Artykuły

"Zamach stania nas na to"

Najnowszą premierą Sceny Młodych poznańskiego "Marcinka" jest zestaw dziesięciu miniatur dramatycznych pod zbiorczym tytułem "Szury" (ta miniatura Białoszewskiego także należy do zestawu). Zresztą tekst Białoszewskiego stanowi tenor całego spektaklu; ten poeta codzienności, igrający do granic oporu materii językowej słowem i jego znaczeniami, staje się tu niespodzianie niemal klasykiem - ot, takim gorzkim Fredrą polskich lat siedemdziesiątych. Zbitki leksykalno-pojęciowe - "zamach stania nas na to", "rad nie rad wchodzi się w skład" - pełnią funkcję pojemnych treściowo aforyzmów. Widowisko odczytać np. można jako "zamach stania nas na to", by wreszcie stanąć przed lustrem i spojrzeć sobie prosto w oczy. Bo "rad nie rad wchodzi się w skład" - w skład gromady ludzi, z którą współtworzymy dzień nasz powszedni.

Seria nazwisk autorów - Korcelli, Gałczyński, Różewicz, Białoszewski, Iredyński, Bursa, Miłobędzka - to prawie pełna plejada polskich gniewnych, więc i spektakl wypada gniewny, ostry, współczesny, polski, rozbicie formalne nadaje mu ton celnego kabaretu. Jest przeciw - przeciw obojętności, bezduszności, obcości, anonimowości; jest za - za tym, by człowiek człowiekowi był człowiekiem, a nie władzą, urzędem, sędzią, olbrzymem, lalką--przedmiotem. Ważne, iż operowanie planem lalkowym na przemian z aktorskim wyjaskrawia konflikty, jakby ułatwia komunikatywność.

Oto "Rajski ogródek" Różewicza. Mama, Ojciec i córeczka Grażynka to lalki, śliczne, słodkie, rumiane. Żyją w koszu róż, syte, szczęśliwe, ustabilizowane. Spośród róż wyłania się nagle Stara Kobieta - widzimy głowę i ręce, żywe, człowiecze. I tamte śliczne lalki mordują Kobietę. Myślę, że dosłowność teatru dramatycznego nie udźwignęłaby wieloznacznego okrucieństwa tego zdarzenia. Człowiek nauczył się stawiać czoło człowiekowi - o ileż groźniejsza wydaje się niszczycielska siła przedmiotu. Stare bajki o usamodzielnianiu się wytworów naszych rąk i umysłów wkroczyły dziś w nowy wymiar aktualności. Ożywiony świat lalek i przedmiotów w "Szurach" potęguje wrażenie obcości i wrogości. Przedstawiane w kolejnych miniaturach zdarzenia są proste, banalne, znane. Sprawy dyrekcji kopalni i sprawy górników dzieli mur nie do przebycia ("Dokument poufny" Korcellego). Kaloryfery teatralne wmontowane wadliwie ogrzewają ulicę, a w teatrze jest zimno. Przybyłą komisję uosabiają gadające frazesami puste segregatory ("Kaloryfery" Gałczyńskiego).

Ktoś przechodził, powiedział ślicznej dziewczynce "Smacznego" i zginął ("Rajski ogródek" Różewicza). Ktoś niósł kompot choremu do szpitala i nie zdążył, bo chory zmarł ("Pani Koch" Białoszewskiego). Dzieci odgrywają życie rodziców, są złe, głupie i dorosłe, a z ekranu telewizora szczebiocze do nich gąska Balbinka ("Jasny pokój dziecinny" Iredyńskiego). Milicjant, sędzia, prokurator, adwokat mają zdecydowane oblicza, oczy, wąsy, zacięte wargi, wydatne nosy. Oskarżony ma na imię i nazwisko - Jan Kowalski - ale nie ma twarzy. Sądzimy zatem nazwiska, nie ludzi? ("W sądzie" Bursy). Tłum laleczek na sznurkach fika nogami, dowcipkuje, chichocze, przytłoczony postacią władczego Olbrzyma, ale zachwycony złudną swobodą fikania ("Wielkości" Różewicza).

Aż w finale aktorzy demaskują się, otaczają żywym pierścieniem widownię. Tamte poprzednie drobne zdarzenia sumują się w jedną wielką sprawę - Ojczyznę. Brzmi tekst Miłobędzkiej - prosty, czysty, poetycki i tak oczywisty, jakby cały spektakl był tylko splątanym preludium do tych właśnie, oczekiwanych słów. Na scenę spada pas białego i czerwonego płótna. Widać strzałkę i napis: wyjście w lewo. Aktorzy biorą za ręce widzów i tamtędy prowadzą ich do hallu.

Poszczególne miniatury inscenizowali różni realizatorzy. Toteż mimo czytelnych haseł nadrzędnych widowisko nie jest spójne. Sugestywnością i siłą scenicznego wyrazu zdecydowanie wybija się na plan pierwszy "Pani Koch" Białoszewskiego (reż. Wojciech Wieczorkiewicz, scen. Leokadia Serafinowicz). To chyba jeden z najlepszych obrazów teatru-poezji Białoszewskiego! Biała jest postać Pani Koch, na białej woalce kokietliwie trzepoczą wielkie dolepione rzęsy. Białe szpitalne drzwi z okienkiem, w którym widnieje wielka obła głowa Szpitala (informatora, rejestratora, portiera), odwrócone w drugą stronę stają się łóżkiem. Ogromna, elipsoidalna głowa chorego ciągle zsuwa się pod kołdrę, ściskają ją atakach bólu dwie umalowane na biało-sino żywe dłonie. Pani Koch okrąża widownię ze swoim kompotem, puka do okienka, odsuwa się szybka i toczy dialog: kto, do kogo, tak, przyjęcia w czwartki, prócz śród. Ta sekwencja powtarza się wiele razy, ale rośnie tempo stukoczących kroków Pani Koch, zniecierpliwienie Szpitala, niepokój chorego, ze słów wypadają samogłoski, rwie się oddech umierającego, w myślach widza kołacze: czy nigdy nie będzie środy? - wreszcie głowa chorego po realistycznej (może nazbyt?) dźwiękowo agonii stacza się z łóżka; Pani Koch chwyta ją i pospiesznie, rozlewając płyn z łyżki, karmi kompotem. Jakby to tylko było jej celem, nie ratunek. (Czy taką istotnie pointę zamierzył autor?)

Przedstawienie rozgrywa się wszędzie - na scenie, w bocznych drzwiach, przejściach, w różnych miejscach widowni. Aktorzy, jakby od lalek przejęli oszczędność i siłę plastycznego wyrazu - w ruchu, geście, rzeźbie postaci. Świetnie podają tekst. "Szury" to więc także "zamach stania" Marcinka na to, by dowieść, że nie ma podziału między teatrami lalkowymi i dramatycznymi. Istnieje tylko podział i teatry dobre i złe. Marcinek ze swym aktualnym zespołem należy do tych pierwszych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji