Artykuły

Doskonałość skrywająca pustkę

"Słoneczny pokój" w reż. Mariusza Wojciechowskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

"Słoneczny pokój" w krakowskim Teatrze Słowackiego wymyka się ocenom. Jego nieskazitelna jasność intryguje, drażni i niepokoi.

Pokój jest rzeczywiście słoneczny. Okolona białymi jak śnieg zwiewnymi zasłonami przestrzeń, za jasną szybą zielone drzewko, jeden, dwa sprzęty. W tym pokoju - na pierwszy rzut oka pastelowym i niosącym uspokojenie - nic nie może się ukryć. Emocje, namiętności, uczucia grają z pełną siłą. Wszystko na wierzchu, choć ukryte pod płaszczem stosownych zdań i gestów. Przejrzystość poszczególnych sekwencji robi wrażenie - to teatr, który niczego nie udaje. Tak jest przy pierwszym spojrzeniu. Ale czy na pewno?

"Słoneczny pokój" Petera Asmussena to trzeci spektakl w reżyserskim dorobku Mariusza Wojciechowskiego. W poprzednich, znakomitych inscenizacjach - "Samotności pół bawełnianych" Bernarda Marie Koltes'a i "Snu o jesieni" Jona Fos-sego - pokazał, że o sprawach najbardziej intymnych najlepiej mówić szeptem. Udowodnił - przepraszam za banał - że można robić dojmujące rzeczy, lekceważąc mody, narzucając sobie i widzom najwyższe wymagania. Bez teatru Mariusza Wojciechowskiego byłbym o wiele uboższy. Nowe przedstawienie artysty znów zaprasza na oswojony już grunt. Trzy epizody, czworo aktorów, każdy gra po trzy postaci. Żywiołem jest diałog, ale kryją się pod nim tajemnice nie do rozstrzygnięcia. Pozór miłości skrywa okrucieństwo, bliskość okazuje się samotnością. Duński dramaturg, znany głownie jako współscenarzysta "Przełamując fale" Larsa von Triera, zdaje się mistrzem kamuflażu. Banalne spotkania bohaterów prowadzą do dramatycznych kulminacji, nic nie jest takie, jakim się wydaje. Zdradę zwiastuje przeraźliwa cisza raz po raz zalegająca w słonecznym pokoju.

Intymny teatr Wojciechowskiego to dla aktorów najwyższa szkoła jazdy. Mnogość ról, w które się wcielają, wymusza nie tylko zewnętrzną transformację - przeistoczenie ze zdradzanego w zdradzającego, z ranionego w raniącego. Zaskakuje przede wszystkim sam Mariusz Wojciechowski, nasycający swych bohaterów trudną do zniesienia oschłością. To już nie tylko zabieg, to sposób na budowanie świata poszczególnych postaci, ich auty. Wojciechowski nie boi się być odpychający, pod nieskazitelną sylwetką chowając okrucieństwo. Dominika Bednarczyk i Joanna Mastalerz żonglują tonacjami, znajdując dla swych bohaterek za każdym razem inne charaktery. Krzysztof Zawadzki wzbogaca utrwalony od dawna wizerunek amanta nieoczekiwaną ostrością, chwilami przechodzącą w brutalność. Wszystko na swoim miejscu, odpowiednio oświetlone, klarowne. Nieskazitelne niczym kostiumy aktorów, fantastycznie zaprojektowane przez Jagnę Janicką. A jednak owa nieskazitelność nie daje spokoju, bowiem wydaje się jeszcze jedną pułapką. Kiedy się bowiem dłużej zastanowić, ów "Słoneczny pokój", pozbawiony wspaniałego brudu poprzednich inscenizacji Wojciechowskiego, sam się wydaje idealnym kamuflażem. Sztuka Asmussena zdaje się wówczas tylko idealną konfekcją, przedstawienie w Teatrze Słowackiego - doskonałością skrywającą pustkę. Może więc lepiej się nie zastanawiać i chłonąć je bez jakichkolwiek obciążeń. To byłoby możliwe, gdyby Wojciechowski nie zrobił wcześniej dwóch spektakli...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji