia realizmu. Jeszcze na marginesie pojawia się Tielegin (Mieczysław Błochowiak), jeden z tych ludzi, co zyskują wiele oddawszy wszystko, postać zarysowana jedna kreska: spokoju wynikającego ze świadomej rezygnacji.

W tak pomyślanym spektaklu miejsce szczególne powinna zająć Helena, w utworze Czechowa obdarzona niepokojącym ubekiem. znudzona i senna, lecz w głębi tłumiąca rozczarowanie i żal za zmarnowaną młodością. W przedstawieniu jest to, niestety, tylko pretensjonalna piękność, pusta, bezduszna i chłodna. Nie mieszcząca się w inscenizacji, która ujmuje skromnością, narzuca widowni przekonanie o głębi i poplątaniu ludzkich losów, współczucie dla zdeptanych złudzeń, szacunek dla niezrealizowanych pragnień i ambicji.

Jeśli napisałam, że "Wujaszek Wania" został opracowany dla "swojej" publiczności, która, jak mogłam się przekonać w Słupsku, znakomicie reaguje na wszystkie subtelności sztuki Czechowa, to nie znaczy, że taka metoda stanowi jakąś regułę w poczynaniach koszalińskiego teatru. Następnego dnia, na spektaklu "Wyszedł z domu" Różewicza, mam przykład odmienny, kiedy atakuje się publiczność tekstem trudniejszym, formą niekonwencjonalną, co również znajduje żywy oddźwięk, chociaż nie polega jeszcze na zrozumieniu wszystkich sensów utworu.

"Tak zwaną komedię" Różewicza, złożoną z różnorodnych obrazów i różnorodnych nastrojów, ze scen poetyckich i naturalistycznych, z nadrealistycznych wizji sennych i groteski obyczajowej, z satyry i realistycznych scen rodzajowych, wreszcie z baletu i pantomimy, Piotr Piaskowski opracował jako efektowne i zwarte widowisko. Trochę stonował i ugrzecznił Różewicza, zatarł rodzajowość i farsę, stuszował wulgarności, co utworowi może nawet nie wychodzi na niekorzyść. Grabarzy z intermedium przebrał w sukmany i krakowskie czapki z Wyspiańskiego, pozbawiając przez to ich rozmowę analogii ze sceną z "Hamleta" - a tego już szkoda! Odegrał zresztą intermedium jako prolog, po którym kubły ze śmieciami podnoszą się i wiszą przez cały czas nad sceną przedstawiaj: mieszczańskie wnętrze. Dopiero raz, po grabarzach, w pokoju z p mą i zegarami, przesyconym ziele kawą poświatą (dekoracja Jana Kosińskiego, również pomyślana dla scenek w objeździe, a jakże podnosząca walory inscenizacji!), odprawi swą modlitwę Ewa. Odtąd sztuka, jest i zasługą, i sukcesem Zgrzybłowskiej, zamienia się w wielki monolog kobiety. Inne postaci schodzą do roli chwilowych partnerów, także tytułowa postać Henryka (Jerzy Fitio) zostaje usunięta na dalszy plan. Zgrzybłowska, z rzadko spotykaną umiejętnością, podnosi co dzienną, płaską rzeczywistość do granic poezji. W jej interpretacji wątek fizjologicznego starzenia się kobiety zamienia się w studium samotności, strachu przed samotności: okrutnego lęku w nagłym poczuci czasu, który minął bezpowrotnie. Banalność zostaje ukazana w wymiarach tragizmu.

Elementem organizującym spektakl jest wyrazista, deformacji i komentarza poszczególnych scen.

W repertuarze teatru koszalińskiego są już następne dwa spektakle: "Mąż i żona" Fredry w reżyserii Zdzisława Dąbrowskiego oraz "Wierna rzeka" Żeromskiego w adaptacji i inscenizacji Jerzego Wróblewskiego. W zapowiedziach na najbliższy sezon: "Ryszard III" Szekspira "Szelmostwa Skapena" Moliera "Zmierzch długiego dnia" O'Neilla "Parady" Potockiego, "Ten miły stary dom" Arbuzowa, vacat na polską sztukę współczesna i sztukę muzyczną. Repertuar teatru, który chce być po prostu potrzebny środowisku, w jakim i dla jakiego działa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji